sobota, 31 października 2020

świeczka / wosk Yankee Candle Trick or Treat

Cukierek albo... świeczka?

Jesień to moja ulubiona pora roku - kocham jej klimat! Obchody Samhain i Halloween, choć w wersji świecko-własnej, trwają w najlepsze, a w sklepach pojawiają się rzeczy w moim guście. Uwielbiam klimat i otoczkę Halloween, takimi upiornymi motywami otaczam się jednak cały rok. Wszystkie jednak "cukierek albo psikus", zbieranie cukierków - akurat to jest bardzo nie w moim stylu. Halloweenowym zapachom od YC jednak oprzeć się nie mogłam.

Yankee Candle Trick or Treat to świeczka o zapachu "jesiennej nocy i słodyczy", u mnie jako votive / sampler 49 g (potraktowany jako wosk - w kominku).

Opis producenta:
Rześka jesienna noc, wypełnionej słodkim oczekiwaniem na cukrowe przysmaki i magiczne zapachy.
Nuty górne: gałka muszkatołowa, imbir, karmel
Nuty środkowe: dynia, cynamon, goździk, igliwie sosnowe
Nuty dolne: cukier, wanilia, pomarańcza, jodła balsamiczna

Recenzja

Wąchając na sucho trafiłam na smakowitą, pieczoną dynię z ostrymi przyprawami korzennymi i... drapiącymi w nosie do pary z cukrem. Bukiet imbiru, cynamonu, gałki muszkatołowej i ogólnej, goryczkowato-ostrawej korzenności chwilami zaburzała lekka cukierkowość. Może częściowo jak kandyzowany imbir? Potem jednak nieco przysłaniał to leciutki, soczysty kwasek cytrusów i igliwia.

Po zapaleniu po pokoju rozniósł się aromat pikantnych, ciepłych i słodkawych przypraw korzennych: cynamonu, imbiru, goździków, gałki... Cudownie podkreśliły piekącą się dynię, obok której pojawiła się lekka soczystość. Poprzez imbirową, wkradła się soczystość słodko-kwaskawej pomarańczy, idącej w kierunku ogólnej cytrusowości. Od niej odszedł lekko kandyzowany motyw. Cukier jakby trochę się przypalił, ale do karmelu nie doszedł.
Z czasem poczułam też jakby wieczorny chłodek, napędzany kwaskiem (cytrusów i drzew iglastych), którego piękno zaburzała mi cukrowość z tła. Chwilami migało mi coś landrynkowego. Nie była to nuta mocna, ale z motywem przewodnim, gdy się bardziej rozszedł, jakoś mi zgrzytała. Z czasem na szczęście pod wpływem przypraw i lasu iglastego uszlachetniło się to, odbijając w waniliowym kierunku, acz wciąż ten cukier krył się za imbirem i innymi przyprawami oraz nasączoną cytrusami dynią. Na drodze do potencjalnej ciężkości stanęły drzewa iglaste i ich rześki kwasek. Oczami wyobraźni zobaczyłam las iglasty i świeżo ścięte drzewka.

Zapach był bardzo intensywny od początku do końca... którego to właściwie szybko się nie uświadczy, ponieważ utrzymywał się bardzo długo. Zaskoczyło mnie, jak dynamiczny był. Kontrast, małe niedopasowanie... pewna figlarność - jak w przypadku Forbidden Apple - końcowo w sumie jakoś zagrało. Połączono na szczęście takie nuty, z których żadna z nich nie przytłoczyła / nie męczyła.

Całość podobała mi się, jednak mam wątpliwości co do nazewnictwa i tematyki. Mocna korzenność z cytrusami, drzewami iglastymi i dynią niespecjalnie kojarzy się z obecnym halloweenowym zbieraniem cukierków (w sumie dawniej dzieci zbierały domowe ciastka i owoce...); bardziej z gwiazdkową dziecięcą ucztą. Chociaż może rzeczywiście... była niczym opuszczenie domu, w którym się coś piecze i wychodzi pośród drzewa iglaste zbierać słodycze? Cieszę się, że świeczka nie poszła w jeszcze bardziej cukierkowym kierunku, a ta lekko zbyt cukrowa nuta... była dziwna, ale poniekąd dziwna-ciekawa też pozytywnie... a przynajmniej nie jednoznacznie negatywna. Uczyniła ten zapach charakterystycznym. Z przyjemnością parę razy do niego wrócę, ale nie, bym miała kupić kolejną jego porcję.

7/10

piątek, 30 października 2020

świeca Village Candle Ghost Cemetery

Cmentarz w domu

Uwielbiam motyw duchów, horrory i otoczkę Halloween, jak i mroczne, klimatyczne cmentarze. Tak, to niewątpliwie brzmi dziwnie, ale taka jest prawda. Zobaczywszy tę świecę wiedziałam, że muszę ten - choćby tylko na etykietce i "zamknięty w wosku" - cmentarz mieć u siebie w domu. Duchów nie widać, ale... może można wyczuć?

Village Candle Ghost Cemetery to świeczka o zapachu kadzidła, goździków i lasu, "oddająca mglisty cmentarz", u mnie jako świeca w słoju 92 g.

Opis producenta
Spędź chłodny i nawiedzony wieczór pośród mgły szarego cmentarza, na którym upiory duchy i demony nocy zatrzymały się i obserwują z góry. Ten tajemniczy zapach zarówno przeraża, jak i dodaje otuchy, poprawia nastrój.
Nuty zapachowe: kadzidło, goździki, drzewo sandałowe, leśna zieleń

Recenzja

Na sucho po zdjęciu nakrętki wyskoczyła na mnie niczym duch słodka pianka, która otworzyła drogę słodyczy nieco pudrowej, trochę chłodzącej i jakby ziołowo-kadzidlanej, a z czasem miętowo-goździkowej. Poczułam też wanilię i bawełnę... materiałowo-roślinny splot, który krył stabilne nuty mchu, roślin. Zioła zdążyły się ustabilizować i pójść w bardziej drzewne, ostrawo-goryczkowate nuty.

Po zapaleniu przedstawienie znów zaczęła słodycz, ale prędko nieco się przytemperowała, okryła mgłą i wilgocią. Zdarzyło mi się pomyśleć o piankach (marshmallow). Czułam pudrowo-waniliową, z czasem coraz bardziej miętowo-goździkową mieszankę. Był w tym słodko-ostrawy, korzennie goryczkowaty, ale subtelny motyw, mieszający się z... delikatnym i zawoalowanym splotem czystych tkanin i lekkich kadzidełek. Wciąż z pudrem i kremowością. Takie oddanie... wyobrażenia o zjawie w prześcieradle. Albo jakby rzeczywiście za firankami, praniem jakaś zjawa się kryła... A potem przemknęła między drzewa... chowając się w chłodnym wietrze? Ten powiew po czasie przywiódł na myśl miętę, która rozgościła się w kompozycji na dobre. Osiadła w roślinnych tonach wilgotnego mchu wraz ze słodyczą pianek. Spozierała na wszystko z dala, podrzucając jedynie domysły, gdzie i co się tam jeszcze kryje.

Świeca od początku pachniała wyraziście i z łatwością dała się poznać, mimo swej w gruncie rzeczy niejednoznaczności. Okazała się bardziej statecznie-obrazowa niż dynamiczna, co wydało mi się interesujące (i świadczy o kunszcie!). Aromat utrzymywał się długo, moszcząc się w tle i nie narzucając się, jak ledwo dostrzegalny duch (a nie taki z jump scarów).

Zapach wydał mi się bardzo intrygujący i ciekawy. Połączył niemal ulepkowo-słodkie akcenty z tonami chłodniejszymi, roślinnymi i niemal mrocznymi w zgrany i obrazowy sposób. Wprawdzie wolałabym ostrzejszy charakterek, a jednak mniej słodyczy piankowej, jednak nie mogę powiedzieć, by było z nią coś nie tak.

9/10

czwartek, 29 października 2020

świeca Village Candle Haunted Mansion

Chcę się tu wprowadzić!

Odkąd pamiętam uwielbiam filmy i książki o nawiedzonych domach, wszelkie historie o duchach i... taki motyw właściwie we wszystkim. Cóż może być lepszego od skrzypiących podłóg, otwierających się bez niczyjej pomocy drzwi, pajęczyn, podmuchów przy zamkniętych oknach... Hm, chyba brzmię jak świr... Taki z siekierą a'la Nicholson z "Lśnienia"? Dobrze, że niedługo Halloween - czas w roku, kiedy moja mroczna osoba mruczy z zachwytu z wszechobecnego klimatu grozy.

Village Candle Haunted Mansion to świeczka o zapachu jagód i ziemistej paczuli, "oddająca nawiedzony dom", u mnie jako świeca w słoju 92 g.

Opis producenta:
Nawiedzony dom położony wysoko na wzgórzu jest ciemny i pusty, a chmury dymu i mgły mieszają się w tajemniczy sposób. Kusi słodyczą ciemnych jagód i ciepłymi nutami paczuli, zapraszając na wieczór pełen lęku.
Nuty: ciemne jagody, ziemisty akord, paczula, kaszmirowe piżmo

Recenzja

Na sucho zapach zaskoczył mnie wysoką, soczystą słodyczą ciemnych owoców: jagód i jeżyn w formie... konfiturowo-dżemowej, esencjonalnej. Kryła się w nich leciutka cierpkość, może też ziemistość czy ciężko-perfumowa nutka. Miało to ciepły, lekko drapiąco-miodowy wydźwięk. Pomyślałam o drewnie, beczkach przesiąkniętych... kwiatowymi, damskimi perfumami?

Paląca się świeca dosłownie otuliła mnie ciepłem subtelnie naperfumowanego kobiecego szala. Poczułam się, jakbym otulona nim znalazła się w domu z ciemną boazerią i panelami. Było mi ciepło, choć czułam też odrobinkę chłodku - jakby przeciąg? Na tym jednak trudno było się skupić przez ciężkawą, ale jakże wciągającą i przyjemną słodycz ciemnych owoców. Czy to jeżyny, wiśnie, jagody... cała esencjonalnie słodka, lekko cierpkawa mieszanka zatoczyła krąg do ciepłej nuty perfum. Razem nasączyły i zalały zupełnie poważniejszą, ziemistą nutkę, majaczącą w tle wraz ze szczyptą przypraw korzennych (?). Jakby nimi (może też winem?) odrobinę przyprawiono opisywane dżemy.

Na sucho zapach jest bardzo, bardzo intensywny (przez co nie mogę się oprzeć, by co jakiś czas nie zaciągać się zapachem z otwieranego słoika po prostu), ale by porządnie się rozejść po pokoju i reszcie mieszkania, trochę potrzebuje. Potem nasila się i nie mam mu już nic do zarzucenia, ale jako że lubię mocne i czasem aż natarczywe zapachy, nie obraziłabym się, gdyby był konkretniejszą siekierą. Myślę jednak, że to czyni tęświecę uniwersalną: zarówno dla tych, którzy lubią aromatyczne uderzenia, jak i wolących "aromaty w tle".

Ta świeca... maluje niemal namacalnie soczysty, owocowo-słodki, a jednak dość mroczny obraz. Jakby ta słodka ciemność, ciepło mnie otulała i pochłaniała. Cudowna mieszanka złożona z subtelnych akcentów i charakternych wątków. Genialne wyobrażenie zapachu nawiedzonego domu! ...Po którym przechadza się duch jakiejś damy w czerni.
W tak pachnącym nawiedzonym domu mogłabym zamieszkać!
Co więcej, kupiło mnie, że niemal czarny wosk, po ogrzaniu okazał się... oberżynowy.

10/10

środa, 28 października 2020

świeca Village Candle Pumpkin Scarecrow

Strach na wróble nie pomoże

Okolice Halloween to czas idealnie wpisujący się w moje klimaty. Uwielbiam mrok, jesień, smaki / zapachy tej pory roku i wszystko, co z wszelakimi upiornościami związane. Limitowanym świecom więc po prostu nawet nie próbowałam się oprzeć. Żywy, pomarańczowy kolor i dyniowa głowa stracha z etykietki krzyczały, żeby to od tego właśnie zapachu zacząć. 

Village Candle Pumpkin Scarecrow to świeczka o zapachu dyni "idealnym na halloweenową noc", u mnie jako świeca w słoju 92 g.

Opis producenta
Stary strach na wróble stoi nad polem dyń o błyszczących oczach jak latarnia morska. Wzgórza bursztynu i zadymionych drzew nawiedzają mglisty wieczór. Obdarta wełniana koszula zwisa z jego ramion, podczas gdy wrony siadają na strachu. Klasyczny zapach dyni z upiornym akcentem tworzy idealną halloweenową noc
Nuty: przyprawiona dynia, wełna, bursztyn 

Recenzja

Świeca na sucho pachnie zaskakująco słodko, ale przede wszystkim wyraźnie dynią. Naturalnie słodkawą i pieczoną, sowicie przyprawioną w słodko korzennym stylu: słodko-ostrym cynamonem i goździkami. Zarejestrowałam też ciepło zarówno przypraw (imbiru?), jak i wypieku... Zaraz otuliła to wanilia, stąd myśl o nieco zakalcowych chlebku dyniowym, w którym są i orzechy, i rodzynki - coś soczystszego. Do tego słodka śmietanka i niemal cukierkowa sugestia.

Ogień nasilił słodycz i przyprawy. Te jednak złagodniały, mieszając się ze słodyczą. To wciąż cynamon, imbir i inne "korzenności", jednak wmieszane w waniliowo-śmietankową toń. Spowiła słodkawą, delikatną dynię. Wydała mi się osadzona w wilgotnie ciastowych realiach, wraz z lekko orzechową nutą. Reprezentowała milusie ciepło ciasta dyniowego tylko co wyjętego z piekarnika.
Dosłownie czułam, jak lada chwila wilgotne i mięciutkie ciasto zacznie rozpływać mi się w ustach! Mimo to, woń nie wyrzekła się charakteru, a więc specyficznej ostrości. Ta leciutka "wilgotność" z kolei sugerowała wieczorny chłodek - niczym wieczór spędzony w kuchni na pieczeniu.

Świecę muszę pochwalić za intensywny zapach już na sucho, jak i przy / po paleniu. Rozchodzi się szybko, czuć go świetnie w całym pokoju i nie tylko, ale już utrzymuje stosunkowo krótko. Wszystko jednak czuć wyraźnie, bez jakiejkolwiek natarczywości.

Zapach zaskoczył mnie tym, jak słodko wyszedł. Po strachu na wróble, halloweenowej otoczce spodziewałam się czegoś mroczniejszego, że np. jakiś chłód nocy poczuję, pikanterię, dynię wytrawnie... A tutaj? Słodycz dyniowo-ciastowa, ale nie przytłaczająca ani słodyczą, ani przyprawami. Okazał się jednak równie, a może nawet bardziej, zacny. Mimo że mocno "jedzeniowy" (spożywcze nie należą do moich ulubionych - wolę, jak zapachy budują klimat, a nie oddają jedzenie), podobał mi się. Tak, że odstraszyć mnie od niego nie dałby rady najstraszniejszy strach na wróble, nawet gdyby wyszedł z etykietki!
Trochę skojarzył mi się z VC Pumpkin Bread, ale był od niego słodszy i wzbogacony o nutę śmietanki (w miejsce której w Pumpkin Bread pojawiła się pomarańcza). Wydają się na tym samym poziomie, są po prostu nieco inne. Różnią się niby szczegółem, ale takim, który ma ogromny wpływ na całość. To, którą wolę, zależy od dnia. Bo z kolei VC Autumn Comfort jest już po prostu przesłodzona.

9/10

wtorek, 27 października 2020

wosk Yankee Candle Forbidden Apple

Zakazany zapach?

Wszystko, co zakazane ponoć kusi bardziej... Chyba jednak nie wszystkich. Zakazane jabłko, zakazany owoc - taak, jest to częsty motyw w sztuce. Jednak ten wosk z wyglądu wcale mi się z tym wszystkim nie kojarzył. Patrząc na niego nie umiem nie myśleć o Harry'm Potterze i Zakazanym Lesie. O, do tego to nie wiem, czy bym weszła. Bałabym się. Seledyn wosku dodatkowo nasilał skojarzenie ze światem magii - wyobrażałam sobie jakieś eliksiry, zakazane (o, proszę!) zaklęcie Avada Kedavra... No, i po prostu nie mogłam go nie kupić.

Yankee Candle Forbidden Apple to zapach soczystych jabłek; u mnie jako wosk 22 g.

Opis producenta
pikantnie słodki aromat egzotycznych jabłek, który idealnie wypełni przestrzeń zniewalającym, halloweenowym aromatem. Zapach z limitowanej kolekcji na Halloween 2016.
uwodzicielski eliksir, w którym głównym składnikiem jest soczyste jabłko zmieszane z bergamotką, nutą czarnego dębu i wanilii noir

Recenzja

Wosk na sucho pachnie intensywnie zielonym, kwaśnym "jabłuszkiem". Zdecydowanie nie "jabłkiem". Było w nim coś... uroczego po prostu, chylącego się ku cukierkowości. Za nim jednak... kryła się wytrawniejsza nutka... palonego drewna? Wąchając dłużej na sucho, wydał mi się robić aluzje do męskich perfum.

Rozgrzany konsekwentnie roznosił po pokoju zapach jabłek: kwaśno-słodkich, soczystych, kwaśnych zielonych... i jabłuszek. Mimo soczystości i rześkości, autentyczności zielonych jabłek, ten uroczy, trochę cukierkowy motyw nie odpuszczał. Na nic zdały się starania delikatnej goryczki drzew czy raczej palonego drewna. Słodkawość trafiwszy na nie zyskiwała nieco szlachetniejszy wydźwięk, ale ten figlarny i wręcz dziecięcy też gdzieś był do końca.

Zapach był wyraźny i w gruncie rzeczy prosty. Nie męczył ani mocą, ani wydźwiękiem. W zasadzie... połączenie soczystości, odrobinki cukierkowości i zahaczenie o wytrawność w dziwny sposób dobrze oddaje woń zakazanego owocu (tym razem myślę o motywie).

Wosk uważam za ładny i pomysłowy. Kontrastowe zestawienie można by tu porównać do jakiejś... jabłkowej gothic lolity. Co więcej, jako osoba bardzo lubiąca jabłka a stroniąca od jabłkowych wosków / świec, uznałam go za naprawdę przyjemny.

8/10

niedziela, 25 października 2020

świeczka / wosk Yankee Candle Autumn Night

Lawendowa jesień

Bardzo lubię "nocne" zapachy od Yankee Candle. Tutaj dodatkowo od nut, przez etykietkę po kolor wosku wszystko wydawało mi się kuszące. Jako że ostatnio już posiadanie zapachy związane z letnimi nocami zrecenzowałam, najwyższa pora i na jesień. W końcu to ona jest moją ulubioną porą roku.

Yankee Candle Autumn Night to świeczka o zapachu "jesiennej nocy", u mnie jako votive / sampler 49 g (potraktowany jako wosk - w kominku).

Opis producenta:
Połączenie lawendy, ziemi i nut drzewnych
Nuty górne: pieprz, grejpfrut, bergamotka
Nuty środkowe: klon, lawenda
Nuty dolne: dąb, wetiwer

Recenzja

Na sucho zapach był słodko-ciepły, lekko suszono kwiatowo-drzewny, perfumeryjny. Przywodził na myśl bukiety z suszonych liści i kwiatów, z trochę waniliowo-karmelowym oraz nieco korzennym podkreśleniem. Kompozycję odebrałam jako męską i dymnie-kadzidlaną. W tle plątała się drzewna, nieco kręcąca nutka... jakby jakaś skórka cytrusów zaflirtowała z męskimi perfumami? Trochę jak soczysty grejpfrut poprzez goryczkę spleciony z cieplejszymi nutami.

Po ogrzaniu wosk rozpoczął od kwiatowej, słodkiej lekkości. Płatki kwiatów otuliły mnie, a następnie jakby zaczęły się ususzać, nabierać powagi. To lawenda... coraz bardziej suszona i... szeleszcząca? Jak szeleszczące liście? Suche, liście drzewa - wszystko to widziałam w wyobraźni bardzo wyraźnie. Nabrały poważniejszego wyrazu męskich perfum. Pojawiła się przy nich dymna, szlachetnie słodka nuta kadzidła i przypraw korzennych. Niewątpliwie ciepła i drapiąca. Dobre, męskie perfumy nabrały mocy, a ja doszukałam się ziemistego wątku.

Mocy, ale nie brutalnej. Otuliły i jakby zapewniły ciepło, jakbym od jakiegoś pana na poziomie pożyczyła kurtkę, by otulić się nią chłodną, ostrą nocą. Czułam "pikanterię" sytuacji, a słodycz przypraw i kadzidła w pewnym momencie wydała mi się zaskakująco silna. Za lawendą mignęła wanilia... może bardziej jej kwiaty? Bo z czasem to do nich, kwiatów, zapach wrócił. Do tych żywszych, wilgotnych... Wręcz soczystych! Wyraźnie odezwały się cytrusy pod przewodnictwem grejpfruta o poważnej goryczce. Ten ostatni przypieczętował wizję chłodnawej jesiennej nocy pełnej aromatów, która mogłaby się nie kończyć.

Zapach był intensywny i głęboki. Rozchodził się szybko, nie męczył, a ukazywał swą wielopłaszczyznowość, by potem trwać przez średnio długi okres czasu, w zasadzie tylko trochę pobrzmiewając. Nie miałabym nic przeciwko, gdyby był bardziej dosadny i mocarny.

Całość była mocna w pozytywnym sensie. Męskie perfumy połączyły lawendową kwiatowość, drzewa i liście z ciężkawą słodyczą, podkreślając tym samym kadzidlany, korzenny wydźwięk. Pojawiła się także soczystość, a wszystko cały czas trzymało się poważnego wydźwięku. To dosłownie ocieplanie chłodnej atmosfery zamknięte w wosku. Nie wiem, czy to zapach jesiennej nocy... lawendowo-jesienny na pewno.
Zapach trochę skojarzył mi się z YC A Night Under the Stars, ale jakby jego słodszą, korzenną i liściastą wersją. Chyba wolałabym tu czuć więcej drzew niż lawendy (i to w bardziej siekierowym wydaniu), ale do zapachu i tak będę wracać z rozkoszą.

9/10

piątek, 23 października 2020

świeczka / wosk Village Candle Mountain Retreat

Owoce (nie)wycofane?

Moja miłość do gór przekłada się nie tylko na wyruszanie w nie co jakiś czas, ale także na oglądanie się za wszystkim, co z nimi związane, choćby pośrednio. Lepiej czuję się oczywiście na szlaku, niż w schronisku, ale przybycie do takowego zawsze jest momentem w pewien sposób magicznym. Schroniska jednak nieszczególnie kojarzą mi się z obrazkiem z dzisiaj przedstawianej świeczki. Mimo to, także on wydał mi się w moim guście. Czerwone wino, przyciemniony pokój z kominkiem... podoba mi się to. Czy chciałabym znaleźć się w takim "azylu" po zejściu z trudnego szlaku? Jak najbardziej! Czy chciałabym go poczuć, nie ruszając się z domu? Pewnie, że tak!

Village Candle Mountain Retreat to świeczka oddająca zapach "ucieczki w góry, czerwonych owoców i pieprzu", u mnie jako votive / sampler 61 g (potraktowany jako wosk - w kominku).

Opis producenta:
Nuty zapachowe: czerwone jagody / owoce, zmiażdżony pieprz i bursztyn

Recenzja

Świeczka wąchana na sucho zaskoczyła mnie swoją ciepłą słodyczą karmelu i łagodnych przypraw korzennych, nienachalnie podkreślonych charakterem whisky. To także sporo czerwonych owoców: malin, może porzeczek, które przez ten charakterek właśnie odebrałam jako syrop malinowy (chwilami trochę cukierkowy?). Doszukałam się też odrobiny kwiatów i ciepła płonącego w kominku ognia, podkreślonego niemal pikanterią pieprzu.

Rozgrzany wosk świeczki utrzymał bardzo słodki charakter, jednak wraz z kolejnymi chwilami zrobił się bardziej owocowy. Wciąż czułam syrop malinowy. Taki o ciepłej soczystości... owocowego grzańca? Czegoś też porzeczkowo-jagodowego. Ciepło wymieszało się z drzewami i przyprawami ewidentnie korzennymi. Wśród nich odnotowałam cynamon i lekką pieprzność, również kojarzącą się nieco alkoholowo. 
W tle przewijały się także ciepłe nuty palone. Pomyślałam o drewnie i karmelu przypalonym aż do goryczki. Ta zaś zawracała do korzenności i pieprzu, rozgrzewając ze zdwojoną siłą. Do głowy przyszło mi słodkie, maślano-biszkoptowe ciasto nasączone owocami (może z warstwą z czerwonych, słodkich owoców). Tu raz i drugi owocowość wydała mi się aż trochę chylić ku słodziutkiej cukierkowości, ale zaraz ciepło przypraw zawracało ją w pierwotnym kierunku. 

Zapach już na sucho był intensywny, a po ogrzaniu w pełni sprostał oczekiwaniom. Był raczej jednostajny i na pewno w tym wyrazisty. Prosty, uderzający wiodącą nutą, acz nie nudny czy męczący. W pełni oddawał obiecane przez producenta nuty (ale nie etykietkę / nazwę!).

Całość była ładna... do czasu. Gdy robiło się trochę za słodko (aż cukierkowo?), zaczynałam tylko czekać, aż wróci na właściwy tor. Od początku zapach wydawał mi się ryzykownie słodko-owocowy, jednak cały czas liczyłam, że zdecyduje się na pikanterię. Niestety, przeliczyłam się. Mimo to, korzenności nie mogę mu zupełnie odmówić; był wyważony (dla mnie chyba za bardzo). A i mocy, i jakości nie mam nic do zarzucenia.
Czy jednak zapach kojarzy się z obrazkiem / etykietką? Nieszczególnie. Taka owocowo-grzańcowa słodycz... nie była zła, w sumie podobała mi się, ale nie była ukryciem się gdzieś w górach przed światem. Owoce na pewno z niczym się nie kryły.

8/10

środa, 21 października 2020

świeczka Bispol Aura Vanilla - Blueberry

Małe zaskoczenie

Cenięsobie jakość i moc zapachu, więc zapachowych tealightów nie kupuję. Te kupiłam raczej w celu tworzenia sobie klimatu, niż licząc na doznania aromatyczne, niemniej, pozytywnie mnie zaskoczyły, więc uznałam, że i recenzja im się należy.

Bispol Aura Vanilla - Blueberry to zapach wanilii i borówek amerykańskich; u mnie jako podgrzewacze zapachowe (6szt. x 11g).


Recenzja

Świeczki na sucho pachną zaskakująco wyraźnie i autentycznie uroczo słodkimi, soczystymi borówkami amerykańskimi. Normalnie jakbym wąchała te owoce w pełni sezonu! Obok nich przewijała się słodko-oleista wanilia, kwiat wanilii - całkiem zgrane to było, acz... niestety nie ukrył się też po prostu świeczkowo-parafinowy akcent. 

Świeczka zapalona początkowo poszła raczej w waniliową słodycz, co wydało mi się ciężkawe. Chwilami podkradała się parafina, aczkolwiek... udało jej się jakoś w wanilii ukryć. Dopiero z czasem nałożyły się na to słodko-soczyste, w pełni dojrzałe jagódko-borówki. Najpierw mało jednoznaczne, ale z czasem faktycznie poczułam borówki amerykańskie. Były dość autentyczne. Dominować zaczęły po dłuższym czasie, upuszczając soczystość i odrobinkę przyjemnego kwasku. Wanilia nadała im trochę ciężkości, co wyszło zaskakująco przyjemnie i trochę owocowo-kwiatowo, poważniej, a nie tak "cukierkowo" czy "jedzeniowo".
Końcowo wanilia i borówki amerykańskie zrównały się.

Natężenie zapachu jak na taką drobnicę była całkiem niezła. Moc przejawiały głównie na sucho, obiecując wiele a potem... rozchodząc się dość szybko (już po 30 minutach nieźle czuć zapach) i sporo dały! Pachniały bowiem zadowalająco. Jakość uważam więc za względnie ok.

Całość jest jak najbardziej w porządku, żadnych przykrych niespodzianek. Nie ma nad czym piać z zachwytu, ale jako wyważona, "ot taka tam świeczuszka", to miłe, małe zaskoczenie. Bardzo mi się spodobało, że nie był to taki spożywczy czy landrynkowy zapach.

8/10

poniedziałek, 19 października 2020

świeczka / wosk Village Candle Fall Fun

Jesień, która spadła

Zawsze się zastanawiałam, czy wolę "autumn", czy "fall". To drugie od razu nasuwa na myśl spadające liście, tworzy obraz, klimat... ale jednocześnie... No nie wiem. Wiem jednak, że tego zapachu bym nie kupiła. Przez... etykietkę i nazwę. Nie lubię dzieci, radosne klimaty mnie nużą. Ta świeczka spadła mi z nieba (czyżby?)... w sensie: wpadła mi za darmo, bo wysłano mi ją przez pomyłkę (a sklep potem naprawił swój błąd i dosłał właściwą). I cóż się okazało? Że nuty na etykietce i sytuacja na sucho okazały się w moim guście. Więc ta jesień chyba fajnie mi wpadła, nie będzie to... upadek wiary w VC? Taką miałam nadzieję. Mało tego, zrobiłam się taka ciekawa tej niespodzianki, że odpaliłam ją jako pierwszą z przesyłki.

Village Candle Fall Fun to świeczka o zapachu lasu, ziemi i spadających liści, u mnie jako votive / sampler 61 g (potraktowany jako wosk - w kominku).

Opis producenta:
Daj ukojenie swoim zmysłom dzięki świeżemu powietrzu, igłom sosnowym oraz spadającym liściom, które łączą się na leśny, ziemisty zapach, przywołujący ciepło i przytulność.

Recenzja

Świeczka wąchana na sucho pachnie słodko i ciepło, trochę jesiennymi liśćmi, przyprawami... Powiedziałabym, że słońcem, może z nutą słodkiego wypieku i herbatki, ale też lekko kwaskawo. Może igliwiem? Korą opadłą na ziemię? Podkradało się pod nią także coś poważniejszego. Zapach bardzo namieszany i trudny do sprecyzowania. Wydał mi się lekko drażniący, ale interesujący.

Po rozgrzaniu zapach także postawił na sporo słodyczy. Wydała mi się lekko waniliowa i wilgotna, soczysta... niczym jesienne liście, które lekko skropiła mżawka. I które kryły... niemal cytrynową soczystość? Nie jednak jak owoc, a cytrynowy, dżemowaty krem z kruchych ciastek. Z czasem nasiliła się ciepła, korzenna nuta, a ja pomyślałam o jakimś słodkim wypieku wystawionym w oknie chatki w lesie... Lesie mieszanym, a więc częściowo zmieniającym kolor na jesienny. Słodycz odeszła na tyły; coraz wyraźniej czułam rześki kwasek i pikanterię. Ułożyły się w igliwie, ale również poważniejszy motyw ziemi. Iglaste drzewa, sosny niosły nieco rześkiego chłodu, a ja pomyślałam o ulotnej nucie męskich perfum. Z czasem nasiliła się, podkreśliła liście i lesistość, jednak na pierwszy plan się nie pchała. To jakby beztrosko hasać po lesie, cieszyć się na wspomniany słodkawy wypiek, ale jednak zachowując rozwagę i nie tracąc głowy.

Intensywność zapachu była średnia, ale czuć go i jego nuty wyraźnie. Rozchodzi się błyskawicznie i bardzo dobrze, potem nieco ewoluuje, wydaje się dość głęboki i nie nuży. Nuty miło się łączą i powstrzymują, by niczego nie zrobiło się za dużo. Utrzymuje się zadowalająco długo.

Zapach skojarzył mi się z wesołą osobą dorosłą, która czuje się trochę dzieckiem, umie się bawić, ale jednocześnie twardo stąpa po ziemi. Wszystko z umiarem, a więc kompozycja idealnie mieszająca zabawę i beztroskę z charakterem. Zapach istotnie liściasto-jesienny, z miłym dodatkiem kwasku i soczystości.
Ta świeczka spadła mi z nieba, jak to się mówi. Może nie okazała się odkryciem tej jesieni, ale miło mnie zaskoczyła lekkością zmieszaną z "męskimi liśćmi".

8/10

sobota, 17 października 2020

świeczka / wosk Yankee Candle Bright Copper Kettles

Zagwizdała(bym) z uznaniem

Miedź jako kolor zdecydowanie wygrywa u mnie ze złotem czy srebrem. Miedzianego czajnika wprawdzie nie posiadam, ale i czajnik miło mi się kojarzy. Wszak nie mogłabym bez niego żyć - kocham kawę i najróżniejsze herbaty.

Yankee Candle Bright Copper Kettles to świeczka o zapachu "rozgrzewającego naparu z przyprawami korzennymi przygotowanego w miedzianym czajniku", u mnie jako votive / sampler 49 g (potraktowany jako wosk - w kominku).

Opis producenta:
Przygotowany w miedzianym czajniczku wspaniale rozgrzewający napar z imbiru, goździków, ziela angielskiego i gałki muszkatołowej.
Nuta górne: cynamon
Nuta środkowe: goździki i przyprawy
Nuta dolne: paczula i wanilia

Recenzja

Na sucho świeczka pachniała bardzo intensywnie, chłodząco-pikantnie w korzennym kontekście. Skojarzyło mi się z metalem i właśnie jego chłodem. Z przypraw wyróżniłabym przenikliwą lukrecję, aż gorzki cynamon i inne... słodko-goryczkowate goździki, soczysty imbir... który to obok chłodu zawalczył o rosnące ciepło. Wyraźnie czuć dziwnie soczystą herbacianą nutę, fusy, ale pozostawały one w tle za ciężkimi i niemal wytrawnymi przyprawami.

Po ogrzaniu niecodzienna metaliczność nasiliła się. Przeżerały ją ostre i aż gryzące przyprawy korzenne pod dowództwem cynamonu niczym rdza przeżera metal. Chłodna lukrecja, goryczkowata gałka muszkatołowa i wreszcie gorzki cynamon - jako oznaka, że dosypano go zdecydowanie za dużo. Dosłownie czuć, jak w czajniku zaczyna gotować się woda - tak rozgrzewały! To też jak... wlanie wrzątku do kubka i to, jak rozgrzewa suche liście herbaty. Sowicie doprawionej cynamonem oczywiście i z lekko soczystym wątkiem. 
Z czasem zarejestrowałam taką... zawilgoconą ziemistość, trochę kojarzącą mi się z czerwoną herbatą, mułem... wilgotnym i chłodnym. Świetnie odnalazł się w tym świeży, soczysty imbir. To był zdecydowanie jakiś napar. Chłodny metal też nie dawał o sobie zapomnieć. 

W tle jednak wszystko jakby nieco ugłaskać próbowała słodycz wanilii. Wyłaniała się z tej słodszej części korzenności, a także zatrzymywała zapach tuż-tuż przed samym przekroczeniem granicy przesady. Po dłuższym czasie, gdy wosk już zastygał, wydawała się kibicować świeżemu imbirowi.

Zapach okazał się bardzo mocny, uderzający, aż przenikliwy i... sadystycznie przyjemny, uzależniający. Wbrew pozorom jednak nie na tyle mocny, bym miała go uznać za uderzająco-przesadzony czy męczący.
Mocny już na sucho, szybko się rozchodził, uderzając mocą i cudownością. Zarysował wyrazisty obraz, po czym pozwolił mu trwać, pokazując jakby... kilka różnych przebłysków na "aromatycznym czajniczku". 

Całość bardzo mi się podobała. Wyszła charakternie i dosadnie. Korzenne przyprawy mimo odrobiny słodyczy wyszły aż wytrawnie, chłodno-ostro. Metaliczność... była dziwna i intrygująca. Wszystko to było blisko przesady, groteski, ale nie przekroczyło cienkiej granicy. A to się chwali. Mało tego! Z czasem zaczęłam tę kompozycję postrzegać jako... harmonijną i wyważoną, oczywiście w swej niecodzienności. Gdybym umiała gwizdać, pewnie zagwizdałabym z uznaniem.. 

9/10

czwartek, 15 października 2020

wosk Bridgewater Candle Wild Summit

Dzika radość

Tak kocham góry, że nie umiem przejść (czy może raczej przescrollować) obok rzeczy, zapachów odwołujących się do nich obojętnie. Mgła, która jest moim ulubionych zjawiskiem pogodowym, wydaje mi się cudownie tajemnicza już sama w sobie... A gdy te dwa cuda natury się spotkają... Odpadam! Aż zaczęłam się wić i skręcać, gdy w oczy wpadł mi wosk / świece dotąd nieznanej mi dość drogiej marki... Nawet kolor miętowy (jeden z moich ulubionych) wołał, by się skusić... Nie widziało mi się kupowanie w ciemno, ale wtedy trafiłam na stronę Zapach Mojego Domu, gdzie jest możliwość kupowania wosków na kostki i już myślałam, że radości nie będzie końca. A wtedy jeszcze udało mi się uprosić Sprzedawczynię o etykietkę (kolekcjonuję je). Ach! I nie mogłam się doczekać chwili, aż wosk wyląduje w kominku.

Bridgewater Candle Wild Summit to zapach "dzikiej przyrody i szczytów"; u mnie jako wosk kostka ok. 12 g (w opakowaniu 73 g).

Opis producenta:
Pobudzenie do odkrycia ogromnego cudu natury budzi aromatyczną interpretację dzięki ziołowym dodatkom energetyzującego rozmarynu, chrupiącej bazylii i pikantnego zielonego galbanum. Nieokiełznana malina moroszka wdziera się w głębokie lasy jodły ocieplonej cynamonem i skórką imbiru, a miękkie podłoże z aksamitnego mchu i drzewiastych złożoności cedru, sandałowca i porostu dodatkowo potęguje majestat dzikiej przyrody.


Recenzja

Na sucho wosk mocno dał po nosie ostrym, lekko gryzącym chłodem ziół, górskich szczytów i roślinnością. Oczami wyobraźni zobaczyłam dzikie drzewa i rosnące gęsto krzaki spowite wilgotną mgłą. Były wśród nich głównie gatunki iglaste o specyficznym kwasku, ale też inne. Kojarzyły się trochę z dobrymi, rześko "chłodnymi" męskimi perfumami. To rześkość poważna i dzika, podkreślona pikantnymi ziołami i... przyprawami korzennymi kryjącymi się pod tymi wilgotnymi roślinami? Miało to niezły charakterek. 

Po ogrzaniu wosk znów najpierw roztoczył przenikliwy, orzeźwiający i zarazem ostry chłód. Pomyślałam o ziołach, m.in. o rozmarynie, które to zawierają w sobie sugestywną słodycz. Aż zakręciło  w nosie, po czym na ziołowość zaczęła nakładać się "zieloność", a chłodna rześkość z wolna rozwijała się, szybko zahaczając o męskie perfumy.

Oto z czasem poczułam igliwie / las iglasty, iglasto-mieszany. Spowijała go wilgotna mgła i... ogólna wilgoć. Poczułam się, jakbym zatapiała się w wilgotny mech, wdychając nieskończenie chłodno-rześkie rośliny. Kwasek drzew iglastych chwilami wydawał się aż soczysty jak słodko-kwaśne owoce leśne.
Ostrość chłodu i ziół zaleciała mi dobrymi, męskimi perfumami. Jakby jakiś hiker właśnie wyszedł spod prysznica (pachnąc drogim żelem pod prysznic) i zaraz miał ruszyć w trasę i na pierwszy plan kompozycji. Poczułam soczystość, zachęcającą, by ruszyć razem. Pomyślałam o imbirze, a potem o innych przyprawach korzennych. To jednak wciąż też chłodniejsze... słodki anyż / lukrecja? Mięta!

Bliżej końca nieco się to ociepliło, jakby surowe, górskie szczyty ogrzało słońce, a ja jakbym właśnie na nie ruszyła z wilgotnego, chłodnego lasu. Oj, poczułam ja i do nich, i do hikera jeszcze więcej mięty.

Zapach jest bardzo intensywny i odważny, a jednocześnie uprawniony do takiej mocy, niemęczący. I to już na sucho, a co dopiero po rozgrzaniu... Pachniał niemal natychmiast, szybko rozchodził się na cały pokój i trwał długo: jeszcze wiele godzin po zgaszeniu podgrzewacza. Co więcej, wosk cechuje ogromna wydajność (mi właściwie wystarczyło wrzucenie do kominka połowy kostki, by czerpać z tego pełnię radości - a lubię siekiery).

Podobała mi się ta wilgoć i niemal gryzący chłód. Korzenność... niby przygrzewała, ale nie rozgrzewała. Kręcąca się nuta męskich perfum i prysznicowy motyw wpisały się w orzeźwienie oraz rześkość iglasto-górską. To było ciekawe, acz perfumy / żel mogłyby odrobinkę mniej wyrywać się chwilami na przód. Mięta i zioła za to w pełni mnie zachwyciły. Mimo małego "ale", to cudne oddanie dzikich szczytów, takie budzące respekt i... dające dziką radość z wąchania.

Nie sposób przy Wild Summit, choćby przez etykietkę, nie pomyśleć o YC Misty Mountains. Podlinkowany był jednak bardziej... mglisty i kwiatowy; równie mocny gdy chodzi o natężenie, ale nie tak ostry w nutach. Osobiście wolę YC, wg mnie lepiej oddający górskie szczyty jak z obrazka (i tańszy).

9/10

wtorek, 13 października 2020

wosk Yankee Candle Autumn Glow

Jesień rozpalająca serce czy jedynie jej łuna?

Uwielbiam kolor fioletowy, w tym odcień bardziej bakłażanowy, uwielbiam jesień, więc właściwie już etykietka, nazwa i kolor wystarczyłyby, abym kupiła ten zapach. Stało się jednak tak, że nawet wypisane przez producenta nuty wydawały się w pełni wpisywać w moje "naj". Zastanawiałam się, co przeważy: charakterek (może cudnie perfumowo męski?) czy słodycz (oby nie mdląca)?

Yankee Candle Autumn Glow to zapach subtelnej jesieni, ziemistych liści, złotych promieni słońca i drzewnej paczuli; u mnie jako wosk 22 g.

Opis producenta:
Zabierz ze sobą egzotyczny aromat paczuli na jesienny spacer po lesie, by obserwować radosny taniec wirujących liści prześwietlonych promieniami słońca. Żywe cytrusy ożywią zmysły, a jesienne kwiaty i świeżo ścięte zioła zwiastują zmianę sezonu. 
Nuty górne: intensywne cytrusy
Nuty środkowe: jesienne kwiaty, świeżo ścięte zioła
Nuty dolne: paczula, nasiona Tonka, złoty bursztyn

Recenzja

Zbliżywszy nos do wosku na sucho mignęły mi cytrusy, a zaraz poczułam, jakbym wtuliła go w mięciutki szal, przesiąknięty zapachem liści i subtelnymi, kobiecymi perfumami. W tle przeplatała się słodkawa nuta wanilii i suszonych kwiatów. Czułam także odrobinę owoców (śliwek?) oraz jakby szal ten "przesiąkł jesiennym wiatrem". Zapowiadało się coś mocnego i charakternego.

Po ogrzaniu wosk zaskoczył mnie jednak, że wcale nie był taką siekierą. W porównaniu do "na sucho", nasilił się motyw liści i jesiennych, ostatnich już kwiatów i kwiatów suszonych, kierujących się w stronę ziół. Przewinęła się wśród nich cytrusowa sugestia. "Przy ziemi" trzymały je nuty drzew ogrzewanych słońcem, które jakby wydobyło z kompozycji jeszcze słodycz: trochę owocową, trochę waniliowo-kwiatową. Owoce wydały mi się lekko kwaskawe: czy to śliwki, czy coś bardziej cytrusowego, a jednak wkomponowane w głęboką, ciepłą słodycz. 
Znów pomyślałam o delikatnych perfumach (acz z czasem bardziej o perfumach, które podkradają się pod męskie) i ciepłym szalu. Mieszały się z wanilią, nadając jej nieco ciężkości. Chwilami podchodziła pod wilgotną ziemię, coś poważniejszego... To laska wanilii i nieco zawilgocona kora, wciąż jednak w słodkim wydaniu.

Na sucho wosk zapowiadał się mocny, jednak w trakcie palenia okazał się nieco delikatniejszy. Rozchodził się szybko, nie był jednak zbyt dynamiczny. Chwilami czułam go mocniej, chwilami jedynie w tle, acz wyrazistości nie mogę mu odmówić. Osobiście widziałabym go jako ostrzejszą siekierę, ale to jedyny zarzut (ale niestety przekładający się na to, że świecy nie kupię - wosku zawsze mogę dorzucić więcej, a że świeca będzie mi za słaba to się trochę boję). Blisko mu jednak do ideału.

Mimo słodyczy i rześkości, to kompozycja poważna i dość spokojna, elegancka. Czuć ciepło i liście, a owoce trzymały się cięższej strefy i mieszały z perfumami, jakby rozwianymi nieco chłodnym wiatrem i świeżością kwiatów (może też odrobiną naturalnej wanilii?). 

9/10

niedziela, 11 października 2020

świeczka / wosk Village Candle Autumn Comfort

Komfortowe ciasto

Uwielbiam to, że w swoim mieszkaniu czuję się komfortowo do granic możliwości. Komfort jest mi niezbędny do funkcjonowania; nawet jeść nie mogę bez poczucia komfortu właśnie. A jesień sprzyja takiemu "ukomfortowianiu się", bo a to w kigurumi, a to w kocyk się zawinę; cieplutko, milutko i koniecznie smacznie. Jesień niewątpliwie pachnie mi dynią, bo często gości w mojej kuchni, ale nie robię jej na słodko; nie piekę ciast w ogóle. Czytając nuty tego zapachu i uważnie przyglądając się etykietce, myślałam właśnie o jesiennie-wytrawniejszych woniach. W sumie... do końca nie byłam pewna, co widzę na etykietce; miałam nadzieję, by zapach był bardziej doprecyzowany w nuty.

Village Candle Autumn Comfort to świeczka oddająca zapach "jesiennego komfortu", u mnie jako votive / sampler 61 g (potraktowany jako wosk - w kominku).

Opis producenta:
Nuty zapachowe: dynia, gałka muszkatołowa, drzewo sandałowe i klon

Recenzja

Zapach na sucho dosłownie uderzał i ocieplał swoją słodyczą, tuląc słodką dynią, wanilią i szczyptą gałki muszkatołowej i cynamonu. W tle wyłapałam delikatne orzechy lub jakieś ciasto ze słodkim kremem z nich. Z orzechów laskowych i miodu, syropu klonowego...? Na pewno ciasto dyniowye! W tle wyłapałam wytrawniejszą nutkę drzew stojących na straży, by nie było za słodko. Wydaje mi się, że też coś soczystszego mi tam mignęło.

A po rozgrzaniu również bardzo słodko było. Dynia, a właściwie ciasto dyniowe, była niezwykle jednoznaczna i wręcz słodziutka. Jej naturalną słodycz podkreśliła wanilia i nuty karmelu, może syropu klonowego. Wydawało się to aż słodko-ciężkawe, lekko drapiące i... drapiąco-rozgrzewające. Prędko do słodyczy dołożyły się także przyprawy korzenne. Pomyślałam o cieśnie placko-tarcie (pumpkin pie) sowicie doprawionym cynamonem, gałką i innymi przyprawami korzennymi... a także lepkim od karmelu? Może miodu? Przy ostatnich snuła się wytrawniejsza nutka. Wyobraziłam sobie kruchy spód ciasta i orzechy. Trochę tonowały słodycz, która szła we wręcz mdlącym kierunku.
Za nimi pojawiły się na szczęście także drzewa i suche jesienne liście. Między nimi przewinęło się nawet jakaś cytrusowe echo. Przypomniały dyni o wytrawności i soczystości, przełamały ogólną słodycz. Ta wciąż trwała bezkompromisowo, ale nie przytłaczała dzięki temu, a otulała i wprawiała w zachwyt. Oczami wyobraźni widziałam ciepłe ciasto z orzechami (i może na orzechowym spodzie?), położone na jakiejś drewnianej tacce w ciepłej kuchni, z której okien widać jesienno-złote drzewa.

Zapach już na sucho cechuje moc, intensywność i aż drapanie. Rozchodzi się jednak dość powoli, przyzwyczaja do siebie i trwa bardzo długo. Trochę się w nim dzieje, jest dynamiczny, więc nie nudzi. Wszystko tak ze sobą grało i igrało na zasadzie kontrastów, że nie przytłaczało mimo mocarności.
Dynia cudownie dosłodzona i doprawiona korzennymi przyprawami w ciastowym wydaniu zyskała charakter jesiennych drzew i orzechów, co sprawiło, że kompozycja wcale nie oddawała tylko słodkiego wypieku. Była ambitniejsza, a jej moc pozwoliła maksymalnie się tym cieszyć.

Zapach zaskoczył mnie tym, że wyszedł ciastowo, acz mimo "dyniowego ciasta" był zupełnie inny niż soczystszy VC Pumpkin Bread. W Autumn Comfort jednak te drzewa, orzechy i wyższa, bardziej przenikliwa wręcz słodycz przełożyły się na myśli o cieście zupełnie innym, aż nieco przesłodzonym. Osobiście wolę wytrawniejszy, mocno korzenny chlebek. Uwielbiam jednak taką obrazowość i to, że VC nie powiela zapachów. 

8/10

piątek, 9 października 2020

świeczka / wosk Kringle Candle Pumpkin & Sage

Szałwiowy szał?

Do szałwii przekonałam się dopiero jakiś czas od rozpoczęcia przygody z nią. Gdy na suszoną białą trafiłam po raz pierwszy, skrzywiłam się na jej zapach, aczkolwiek szałwia parzona jako herbata zawsze wydawała mi się neutralnie "w porządku". Dopiero w dorosłym życiu, i to na przestrzeni ostatnich miesięcy, zaczęła intrygować mnie bardziej: jako kadzidło, świeża, jako napar... Zaczęłam po prostu poszukiwać, w jakiej to odsłonie mi najbardziej podejdzie, w jakim towarzystwie. Jako że dynię uwielbiam, ten zapach wydał mi się bardzo atrakcyjny. I bezpieczny - na wypadek, gdyby szałwia przechyliła się tu w mniej znośnym kierunku, sytuację mogła poprawić dynia.

Kringle Candle Pumpkin & Sage Daylight to świeczka o zapachu dyni i szałwii od Kringle Candle Company; u mnie jako Daylight (42 g); używana też jako wosk.

Opis producenta:
Poczuj jesienną klasę połączenia wytrawnej szałwii i wyśmienitej dyni.
Nuty zapachowe:
Nuty górne: cytrusy, dynia
Nuty bazowe: szałwia, wanilia
Nuty dolne: cynamon, drewno, las

Recenzja

W pierwszej chwili na sucho zarejestrowałam słodkawą dynię, na którą szybko naskoczyła lekko kwaskawa szałwia. Słodycz po chwili nieco wzrosła, do dyni dołączyła wyrazista wanilia, a następnie częściowo przeszła w ziołowo-chłodzącą strefę i choć w tle przewijało się lekkie ciepło, kompozycja odbiła raczej... w zawilgoconym kierunku. Pomyślałam o mało wyrazistej, mdławej dyni i ostygłym już naparze z szałwii.

Rozpalona świeczka roztoczyła słodycz wanilii, na którą po chwili nałożyła się bardzo rześka, ziołowa woń. Wyraźnie czułam szałwię ze specyficznie kwaskawo-słodkawym, chłodzącym podkreśleniem. Mieszała się dzięki niej i sporej ilości słodyczy z dynią. Wyłapałam chyba także cytrusową soczystość, ale ta zaraz zniknęła.
Dynia rozchodziła się z małym opóźnieniem, ale bardzo wyraźnie. Początkowo delikatna, wodniście mdława, a potem słodka i wyrazista. Opiewała ją słodka ziołowość (jakby szałwia przemieszała się z innymi, też z miętą?). Pomyślałam o lasce wanilii, takiej trochę drzewnej... może czymś ziołowo-korzennym? Na pewno wtapiającym się we wręcz kwiatowo-oleistą wanilię. Ta wyważyła kompozycję z czasem niemal dominując i wpisując się po części w obie tytułowe nuty.

Zioła wciąż były jak chłodny powiew. Oczami wyobraźni widziałam dynie rosnące na polu i dosłownie czułam chłodny wiatr, który sprawia, że wokół nich wirują jesienne liście. Jakbym właśnie kroiła jakąś surową dynię, otworzyła okno, a zza niego... powiało jesienią.

Zapach mimo że wyrazisty, nie był napastliwy. Jego moc określiłabym jako średnią, choć rozchodził się niemal natychmiast i bez problemu. Mimo sporego udziału słodyczy, niósł rześkość. Mam jednak wrażenie, że zdarzyło mu się zalecieć parafiną. Utrzymywał się średnio długo.

Muszę przyznać, że to propozycja wyważona, stonowana i przystępna. Bardzo rześka, chłodna i zaskakująco waniliowo słodka. Dobra na jesień, jako coś budującego czy podkreślającego klimat w tle. A zarazem nic porywającego czy nowatorskiego. Dla mnie chyba za subtelna w przekazie, taka... ładna, ale bez szału.

8/10

środa, 7 października 2020

wosk Pachnąca Wanna Róża & Paczula

Co kryje kwiaciarnia?

Zamawiając świeczki i woski przez internet wybieram spośród marek znanych mi i sprawdzonych albo przynajmniej powszechnie polecanych. Nie w głowie mi eksperymenty z tymi nieznanymi lub propozycjami sklepów. Po prostu nie chcę zbankrutować. Ostatnio jednak z Pachnącej Wanny wpadł mi gratis, mała próbka ich zapachu. Sklep w dodatku w 100 %ach trafił w mój gust, bo zerkając na ofertę, to właśnie ten przyciągnął moją uwagę i bardzo chciałam wrzucić go do swojego kominka.

Pachnąca Wanna Róża & Paczula to wosk o zapachu róży i paczuli z blendu sojowego.

Opis producenta:
Bogaty aromat róży,  paczuli, jaśminu, piżma i mandarynki

Recenzja

Na sucho wosk pachniał kwiatami, oczywiście głównie różą i trochę wilgotną, czystą ziemią, jakby ktoś na czarną ziemię rzucił bukiet jasnych róż. Jakby kwiaty te, wilgotnie soczyste i ciężkie, już na niej trochę poleżały i zmieszały się otoczeniem, nasączając je ciepłą, mydlano-perfumeryjną słodyczą. Stworzyły wilgotnie-ciężkawy klimat zawilgoconej, chłodnej kwiaciarni. Kwiaciarni, do której zawitała subtelnie wyperfumowana drogimi perfumami dama. 

Po rozgrzaniu wosk przywitał się jasnymi różami o delikatnym, słodkim charakterze. Ich grube, wilgotne płatki opadały na wilgotną, czystą ziemię, prowadząc mnie do zacienionej kwiaciarni, w której czuć ogrom zawilgoconych kwiatów. To nie tylko róże, ale też jaśmin i cały, mydlano-perfumeryjny bukiet. Kryła się w nich słodko-mandarynkowa soczystość i pewne ciepło drogich, kobiecych perfum o wysokiej jakości. Wszystko to było chłodne, a jednocześnie przytulne. Ciężkie kwiaty nie przytłaczały - sprawiały wrażenie zapraszających, by się w nie zapaść i utonąć w słodko-ciepłym splocie. Jakby wołały, że utulą i osłonią mnie od ogólnej chłodnawej wilgoci, początkowo wyczuwalnej w tle, a z czasem nasilającej się. I ona jednak była przyjemna, więc wąchając po prostu miałam ochotę tkwić w tym zawieszeniu. Wilgotny chłód ciemnego, pachnącego pomieszczenia zdawał się mnie otaczać - z czasem coraz pewniej. Nagle jakby do kwiaciarni ktoś otworzył drzwi, jakbym poczuła przeciąg.
Miałam wizję otulonej mięciutkimi, drogimi materiałami damy, która nie oszczędza na perfumach (i na kwiatach), która to wracając z drogiej, ekskluzywnej mydlarni wstąpiła do zacienionej kwiaciarni. Musiała mieć ze sobą kosz mandarynek, bo i je czuć wyraźnie. A może to kwiaciarka właśnie jakąś obierała?

Zapach był intensywny, ale nie mocny-siekierowaty. Rozchodził się powoli, wcześniej jakby sugerując, co zaraz nadejdzie. Robił to konsekwentnie i spokojnie. Trwał długo, wyraźnie, ale także nie przytłaczająco. Wszystko to na plus. Sam jednak w sobie wosk wydał mi się strasznie mazisto-miękki - niby wiem, że to charakterystyczne dla sojowych, ale mi przeszkadzało.

Ogół w zasadzie nawet mi się podobał; ładny, wyważony, wyrazisty, a jednocześnie nienachalny, ale czuję, że właśnie to połączenie mogłoby sobie pozwolić na pokazanie pazurków. To, że za wszystkim pobrzmiewało mi mydlane echo jakoś wprawiało mnie w dziwny dyskomfort.

7/10

poniedziałek, 5 października 2020

świeczka / wosk Yankee Candle Dreamy Summer Nights

Sen czy jawa?

Bardzo lubię zapach letniego powietrza nocą, jest specyficzny i nie do podrobienia. Można go jednak jakoś ładnie odwzorować, prawda? Aromatyczne letnie noce... jeszcze ciepłe, ale już kojąco chłodniejsze niż dni, same w sobie wydają się jak ze snu. Czy ten zapach miał okazać się jak z pięknego snu? A może miał być na tyle przyziemny i nudny, by mnie uśpić? Śliczna, magiczna etykietka kojarząca mi się trochę z Dark Crystal sugerowała, że raczej to pierwsze.

Yankee Candle Dreamy Summer Nights to świeczka o zapachu "sennej letniej nocy", u mnie jako votive / sampler 49 g (potraktowany jako wosk - w kominku).

Opis producenta:
Relaksująca mieszanka wanilii z heliotropem i odrobiny drzewnych nut roztacza magię ciepłych, gwiaździstych letnich nocy.
Nuty górne: pomarańcza, cukier waniliowy
Nuty środkowe: heliotrop, wanilia płaskolistna, kwiat wanilii
Nuty dolne: ziarna wanilii, bursztyn, drewno cedrowe

Recenzja

Zbliżywszy się do świeczki na sucho, jako pierwszą poczułam pomarańczę, która prędko chowała się w waniliowej toni. Zapach był głównie waniliowy, chwilami bardziej cukrowy, ale też słodko-rześki, podszyty nieco ciepłem i niemal nieuchwytną nutką dobrych, męskich perfum. Wanilia przewijała się przez to wszystko, a całość skojarzyła mi się z... drewnianą szafą wyperfumowanej "ciotuni / babuni"?

Po rozgrzaniu najpierw wyłapałam soczyście-słodką, orzeźwiającą nutę z pogranicza owoców i kwiatów. Czy to pomarańcza surowa czy... jakaś kandyzowana? Prędko rosła słodycz, chwilami bardziej cukrowa, chwilami szlachetniejsza: waniliowa. Z czasem to właśnie wyrazista wanilia wyszła na prowadzenie i już tam została. Cytrusowa rześkość zniknęła. Przez większość czasu czuć głównie wanilię. Wanilię prawie zupełnie zagłuszającą wszystko inne... acz na szczęście "prawie", nie "zupełnie".
Oczami wyobraźni widziałam kwiaty pomarańczy i kwiaty wanilii - jasne, o mięciutkich płatkach. Mięciutkich... niczym delikatne tkaniny, ubrania subtelnie wyperfumowanej damy. Wyobraziłam sobie drewnianą szafę z delikatnymi, zwiewnymi kardiganami, szalami, tunikami... Na pewno drewnianej. Do tej kwiatowości i słodyczy doszedł lekki charakterek drzew, drewna. Było to drzewo wonne, jasne i także podporządkowujące się wanilii.

Zapach cechuje pozytywna intensywność. Rozchodzi się dosłownie w sekundę, zaraz także na resztę mieszkania. Nie odznaczał się specjalną dynamiką, ale nie nużył, nie męczył. Wydał mi się... intensywnie spokojny. Jako że lubię mocne zapachy, bardzo mi odpowiadała taka moc bez napastliwości. Niestety jednak bardzo szybko się ulatniał.

Wąchając suchą świeczkę trochę się obawiałam, bo mogła pójść zarówno w dobrym, jak i przytłaczającym kierunku. Tu jednak zachowała się dobrze. Sam zapach jednak mnie nie porwał. Był głównie waniliowy; mimo że słodycz w pewien sposób urozmaicono pomarańczą i kwiatową perfumowością, brakowało mi w nim charakteru. Nudził mnie i nie zapadł w pamięć, jak poprawny film obyczajowy.
O zapachu tym myślę jako o "kobiecej wersji MidSummer's Night" (który z kolei miał męski wydźwięk). 

7/10

sobota, 3 października 2020

świeczka / wosk Kringle Candle Hot Chocolate

Gorąco, że aż się sparzyłam

Czekolada jest moim życiem, zakochana jestem szczególnie w ciemnych czystych, a mimo to (albo właśnie dlatego?) gorącej, pitnej czekolady nie lubię i nie uznaję. Właściwie ogółem słodycze inne niż czekolada mogłyby dla mnie nie istnieć. Nie mniej... na gadżety związane z czekoladą nie patrzeć nie umiem. Zapachy? Z nimi mam różnie. Wiele w moim odczuciu po prostu nie dorównuje prawdziwej czekoladzie, której znawczynią chyba mogę się nazwać. A jednak... zachwycona autentycznością klimatu, jaki mają Kringle, zaciekawiła mnie ich gorąca czekolada. Wprawdzie podchodziłam z dystansem do opakowania z widoczną bitą śmietanką i piankami (których to wprost nie cierpię), ale... magiczny napis: "czekolada" zrobił swoje.

Kringle Candle Hot Chocolate Daylight to świeczka o zapachu gorącej czekolady od Kringle Candle Company; u mnie jako Daylight (42 g); także potraktowany jako wosk - w kominku.

Opis producenta:
Zapach głębokiej bogini, gorącej czekolady, z prawdziwym kakao - doskonały, by ogrzać cię zimą!
Nuty górne: tłuszcz kakaowy, mleko, wanilia
Nuty środkowe: gorąca czekolada
Nuty dolne: bita śmietanka, biały cukier

Recenzja

Po uniesieniu wieczka uderzył mnie sztuczny zapach figurek czekoladopodobnych, zalatujących plastikiem; nieco mdlący. Odnotowałam również śmietankę i lukier, może rzeczywiście pianki waniliowe (nie miewam z nimi do czynienia) i nutę cukrowego... napoju kakaowego na mleku? W tle może też mlecznej polewy, jedynie udającej czekoladę? W jakimś stopniu oddawało to gorącą czekoladę, ale tandetną (ulepkową dla dzieci?).

Po rozgrzaniu świeczka znów, acz już nie aż tak mocno, szarżowała przesłodzonym, bardzo mlecznym wyrobem udającym czekoladę. Oczami wyobraźni zobaczyłam pseudoczekoladowe figurki, acz z czasem tandetny, plastikowy element nieco się redukował. Mleczno-śmietankowy wątek zaś nie odpuścił. Pozostałość odebrałam jako do bólu przecukrzoną czekoladę... Niby-czekoladę zestawioną z lukrem, piankami waniliowymi? Wszystko to zasładzało i poniekąd kojarzyło się z gorącą czekoladą. Oczywiście na mleku / śmietance, które odrobinkę ratowały całość, ale nie dodały jej głębi.

Zapach był bardzo intensywny na sucho, a przy ogrzewaniu i później już nie AŻ tak, ale wciąż intensywny. W jego przypadku, przy tak wysokiej słodyczy i nutach taniości moc nie była plusem. Męczył już samym wydźwiękiem i napastliwością.

Ogół zupełnie mi się nie podobał. Nie chodzi o to, że kocham czekoladę ciemną, mleczna to nie bardzo moja bajka, a gorącej nie lubię, bo te ostatnie potrafią pachnieć atrakcyjnie, ale ten zapach niestety oddawał po prostu tanią mleczną / gorącą czekoladę. To było takie... plastikowo-sztuczne, przesłodzone i odpychające. Może jeszcze nie takie najgorsze obiektywnie, ale na pewno nie w moim typie.
Dając szansę Gorącej Czekoladzie jak widać... sparzyłam się. I zaczynam sobie pluć w brodę z powodu zakupów przez internet, bez możliwości powąchania chociaż na sucho. Do dokładnie opisanych nut przez producenta dokopałam się dopiero już po napisaniu recenzji (na oficjalniej stronie po angielsku), więc ekhem... gdybym widziała je wcześniej, nie zamówiłabym.
Próbowałam nawet dać tej świeczce szansę jako wosk, ale... wtedy po prostu intensywność ogrzewanej dorównała tej "na sucho", więc to zły pomysł.

3/10

czwartek, 1 października 2020

świeczka / wosk Yankee Candle Vineyard

Wino...grona

Ciemne te niemal czarne granatowe, chrupiące i słodko-winne winogrona bezpestkowe zdecydowanie są jednymi z moich ulubionych owoców (odmiany Melody, ale i Sable dają radę).
Pomijając fakt, że chyba niewiele jest rzeczy winogronowych, trudno oddać ich genialny smak. Nawet inne odmiany, próbujące w moim odczuciu udawać wspomniane, są drastycznie gorsze (a w sklepach często sprzedawane w identycznych opakowaniach w tej samej cenie - zwłaszcza denerwuje mnie sprzedawanie czerwonych jako te "ciemne"). A zapach? Hm... Miałam nadzieję, że nie powtórzy się przykra sytuacja z Juicy Watermelon.

Yankee Candle Vineyard to świeczka o zapachu winogron, u mnie jako votive / sampler 49 g (potraktowany jako wosk - w kominku).

Opis producenta:
Słodki aromat dojrzałych winogron odmian cabernet, merlot i zinfandel.
Nuty zapachowe:
Nuty górne: silne winogrona
Nuty środkowe: czerwone owoce
Nuty dolne: trawa

Recenzja

Na sucho świeczka pachniała intensywnie słodkimi, chrupiącymi winogronami ciemnymi i ciepłym dniem spędzanym w ogrodzie w cieniu drzew. Woń owoców była smakowicie realistyczna. Jakbym tak siedziała i jadła soczyste winogrona granatowe, niemal czarne o głębokim smaku podchodzącym pod wino z odrobinką cierpkości w tle.

Po ogrzaniu wosk powoli rozniósł woń słodko-cierpkich, soczyście-chrupiących ciemnych winogron. Początkowo widziały mi się jako mieszanka: i granatowo-czarne, i fioletowe, i może nawet czerwone. Łączyła je słodycz i soczystość. Chwilami zapach wydał się kryć drobniusieńki kwasek, potem jednak znów przybierał na słodkiej rześkości winogron ogólnie. Mieszały się z wizją owocowej uczty w cieniu drzew. Czułam ciepło lata i orzeźwienie winogron, które... chwilami muskały cierpkością. Jak te najciemniejsze, winne... A potem znów okrywały się słodyczą. Chwilami wydała mi się nieco przytłaczająca, może pudrowa (a może bardziej... słodko-gnilna jak przejrzałe owoce?), ale po chwili się opamiętywała. Cały czas były smakowicie autentyczne, jak... prawdziwe winogrona po prostu.

Zapach na sucho był bardzo, bardzo intensywny, a rozgrzewany potrzebował chwili, by jak wino nabrać mocy urzędowej. Cały czas trzymał się naturalności; to nie jakieś tam cukierki winogronowe, a winogrona, jednak... nie takie tylko charakterne ciemne, a... różne. Chwilami o słodyczy aż za mocnej. Mimo wszystko jednak wciąż rześkiej. Natężenie nie było nazbyt mocne... przy czym jakikolwiek potencjalny element dokuczliwości odpadał, a po paleniu dość szybko prawie zupełnie się ulatniał.

Całość bardzo się YC udała. Wyrazista, naturalna i apetyczna! Zupełnie jakby jeść winogrona z kiści, na której są różne: od porządnie dojrzałych, przez aż gnilnie-słodkich przejrzałych po te dojrzałe słabo. Albo... jakby tak trafić na pudełko miksu odmian (ale ciemnych) - nie znam się, ale może to właśnie przytoczone (po kolorach, bo nie jestem znawcą, nauczyłam się tylko, które lubię)? Jeśli tak, to producent osiągnął sukces. Zapach podobał mi się, choć wolałabym, by nie chylił się ku przesłodzeniu, a raczej poszedł w stronę winno-wytrawną, jak te najciemniejsze odmiany (np. Melody). Mam też problem z jego utrzymywaniem się... wydał mi się bowiem jakiś lichy pod tym względem.

8/10