czwartek, 15 października 2020

wosk Bridgewater Candle Wild Summit

Dzika radość

Tak kocham góry, że nie umiem przejść (czy może raczej przescrollować) obok rzeczy, zapachów odwołujących się do nich obojętnie. Mgła, która jest moim ulubionych zjawiskiem pogodowym, wydaje mi się cudownie tajemnicza już sama w sobie... A gdy te dwa cuda natury się spotkają... Odpadam! Aż zaczęłam się wić i skręcać, gdy w oczy wpadł mi wosk / świece dotąd nieznanej mi dość drogiej marki... Nawet kolor miętowy (jeden z moich ulubionych) wołał, by się skusić... Nie widziało mi się kupowanie w ciemno, ale wtedy trafiłam na stronę Zapach Mojego Domu, gdzie jest możliwość kupowania wosków na kostki i już myślałam, że radości nie będzie końca. A wtedy jeszcze udało mi się uprosić Sprzedawczynię o etykietkę (kolekcjonuję je). Ach! I nie mogłam się doczekać chwili, aż wosk wyląduje w kominku.

Bridgewater Candle Wild Summit to zapach "dzikiej przyrody i szczytów"; u mnie jako wosk kostka ok. 12 g (w opakowaniu 73 g).

Opis producenta:
Pobudzenie do odkrycia ogromnego cudu natury budzi aromatyczną interpretację dzięki ziołowym dodatkom energetyzującego rozmarynu, chrupiącej bazylii i pikantnego zielonego galbanum. Nieokiełznana malina moroszka wdziera się w głębokie lasy jodły ocieplonej cynamonem i skórką imbiru, a miękkie podłoże z aksamitnego mchu i drzewiastych złożoności cedru, sandałowca i porostu dodatkowo potęguje majestat dzikiej przyrody.


Recenzja

Na sucho wosk mocno dał po nosie ostrym, lekko gryzącym chłodem ziół, górskich szczytów i roślinnością. Oczami wyobraźni zobaczyłam dzikie drzewa i rosnące gęsto krzaki spowite wilgotną mgłą. Były wśród nich głównie gatunki iglaste o specyficznym kwasku, ale też inne. Kojarzyły się trochę z dobrymi, rześko "chłodnymi" męskimi perfumami. To rześkość poważna i dzika, podkreślona pikantnymi ziołami i... przyprawami korzennymi kryjącymi się pod tymi wilgotnymi roślinami? Miało to niezły charakterek. 

Po ogrzaniu wosk znów najpierw roztoczył przenikliwy, orzeźwiający i zarazem ostry chłód. Pomyślałam o ziołach, m.in. o rozmarynie, które to zawierają w sobie sugestywną słodycz. Aż zakręciło  w nosie, po czym na ziołowość zaczęła nakładać się "zieloność", a chłodna rześkość z wolna rozwijała się, szybko zahaczając o męskie perfumy.

Oto z czasem poczułam igliwie / las iglasty, iglasto-mieszany. Spowijała go wilgotna mgła i... ogólna wilgoć. Poczułam się, jakbym zatapiała się w wilgotny mech, wdychając nieskończenie chłodno-rześkie rośliny. Kwasek drzew iglastych chwilami wydawał się aż soczysty jak słodko-kwaśne owoce leśne.
Ostrość chłodu i ziół zaleciała mi dobrymi, męskimi perfumami. Jakby jakiś hiker właśnie wyszedł spod prysznica (pachnąc drogim żelem pod prysznic) i zaraz miał ruszyć w trasę i na pierwszy plan kompozycji. Poczułam soczystość, zachęcającą, by ruszyć razem. Pomyślałam o imbirze, a potem o innych przyprawach korzennych. To jednak wciąż też chłodniejsze... słodki anyż / lukrecja? Mięta!

Bliżej końca nieco się to ociepliło, jakby surowe, górskie szczyty ogrzało słońce, a ja jakbym właśnie na nie ruszyła z wilgotnego, chłodnego lasu. Oj, poczułam ja i do nich, i do hikera jeszcze więcej mięty.

Zapach jest bardzo intensywny i odważny, a jednocześnie uprawniony do takiej mocy, niemęczący. I to już na sucho, a co dopiero po rozgrzaniu... Pachniał niemal natychmiast, szybko rozchodził się na cały pokój i trwał długo: jeszcze wiele godzin po zgaszeniu podgrzewacza. Co więcej, wosk cechuje ogromna wydajność (mi właściwie wystarczyło wrzucenie do kominka połowy kostki, by czerpać z tego pełnię radości - a lubię siekiery).

Podobała mi się ta wilgoć i niemal gryzący chłód. Korzenność... niby przygrzewała, ale nie rozgrzewała. Kręcąca się nuta męskich perfum i prysznicowy motyw wpisały się w orzeźwienie oraz rześkość iglasto-górską. To było ciekawe, acz perfumy / żel mogłyby odrobinkę mniej wyrywać się chwilami na przód. Mięta i zioła za to w pełni mnie zachwyciły. Mimo małego "ale", to cudne oddanie dzikich szczytów, takie budzące respekt i... dające dziką radość z wąchania.

Nie sposób przy Wild Summit, choćby przez etykietkę, nie pomyśleć o YC Misty Mountains. Podlinkowany był jednak bardziej... mglisty i kwiatowy; równie mocny gdy chodzi o natężenie, ale nie tak ostry w nutach. Osobiście wolę YC, wg mnie lepiej oddający górskie szczyty jak z obrazka (i tańszy).

9/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz