poniedziałek, 30 sierpnia 2021

wosk / świeca Goose Creek Seaglass

Niecodzienny jak list w butelce

List w butelce - motyw może oklepany, ale jakże chwytliwy. Mnie od razu skojarzył się z podwodnym poziomem z gry o cudownym, mrocznym klimacie Alice: Madness Returns. Etykietce wosku wprawdzie daleko do niej, ale nuty obiecywane przez producenta przemówiły do mnie.

Goose Creek Seaglass to zapach inspirowany listem w butelce, u mnie jako wosk (59g).

Opis producenta
Chłodne, tahitańskie wody dostarczą ci wiadomość w butelce. Nowa przygoda jest tuż za rogiem.
Nuty: cytryna, mandarynka, lilia wodna, białe piaski


Recenzja

Na sucho wosk uderzył soczyście-słonawym zapachem wody i wodorostów, nasiąkniętych słonym powietrzem roślin (do głowy przyszedł mi soliród, czyli nadmorska roślina o smaku, który mi kojarzy się ze słonym szpinakiem). Był jednocześnie soczysty, goryczkowaty jak cytrusy... raczej cytrusowe perfumy, bo i taki wydźwięk to miało. Jakby "kobiecych perfum męskich" (albo odwrotnie). Niejednoznaczny, a na pewno rześki i wilgotny.

W paleniu wosk zaczął od soczystości i rześkości, acz od razu łagodząc je nienachalną słodyczą. Równocześnie zaczęły się rozchodzić nieco goryczkowate, kwaskawe cytrusy, głównie cytryny, oraz słonawo-wilgotny "powiew" od morza. Niósł soczyste, nasiąknięte słonością rośliny. Pomyślałam o glonach i wodorostach, w tym takich wyrzuconych na brzeg i... innych roślinach - ten brzeg porastających. Znów przypomniał mi się soliród, ale tym razem w otoczeniu dzikich, surowych kwiatów. Słodycz nasiliła się. Mieszając się z solą i cytrusami zasugerowała męskie perfumy o dość kobiecym wydźwięku, rzeczywiście plażę z jasnym piaskiem.... Ewentualnie "męskawe", a kobiece perfumy, z odrobinką kwiatów i ciepła.

Jak zapach dał się poznać jako przystępnie intensywny na sucho, tak w kominku wyszedł jeszcze delikatniej. Wciąż był jednak dobrze wyczuwalny; po prostu miał łagodniejszy charakter. Rozchodzi się bez problemu, szybko, bez niespodzianek i trwa przyjemnie, odpowiednio długo.

Całość wyszła w porywach dziwnie, ale dość ciekawie. Niespotykany słonawy motyw zmieszał się z soczystością minimalnie owocową, a bardziej kompleksowo roślinną; właśnie sporo roślin tu czułam, co przypadło mi do gustu (za mocno soczyście-owocowe i słodkie zapachy mnie przytłaczają i męczą). Kwestia słodyczy i soczystości została dobrze wyważona. Osobiście wolałabym jednak, by perfumowy element zdecydował się na bardziej po prostu męskie perfumy, ale i tak było całkiem przyjemnie. Dość niespotykane nuty - na tyle, by jednorazowo wkupić się w mój gust.

8/10

sobota, 28 sierpnia 2021

kadzidełka Karmaroma Tales of India Incense Mystic Temple

Świątynia zapachu

Motyw tajemniczych świątyń towarzyszy mi od dzieciństwa, ale w kontekście zupełnie innym, niż pewnie można by się spodziewać po moim blogu. Otóż za dzieciaka jednym z moich ulubionych sposobów spędzania wolnego czasu było... granie w Tomb Raidera i przeszukiwanie wraz z Larą Croft świątyń w najrozmaitszych zakątkach świata. Indyjskie poziomy też były, ale nigdy jako np. sztandarowe dla danego tytułu. Dzisiaj prezentowany zapach też nie był głównym obiektem zainteresowania z serii czy coś, a jednak gdy poczytałam, czym ma pachnieć, wydał się ładny. Na koniec został jednak z przypadku, a w końcu odpaliłam go, licząc na woń po prostu ładną.

Karmaroma Tales of India Incense Mystic Temple to zapach oddający mistyczną świątynię, z linii inspirowanej Indiami; u mnie w formie kadzidełek patyczkowych, wykonanych ręcznie w Indiach (Bangalore), których w opakowaniu jest 15 gramów (u mnie 12 szt.). Wyprodukowane przez Hari Darshan Sevashram Pvt. Ltd. (HD).
 
Opis producenta
Ostra i odświeżająca mieszanka palonej kamfory, nagietka i róży, bogatymi i ciepłymi nutami drewna sandałowego w tle.


Recenzja

Suche kadzidełka pachniały dość poważnie, lekko goryczkowatym splotem drewna i pomarańczy. Ta wplotła słodką soczystość i rześkość. Przywiodła kwiaty i specyficznie słodki, ciepło-chłodny, lekowo-apteczny motyw.

Palone kadzidełka roztoczyły słodko-ostry zapach kwiatów suszonych i aż drapiących w nosie. Pomyślałam o suszonych i zestawionych z ziołami... prosto z jakiejś zielarnio-apteki? Starej i naturalnej, z unoszącym się aptecznym, specyficznym aromatem. To zioła słodkie, ostro-chłodne i zarazem ciepłe (jak kamfora / różne maści?). Zaraz pojawiła się nuta drzew, nieco wygładzająca to, jednak... także ona wpisała się w cierpkawą goryczkę. Słodkie kwiaty otuliły to wszystko, kontynuując chłodniejszy aspekt jako rześkość roślin. Opisana już apteka musiała znajdować się pośród jakiś ukwieconych krzewów i wiekowych, zielonych drzew. Także one były w pewien sposób słodkie.

Kadzidełka pachną bardzo intensywnie zarówno na sucho, jak i palone. Co bardzo mi się podoba, na sucho dobrze pokazały, co będzie po zapaleniu - bez niespodzianek. Palą się szybko, idzie z nich dużo nieprzytłaczającego dymu. Wyraźny zapach utrzymuje się długo, ale się nie wgryza.

Całość bardzo mi się podobała. Lubię apteczne klimaty, więc one, wraz z nieco łagodniejszymi, rześkimi kwiatami wyszły genialnie. Takiemu zapachowi, to i bym całą świątynię postawiła!

10/10

czwartek, 26 sierpnia 2021

wosk / świeca Goose Creek Sunlit Shores

Wiatr od morza

Jakakolwiek obietnica dzikiego brzegu, nut drewna wyrzuconych przez słone fale jak najbardziej mi się podobała. Choć ostatnimi czasy odkryłam, że jednak lubię morskie zapachy (o ile są charakterne, męskie), to jednak czasem potrafią wyjść kompletnie nie po mojemu. Mimo to, chciałam poeksperymentować.

Goose Creek Sunlit Shores to zapach słonecznego wybrzeża, u mnie jako wosk (59g).

Opis producenta
Aloha! Czas odpocząć i cieszyć się zapachem słodkiego mleka kokosowego i hawajskiego drewna wyrzuconego na brzeg.
Nuty: wyspiarski / egzotyczny sok owocowy, morska bryza, wanilia, biały piasek


Recenzja

Na sucho wosk pachniał egzotycznie i słodko-soczyście splotem melonów, lychee, mango, może odrobiny arbuza. Mieszały się z nieco mydlanym tłem. Tam po chwili pojawił się kokos... trochę mydlany i kosmetyczny, ale i naturalny jak mleczko. Nasilał się. Jak i owoce, przejawiał słodycz, w czym pomogła mu delikatna wanilia i pewne ciepło. Choć owocowy, zapach wydał mi się esencjonalnie słodki.

I właśnie słodycz z kominka po ogrzaniu ruszyła jako pierwsza. Mknęły słodko-wodniste, ale jednocześnie esencjonalne, melony, ananas i inne owoce... mango? Lychee? Arbuz? Otulone słodyczą wanilii i kokosa. Ta sprawiła, że słodycz wyszła aż ciężkawo. Chwilami nieco kosmetycznie, mydlano.

A jednak wilgoć i otulający klimat podkreślił mleczko kokosowe - te naturalne, słodkawe i tłuste. Wanilia się z nim przemieszała, a w tle mignęła odrobinka soli. Pomyślałam o piaszczystej plaży... i znów kokosie. Może jakimś kokosowo-owocowym deserze lodowym? Takim... podanym w łupinie kokosa? Ją podsunęło nieco wytrawniejsze, drzewne (i ociupińkę ogórkowe? ten się tu chyba przez szczyptę soli wkradł) podszeptywanie. Kokos i wanilia z czasem przybrały na ciężkości, to pewne (trochę jak... kokosowo-owocowa biała czekolada? meh). Cały czas jednak soczystość i rześkość gdzieś tam się snuły.

Moc zapachu na sucho wydaje się wyrazista, ale niezapowiadająca siekiery. Z kominka rozchodzi się szybko, a zapach jest bardzo intensywny, acz na szczęście jeszcze nie przytłaczający i w zasadzie jeszcze nie siekierowy.

Całość uważam za w porządku, choć nieszczególnie w moim typie. Autentyczny, nie sztuczny, choć może lekko kosmetyczny zapach wyszedł... adekwatnie "letnio". Może trochę ciężkawo-słodki, ale z przełamaniem. Kokos i nienachalne owoce wyszły dobrze wyważone, acz nie przekonuje mnie słonawo-plażowa nuta w ich towarzystwie.
Muszę w przyszłości być ostrożniejsza w kwestii plażowych zapachów - patrzę, że wiele z nich wychodzi... kosmetycznie-łazienkowo, a więc niespecjalnie w moim typie. Cóż, do historii jak "Wiatr od morza" to nie przejdzie.

7/10

wtorek, 24 sierpnia 2021

wosk Yankee Candle Sun-Drenched Apricot Rose

Cukierek słońcem ogrzany

Kocham kwiaty, więc i zapachy kwiatowe. Jako że nie cierpię kwiatów do wazonu, bo to odbieranie im życia - po co je ścinać, gdy mogą zachwycać na krzewach? - wolę takie kompozycje. Nie jednak zbyt kobiece, a po prostu: naturalne i proste, autentyczne. Kupując ten wosk napaliłam się na róże, ale potem czekało mnie mnóstwo rozczarowań Yankee Candle i na wrzucenie do kominka sporo musiał poczekać. W dodatku nie wiedziałam, czego oczekiwać po dopisku: "rose succulent".

Yankee Candle Sun-Drenched Apricot Rose to zapach skąpanych w słońcu morelowych róż; u mnie jako wosk 22 g.

Przyprawiający o zawrót głowy bujny zapach morelowej róży, zachwycającej pięknym kwiatem o nadzwyczajnie miękkich płatkach.
Nuty górne: skąpana w słońcu morela, kwiat nektarynki
Nuty środkowe: morelowe róże, płatki gardenii
Nuty dolne: piżmo, miękki puder

Recenzja

Wosk na sucho pachniał różami i soczystymi owocami (pomyślałam o letnich żółtych), a także... po prostu bukietem żywych kwiatów o delikatnych, jakby wilgotnych płatkach. Kompozycja wydała mi się intensywna, ciężkawa, ale nie przytłaczająca.

Ogrzewający się wosk rzeczywiście ciężko zawalał zapachem kwiatów, wilgotnej, acz przytulnej i słonecznej kwiaciarni, gdzie królowały róże. Nieopodal musiał być stragan z owocami sezonowymi: bardzo słodkimi i soczystymi brzoskwiniami, morelami i nektarynkami. Takimi dojrzałymi w promieniach słońca. Może którąś z nich właśnie zajadała kwiaciarka? Owocowe nuty chwilami jednak zahaczały o cukierkowość.

Czułam jednak też jakby zapach słońca, jak również to, że w kwiaciarni panuje przyjazny chłodek. Owoce trafiły na ogrom słodyczy, ale na szczęście nie brak kompozycji orzeźwienia. Takiego... wilgotnie kwiatowego i słodkiego. Kwiaty zrobiły się nieokreślone, chwilami zdarzyło mi się myśleć o jakiś jasnych i egzotycznych. Raz czy drugi pomyślałam o damskim żelu pod prysznic owocowo-kwiatowym. Może damskie, nienachalne, acz nieco cukierkowe perfumy?

Zapach na sucho jest intensywny, w kominku najpierw ma problemy z rozejściem się, jak trzeba, ale z czasem daje się i tam poznać jako intensywny. Utrzymuje się aż do dnia kolejnego, mimo np. otwarcia okna. Wręcz ciężkawy, choć na szczęście w dużej mierze autentyczny.

Nie jestem pewna tytułu i tego, jak pachną morelowe róże, ale... kompozycja rzeczywiście była bardzo, owocowa, a jednocześnie na tyle kwiatowa, że nie zbyt "jedzeniowa", co bardzo mi do gustu przypadło. Wolałabym jednak, by cukierkowość nie pojawiała się nawet tylko chwilami.
To zapach łączący soczystość i ciężkość, co nawet mi się podobało, taka... przyjemna harmonia, wyrównanie. Nawet cukierkowość aż tak bardzo we znaki się nie dawała.

7/10

niedziela, 22 sierpnia 2021

wosk / świeca Goose Creek Tiki Party

Impreza bez nerwowych tików

Impreza na plaży to zupełnie nie moje klimaty, ale kto powiedział, że nie może ładnie pachnieć? Nie ukrywam też, że jakieś pochodnie, ogniska na plażach nocną porą to klimaty, jakie podobają mi się wizualnie, a cóż... właśnie takie znalazły się na etykietce. Już wyobrażałam sobie jakieś wyspiarskie, rzeźbione w drewnie figurki. Dzięki temu woskowi dowiedziałam się, że nazywają się "tiki". Tiki to dokładnie: amulety lub figurki w postaci rzeźbionej reprezentacji przodka, noszone w niektórych kulturach maoryskich. Lubię się nowych rzeczy dowiadywać. Z kolei jedna z nut, a dokładniej "beachwood", czyli... drewno na plaży? Wydaje mi się, że to może być jedna z nut-odkryć, jaką odkryłam w np. GC Mahogany Driftwood.

Goose Creek Tiki Party to zapach oddający imprezę w stylu wyspiarskim, u mnie jako wosk (59g).

Opis producenta
Zostałeś zaproszony na Luau, hawajską imprezę. Wejdź w hawajską kulturę i egzotyczne, wyspiarskie lasy!
Nuty: mango, lychee, kokos, drewno na plaży (beachwood)


Recenzja

Na sucho wosk pachnie bardzo intensywnie i naturalnie soczyście. Słodko-soczysty sok lał się litrami z bardzo dojrzałego mango, podszytego leciutkim kwaskiem. Ananasa? Nieco cytrusowym? Obok tego zarysowała się delikatna woda... kojarząca się z trochę mdławymi i jednocześnie słodkimi bez umiaru lychee oraz "kokosową plażą". Wodą kokosową? I bryzą... której słonawość była jedynie domniemana.

Z kominka po ogrzaniu także leciała soczysta fala słodko-kwaskawych owoców egzotycznych. Dominowało mango, ale równie wyraźnie czułam ananasa, cytrusy... Mandarynki i jakieś kwaśniejsze. W całym tym soczystym, owocowym oceanie pojawiły się też lychee, melony i rześkość wody. Woda jednak też i kwasek, i słodycz przejawiała, stąd myśli o wodzie kokosowej.

Nagle kokos wzmocnił się. Pomogło mu drewno, drzewa... Suchawe, masywne i ciemne. Jakby drewno przygotowane na ognisko? Drewno... ze słonawą nutką? Zahaczyło o męskie perfumy. Właśnie takie aż słonawe i soczyste, mieszające się z morską bryzą. Słodycz została złamana kilkakrotnie różnymi nutami, a owoce zyskały powagę dzięki tym tonom. Kolońskie echo i do nich dotarło. Z czasem to kokos obejmował dominację, długo nie dając się strącić z piedestału, a jedynie dopuszczając do siebie w tym momencie już ciężkawą egzotykę owoców. Nie było to jednak też zbyt mocne kokosowe uderzenie, a abstrakcyjny kokos, trochę złagodzony mleczkiem kokosowym.

Moc zapachu jest wysoka, realizm też. Na sucho i w kominku niby nieco inny ma wydźwięk, aczkolwiek nie diametralnie. Rozchodzi się szybko i utrzymuje długo. Nie jest ani rześki, ani ciężki (co wydało mi się trochę dziwne przy takich nutach - spodziewałam się czegoś z tego).

Całość w zasadzie podobała mi się, jednak nie jakoś tak bardzo. Wysoka słodycz i ogrom esencjonalnych owoców szarżowały i choć potem reflektowały się, to mimo wszystko czegoś mi tu brakowało. Kokos wyszedł nieźle, ale wolałabym więcej drewna i takiej... powagi. A jednak z kolei męski powiew okazał się miłą niespodzianką. Taka impreza na plaży wydaje się całkiem spoko.
Podobny, choć bardziej liściowy, był zapach Goose Creek Beach Breeze.

7/10

piątek, 20 sierpnia 2021

kadzidełka Banjara Ethno-Tribal Smudge Incense Aztec Patchouli

Starość to czasem radość

Jakiś czas temu w głowie zakodowało mi się, że kadzidełka Hari Darshan są zacne. A że jestem wzrokowcem i estetyka opakowań pozostaje nie bez znaczenia - wiadomo, na podobne im zaczęłam zerkać. Gdy tylko mój wzrok padł na te opakowania... Uległam. Eleganckie, interesujące kadzidełka wyglądały równie kusząco. Nauczyłam się jednak już, że hurtowo lepiej nic nie kupować, więc wybrałam wariant najbardziej w moim guście i odpaliłam jak najszybciej by wiedzieć, czy ewentualnie kupować kolejne. I... przypadkiem wyszła mi fajna możliwość porównania z woskiem, z kolei ulubionej marki od wosków: Goose Creek Patchouli Leaves.


Banjara Ethno-Tribal Smudge Incense Aztec Patchouli to zapach paczuli, zainspirowany rytuałami Azteków, mający redukować stres, działać antydepresyjnie (i odpowiedni do magii na dobrobyt), dobry do okadzania; u mnie w formie kadzidełek patyczkowych pyłkowych, wykonanych w Indiach z naturalnych składników, których w opakowaniu jest 15g (u mnie 10 szt.).


Recenzja

Już na sucho kadzidełka uderzały intensywnym, nieco smrodliwym zapachem ziemi, na który nasunęło się drewno i drzewa. Drewno stare i przywodzące na myśl suchość drewnianych chat. Wyobraźnia natychmiast przeniosła mnie na wiejski skansen lub do góralskiej, starej chaty ukrytej wśród drzew. Choć od drewna biło ciepło, roślinność optowała za wilgocią i pewną pikanterią o chłodniejszym, ziemistym charakterze.

Podczas palenia dym przeniósł mnie do skansenu, a dokładniej pośród stare, drewniane chaty. Z niektórych czuć pewien zaduch, drewniane ciepło; z innych zaś biła wilgoć. Wszystko to splatało się w mocno drzewnym splocie. Ten wyszedł nieco smrodliwie, brudno. Pojawiła się wilgotna gleba, ziemia czarna i zmieszana z drewnem, wilgocią. 

Czyżby był to skansen... góralski? Drewniane chaty wydawały się stać pośród pojedynczych drzew, których jednak gdzieś w oddali... musiało rosnąć więcej. Mimo drewnianego ciepła, czułam także wilgoć i rześkość - właśnie jak z lasu u podnóża wiekowych, wyniosłych gór, w jakiejś dolinie. Oczami wyobraźni patrzyłam na zielone, wonne rośliny, liście, ale nie tylko... Pomyślałam o jakiś kwitnących krzewach, kosodrzewinie... dzikich, nieokiełznanych... Ciepło i suchość drewnianych chat z czasem zaczęło mi się wydawać nieco... gryząco-kadzidlane jak ciężka, nieco drzewna nuta chrześcijańskiego, kościelnego kadzidła. Góralskie chaty zmieniły się w zadymione, drewniane wnętrze... góralskiego kościoła lub kapliczki.

Kadzidełka już na sucho pachną intensywnie i wyraziście. Podobnie w paleniu - mocny, klarowny zapach. Rozchodzi się bardzo szybko za sprawą dużej ilości dymu. Palą się długo. Woń utrzymuje się długo, ale nie irytująco przenikająco.

Całość rozkochała mnie w sobie. Mocna, ziemista kompozycja. Intrygująca starość, pewna wyniosłość wydały mi się niezwykłe. Ta drewniana suchość, a potem aż kościelno-kadzidlany klimat, góralskie chaty... zapach w 100 %ach mój, jak z marzeń górskiego samotnika, jakim niewątpliwie jestem. 

10/10

środa, 18 sierpnia 2021

świeczki Bispol Aura Chocolate - Cherry Mix

Źle skomponowana kompozycja

Wprawdzie kolejnych czekoladowych zapachów już za nic nie kupię, jednak tutaj sprawa wygląda inaczej. Po prostu potrzebowałam małych świeczek właśnie w tych kolorach. W przypadku tabliczek: lubię, gdy czekolada ma nutę wiśni. Same wiśnie również kocham, ale co do świeczek czekoladowo-wiśniowych jestem sceptyczna. Po prostu wątpię, że mogą wyjść satysfakcjonująco realistycznie. A jednak, skoro są zapachowe, a nie po prostu kolorowe, ciekawiło mnie, jak wyjdą pod tym względem, toteż uznałam, iż parę wieczorów im poświęcę i wezmę je na dokładniejszy ogląd.

Bispol Aura Chocolate - Cherry Mix to zapach czekolady i wiśni; u mnie jako podgrzewacze zapachowe (30szt. po 10 każdego koloru)

Opis producenta
Nuty górne: owoce
Nuty środkowe: miód, migdały, orzechy
Nuty dolne: wanilia, żywica

Recenzja

Świeczka czerwona
Na sucho cała paczka pachnie wyraźnie słodko z domieszką kwasku. Dominuje czekolada i słodko-kwaskawa wiśnia. W tle czułam więcej słodyczy, powiedziałabym, że kremowo-waniliowej, łagodzącej. Było w tym coś mlecznego, a czekoladę, i wiśnię, łączyła pewna soczystość. Z czekolad wskazałabym jednak "mlecznawą", raczej nie ciemną. Na pewno nie było to sztuczne, a to już plus. Wszystkie przetestowałam osobno, jak i razem.

Osamotnione czerwone na sucho pachną delikatnie słodkimi wiśniami czy raczej "wariantem wiśniowym" (nie zaś świeżym, surowym owocem). Trochę przesiąkły chyba czekoladowością brązowych, wydają się prawie zapachu pozbawione.
W paleniu wykazują już wyraźniejszą wiśniowość, wciąż jednak "czegoś": słodką i delikatną. Kwaskawą z kolei tylko na zasadzie domniemania. Wydała mi się bardzo sugestywna, i choć nie sztuczna to jak np. z czekoladek wiśniowych.
Świeczki potrzebują trochę, by dobrze zacząć się palić, a potem już są w miarę wyczuwalne. Ja jednak musiałam palić dwie na raz, by jakąkolwiek wiśnię poczuć, a i tak opierało się to na domyśle. Przynajmniej palą się dość porządnie, nie kończą żywota przedwcześnie.
Czerwone same w sobie uważam za niewarte uwagi (chyba że komuś potrzebny "po prostu czerwony podgrzewacz").
5/10

Świeczka brązowa
Brązowe same pachną sztucznawą, dość "kakałkową" czekoladą. Dużo w nich słodyczy, ale też lekka cierpkość, co raczej przywodzi na myśl cukrowe kakao do picia. Słodycz wydaje się ciężka i może chwilami zahaczająca o słodką śmietankę.
Palone kontynuowały czekoladowość o sztucznym echu, które mieszało się też z... po prostu "świeczkową woskowością". Delikatne i słodkie kakao przybrało wydźwięk napoju dla dzieci, a jednak zaplątała się w tym pewna soczystość... Kwasek rzeczy kakaowych? Jak serki czekoladowe? Nieśmiały motyw śmietanki zawinął się przy sztucznym kakao i razem wtopiły się w słodycz.
Świeczki w miarę szybko roztaczały zapach, choć by go w ogóle czuć, musiałam palić dwie. Zapach wyszedł sztucznie, ale w miarę adekwatnie. Jak i czerwone, jakościowo się sprawdzają, bo palą sie, jak trzeba.
Same w sobie brązowe świeczki są niewarte palenia. Kakałkowo-czekoladowy zapach może i jakoś czuć, ale wyszedł... dość nijako. Może nie szarżował, ale pobrzmiewał... czymś niefajnym, więc nawet jako "po prostu brązowe podgrzewacze" chyba nie są najlepszą opcją (choć tragiczną też nie).
4/10

Świeczka jasna
Beżowo-pudroworóżowe na pewno są słodkie, ale ani nie ciężko, ani nie cukierkowo. Delikatnie, powiedziałabym, że kwiatowo. Nawet nieco rześko? Trochę waniliowo? Zarówno gdy chodzi o przyprawę, jak i kwiaty.
Palone też były słodkie i delikatne. Zdecydowanie kwiatowo-rześkawo. Z czasem to się nieco "umocniło" właśnie w waniliowym kierunku, choć troszeczkę wciąż kwiatowo. Chwilami podszywała to lekka pudrowość; wyłapałam też kosmetyczną naleciałość. Jak nieco rozmyta wanilia "z czegoś"? Pod dłuższym czasie bardziej zwróciłam uwagę na rześkość... też słodką, jakby nawet odlegle brzoskwiniowo-morelową?
Zapach szybko się rozchodzi, knoty się nie przewalają, pali się to nieźle. Tylko że żeby wyraźnie to czuć, musiałam zapalić dwie sztuki.
Trochę jak... "świeczka marki Świeczka o zapachu słodkiej świeczki". I to w zasadzie w dobrym tych słów znaczeniu. Dostarczają dokładnie to, czego można oczekiwać takie kupując.
6/10

Palone razem
Wszystkie palone razem rozniosły po pokoju zapach słodki, wcale nie jakiś wyrazisty. Miałam wrażenie, że właśnie zbyt rozmyty, namieszany. Słodycz... świeczkowo-kosmetyczna mieszała się bowiem z pewną goryczką o plastikowym echu. Sztuczna czekoladowość? Może, ale nie mogłam stwierdzić z pewnością. Jakieś słodko-wodniste kakao...? Do tego coś owocowego, ale niezbyt z nim zgranego. Kompozycja zdecydowała się raczej na splot waniliowo-śmietankowy, w porywach rzeczywiście wiśniowy, ale na słodko. Myślę tu o rzeczach wiśniowych - jogurto-serkach i raczej kosmetykach (kremach / zapachach) wiśniowych (nie o owocach samych w sobie). Czekoladowość też raczej kosmetyczna umacniała się nieco z czasem, konsekwentnie.
Choć myślałam, że tak "kompozycyjniej" właśnie wyjdzie ambitniej czekoladowo (już wyobrażałam sobie czekoladę z nutą wiśni - lubię takie), a tu... Kiepskawe nuty poszczególnych się zmieszały, co ciekawsze się rozmyło i świeczki zamiast współgrać, jakoś się przygłuszały. I choć niby czuć jakoś tam, co trzeba, to jednak dużo niejasności i domyśleń. Nie przemówiło to do mnie. Najpierw myślałam, by nie oceniać świeczek osobno, a tylko zbiorczo, ale odkryłam, że... to właśnie zbiorczo się to-to nie sprawdza. Czerwone same w sobie są po prostu niewarte uwagi, a w kompozycji prawie się gubią; gdy trochę nimi zaleci, i tak nie wychodzi ładnie. Czekoladowe nieprzyjemne w dwóch opcjach, a jasne w kompozycji tracą.
3/10

Zestaw
Jakość zestawu przeciętna - palą się w porządku, zapach może i za lekki, ale przynajmniej nie jest nachalnie tanio-tandetny, sztuczny czy coś. Takie mieszane zestawy... ot, do różnego palenia, kolorowe świeczki - jak komuś potrzebne właśnie bardziej dla kolorów... Pewna zasadność tego jest. Razem brak efektu np. tortu Sachera (czekoladowy z wiśniami i śmietanką), wszystko jakoś tam czuć, ale nie tak, bym chciała to-to odpalać, ot. Cenowo korzystnie.

5/10

poniedziałek, 16 sierpnia 2021

wosk / świeca Goose Creek Patchouli Leaves

Green witch w wosku zaklęta

Uwielbiam ziemiste nuty, stąd w końcu na poważnie zainteresowałam się paczulą. Gdy na kadzidło kupiłam jej siekane suszone liście, trochę rozczarowała mnie, że nie była aż tak ziemista, jak się o niej mówi. Pomyślałam, że z ochotą powącham, jak pachnie w wykonaniu GC. Może ją podrasowali?

Goose Creek Patchouli Leaves to zapach liści paczuli, u mnie jako wosk (59g).

Opis producenta
Dzika paczula kusi egzotycznymi, ziemistymi nutami dżungli. To prawdziwy duch natury.
Nuty górne: drzewna paczula
Nuty bazowe: dzikie, zielone liście
Nuty dolne: drewno sandałowe, biały kaszmir


Recenzja

Po otwarciu poczułam intensywny, lekko ostrawy zapach ziemi, leśnej ściółki i podszytu w nieco perfumeryjnym (trochę kobiecym?) wydaniu. Przeplotła to słodycz drewna i pewna liściasta delikatność, świeżość. Rośliny i drzewo, drewienka opadłe już, stara kora... wszystko to wydawało się wciąż żywe, wilgotne. Otulone zielonym mchem. Pomyślałam o słodkim cynamonie w chłodniejszych, nieco wręcz gnilnych klimatach, wciąż właśnie jednak wracających do pewnego ciepła.

W kominku wosk dał się poznać jako słodko-drewniany. Wyobraziłam sobie suche, stare drewniane chaty, skrzypiące drewniane podłogi i okna... Zza których wkrada się pewien chłód. Mimo tego, trzymały się uparcie słodyczy, która zaczęła robić się coraz cieplejsza.

Chaty te musiały stać w lesie. Ciemnym, wilgotnym... Czuć rośliny / zieloność, niosące... łagodność i ukojenie. Pomyślałam o miękkim mchu, liściach, od których bije życie. Z czasem wzbogaciły się o pikanterię ziemi. Nie była jednak zbyt imperatywna. Podkreśliła drewno, zwróciła uwagę na niższe partie lasu, gdzie leżały opadłe liście, igiełki, kora... Wszystko to lekko zawilgocone i w porywach pikantnawe, a w porywach... drewniano-ciepłe. Aż korzenne. Poczułam cynamon, drewno sandałowe i coś... aż otulająco-sweterkowego. Jakby tak ktoś nie mógł się zdecydować, czy wtulić się w sweter, czy w mięciutki mech. A może... to właśnie jak położenie się na mchu, mając na sobie cieplutki sweterek, chroniący od wilgotnego chłodu lasu raczej liściasto-mieszanego? Zielonego lasu, w którym niczym wietrzyk, przemykała lekka perfumeryjność. Trochę... oddaje charakter tzw. "green witch".

Intensywność zapachu uważam za trafioną. Wszystko czuć wyraźnie i mocno. Z kominka rozchodzi się błyskawicznie, utrzymuje się odpowiednio długo.

Wilgotny, zielony las zestawiony z ciepłym, suchym drewnem był pikantnawy, charakterny, a jednocześnie niemal kobieco perfumeryjny. Mimo mocy, wyszedł w pewien sposób subtelnie. Podobał mi się, jednak wolałabym, by poszedł w bardziej męską strefę. Jednak... z drugiej strony właśnie ten fakt czyni go nietuzinkowym.

8/10

sobota, 14 sierpnia 2021

kadzidełka Red Dragon Black Coconut Incense Sticks

Kod smok czerwony

Kocham smoki, ale zapachy z nimi związane, wchodzące w serię kadzidełek stożkowych, jakoś mnie nie chwyciły. Gdy przy okazji większego zamówienia dostrzegłam wśród przedmiotów sprzedającego nieznaną mi markę Red Dragon, zerknęłam w zasadzie jeszcze z obojętnością, a... mój wzrok padł na kuszący wariant. Palony kokos? Od razu przypomniała mi się jedzona kiedyś niezwykle intrygująca czekolada Vosges Super Dark 72 % Coconut Ash & Banana - m.in. z węglem kokosowym. Była pyszna, a zapach węgla kokosowego też brzmiał bardzo interesująco. I węgiel, i kokosa lubię.

The Red Dragon Black Coconut Incense to zapach czarnego kokosa; u mnie w formie kadzidełek patyczkowych, wykonanych w Indiach, których w foliowym opakowaniu jest 18 szt.

Opis producenta
Bogaty zapach kokosa ze śmietankowo-słodkimi nutami. To naprawdę mocny zapach, doskonały na letnie wieczory.


Recenzja

Na sucho kadzidełka pachniały intensywnym duetem cynamonu i kokosa. Ten połączył wiórki i mleczko / śmietankę, wplatając słodycz i swoistą rześkość czy nawet soczystość. Pomyślałam o połączeniu kokosa i ananasa, co wyszło jak jakaś pina colada... pita pod palmami - bo i drzewna / węgielna nuta się tam znalazła. Jak... drewno z ogniska / paleniska.

Po zapaleniu dym rozniósł ciepło palonego drewna, cynamonu... palonego jak kadzidło? Szybko otoczył to kokos. Sypały się wiórki, lało się mleczko / śmietanka. Zmieszało się to-to z ciepłem, dominując kompozycję na jakiś czas. Potem kokos wyrównał się z motywem palonego drewna i dymu / palenia po prostu.

A jednak czułam też lekką soczystość. Najpierw przypisałabym ją kokosowi, potem zdradzała coraz więcej kwasku owocowego. Cytryna / ananas odezwały się niepewnie, by następnie podkreślić pewną węgielność. Także ona była słodkawa, trochę goryczkowata. Wyobraziłam sobie paleniska i ogniska... być może na plaży, blisko palm. Palenisko... przy którym znalazło się dużo drewna i... gdzie kokos z czasem już tylko pobrzmiewał w tle.. Także jako słodko-soczysta pina colada.

Wróciło ciepło, niczym wspomnienie gorącego dnia. Jakby tak doprawić pina coladę cynamonem? Zwrócił uwagę na ciepło drewna, niemal widziałam tańczące płomienie. Także one były słodkie.

Kadzidełko jest bardzo długie, dzięki czemu pali się nieco dłużej od przeciętnych kadzidełek. Chociaż... nie tylko część spalająca się jest dłuższa, a także końcówka patyczka, co nie przekłada się na wygodę - końcówka wystaje poza podstawę (przeciętnego rozmiaru). Dymu idzie całkiem sporo, i choć nie jest gęsty, nie zadymia pomieszczenia, to chwilami wydawał mi się dość drażniący.

Całość w zasadzie w porządku, ale niczym się nie wyróżnia. Dym, drewno i kokos - miły splot, choć to, co najciekawsze, szybko się gubi w pospolitszej nucie spalonego, odymionego drewna.
Na szczęście żaden to kod czerwony / alarmowy, że lepiej się nie zbliżać czy coś, a po prostu kadzidełka w "może być" jakości, w niezgorszej cenie i ciekawym wariancie.

7/10

czwartek, 12 sierpnia 2021

wosk / świeca Woodbridge Magical Unicorn

Róg obfitości

Nawet lubię motyw jednorożców, jednak daleko mi do osoby otaczającej się słodkimi, modnymi posiadaczami rogów. Zdecydowanie wolę wersję mroczniejszą, osnutą magią i tajemnicą. Też jednak nie jest to moje ulubione stworzenie fantasy, ale jeszcze tam jakoś ujdzie. Zapachy tego typu omijam... raczej. Tu jednak wreszcie spojrzałam na nuty i... doszłam do wniosku, że może jednak to coś dla mnie.

Woodbridge Magical Unicorn to wosk / świeca o zapachu oddającym mitycznego jednorożca, u mnie jako wosk-kostka; opakowanie zawiera 68 gramów (8 kostek).

Opis producenta
Zapach nieuchwytny jak mityczny jednorożec: mocne nuty kadzidłowe, kardamon i skóra zmieszane z jaśminem, orchideą i paczulą.
Nuty górne: czarny kardamon, imbir, różowy pieprz
Nuty środkowe: jaśmin, orchidea, lilia wodna, róża
Nuty dolne: skóra, drzewo sandałowe, kadzidło Kyara, bursztyn, paczula


Recenzja

Na sucho wosk pachnie ciepło i trochę w tym sensie ciężkawo. To słodko-ciepły, subtelny soczysty imbir, kwiaty i trochę słodko-soczystego ananasa. Zaskoczył mnie też wyraźny kokos (wiórki kokosowe), zarysowany na kwiatowo-drzewnym tle. Ta roślinna powaga, stateczność mieszały się z przyprawami korzennymi - raczej ciepłymi, niż pikantnymi. Pomyślałam o słodko-goryczkowatych przyprawach, dodających wyrazistym drzewom powagi. Wszystko to wyszło otulająco, ale z pazurkiem. Soczystość i ostrość wydały mi się tajemnicze.

W kominku wosk rozpoczął od rozniesienia ciepła, a zarazem odrobiny rześkości i słodyczy. Pomyślałam o wilgotnych, delikatnych kwiatach oraz soczystych i słodkich owocach egzotycznych. Dodały kwiatom trochę życia, jednak z czasem kompozycja i tak robiła się coraz cięższa. Pomyślałam o jaśminie i różach, acz raczej delikatnych. 

Od kwiatów odchodziła... perfumeria? Korzenność! Ciepła i stonowana. Wszedł imbir, może pieprz. Zakręciły nieco w nosie, a mnie do głowy przyszła babcina szafa. Taka... trochę duszna, drewniana. Przyprawy podniosły gorzkość, rozgrzały i tak ciepłą kompozycję. Korzenne nuty zaprosiły do gry drzewa. Także i one wydawały się cieple, orientalne. W porywach trochę... rześkie? Pomyślałam o żywicy i ciętym drewnie. Pomyślałam o drewnianym, nieco zakurzonym gabinecie. Na pewno trochę tajemniczym, może odymionym słodkimi kadzidełkami?

Egzotyka dopowiedziała drewnu kokosa. Myślę tu raczej o wiórkach... Za tym wciąż trwały słodkie kwiaty i znów przyprawy - cynamon? imbir? Pomyślałam o kokosowo-imbirowych, kruchych ciastkach, sowicie wypieczonych. Także dość ciężkich i babcinych.

Moc była całkiem przednia na sucho, ale w paleniu wydawała mi się niewystarczająca. Niby czuć zapach dobrze, ale wciąż czegoś brakowało, a niedookreślonej ciężkości było za wiele. Wydawało mi się, że ciągle jakieś nuty się gubią i uciekają.

Całość wyszła nieźle, ciepło, słodkawe, ale w żadnym wypadku nie ulepkowato, a poważniej. Klimat trochę tajemniczy, trochę babciny, ale w przytulnym sensie. Średnio to do mnie przemówiło, acz... może i jakiegoś podstarzałego, białego jednorożca z miękka, połyskliwą grzywą to oddaje. Takiego... rzeczywiście nieuchwytnego. Szkoda, bo woski palę po to, by ich zapach poczuć.

6/10

wtorek, 10 sierpnia 2021

wosk Yankee Candle Lake Sunset

Nie chwal wosku przed zachodem Słońca

Mimo że obecnie nie przepadam za wodą, a spędzanie czasu wolnego nad nią uważam za męczarnię, większość dzieciństwa spędziłam z rodzicami nad jeziorami. Jakiś więc sentyment do nich pozostał. A że w dodatku etykietka tego wosku wyglądała tak tajemniczo... zapragnęłam go. Przypomniało mi się, jak lubiłam samotnie przesiadywać na pomostach, obserwując zachody słońca.

Yankee Candle Lake Sunset to zapach oddający zachód słońca nad jeziorem; u mnie jako wosk 22 g.

Opis producenta
Złote promienie słońca wywołują pragnienie zanurzenia się w niebieskiej wodzie, osnutej różową mgiełką.
Nuty górne: ananas, mango, plumeria, gruszka, pomarańcza
Nuty bazowe: ozon, puder, kwiaty, konwalia, frezja
Nuty dolne: piżmo, drzewa, nuty orientalne, wanilia, nuty kremowe, paczula

Recenzja

Wosk wąchany na sucho przywołał wspomnienia ciepłych wieczorów nad jeziorami z dzieciństwa, tuląc dodatkowo znaczącą słodyczą wanilii i kwiatów... ciężkawych i wodnych (lilii, nenufarów?). Był delikatny, acz obrazowy. W tle doszukałam się odrobiny soczystych owoców.

Ogrzany wosk przywitał się powiewem świeżości, na którą nałożył się słodki, soczysty ananas. Najpierw wydał mi się nieco wodnisty, niezbyt wyrazisty, ale z czasem nasilił się wraz z ogólną słodyczą i... powiedzmy, że rześkością. Była wodno-kwiatowa, niby delikatna, ale też... ciężkawa. Pomyślałam o drobnych, białych kwiatach ze słodko-pudrowym echem. Trochę skojarzyła mi się z powietrzem przed burzą - jeszcze parnym, ale już z zapowiedzią orzeźwienia.

Drewno także wpisało się w "ciężkawą wodę", bo oczami wyobraźni widziałam zawilgocone, starawe pomosty.... Dosłownie słyszałam szelest trzcin i... znów pewna słodycz letniego, parnego powietrza, wanilii mi się z czasem zaplątała. Waniliowa i leciutko owocowa? Możliwe... Trochę przytłaczała, uniemożliwiając orzeźwieniu nadejście.

Moc zapachu była taka sobie. Średnia na sucho, średnia w kominku i rozchodząca się jakoś bez szału, nierównomiernie. Nagle gdzieś go mocniej, nawet po prostu mocno czuć, potem jakoś się chowa, że idzie o nim zapomnieć.

Etykietka piękna, ale średnio zgrała się z nutami zapachowymi. Sporo słodyczy, woda... wanilia, lekkie owoce i kwiaty, delikatniusie drewno... niby całkiem to ładne, ale słabe i bez polotu. A już na pewno nie tak... jeziorowate, klimatyczne, jak by mi się marzyło. To jakby jedynie obietnica czegoś przyjemnego... Niestety niespełniona.

6/10

niedziela, 8 sierpnia 2021

wosk / świeca Woodbridge Morning Dew

Poranek w łazience

Nigdy nie pomyślałabym, że zaczną mnie ciekawić zapachy o wodnych, teoretycznie lekkich i rześkich nutach. Nawet z kwiatowych wolę siekiery, jednak... odkrywając nowe woski poznałam sporo takich, które tylko na pierwszy rzut oka, przez np. zbyt pogodną, różową etykietkę wydawały się nie w moim typie. W kominku jednak zaskakiwały. Stąd właśnie decyzja o kolejnym takim zapachu. Po Lemongrass & Ginger wiedziałam też, że Woodbridge potrafi robić siekiery, a nie tylko "coś tam sobie pachnącego w tle".

Woodbridge Morning Dew to wosk / świeca o zapachu porannej rosy, u mnie jako wosk-kostka; opakowanie zawiera 68 gramów (8 kostek).

Opis producenta
Zapach świeży jak krople rosy o poranku.
Nuty górne: aldehydy, eukaliptus, ozon
Nuty środkowe: fiołek, morska woda, konwalia, rozmaryn
Nuty dolne: morski mech


Recenzja

Na sucho w pierwszej chwili wosk zapachniał mi "mydełkiem" o słodko-kwiatowym zapachu, co jednak prędko przeszło w zapach po prostu delikatnie kwiatowy. Pomyślałam o konwaliach i fiołkach, jakiejś drobnicy. Zakręciła się przy tym wilgoć... ale jakby wilgotnych ręczników? Słodycz umacniała się.

W paleniu wosk także zdecydował się na sporo słodyczy i łazienkowy wydźwięk. Wyobraziłam sobie różowe mydełka oraz bielutkie, mięciutkie i wilgotne ręczniki. Słodycz rosła... była to łazienka pachnąca kwiatami i... w końcu kwiaty nieco odwróciły od niej uwagę.

Drobne, miękkie i delikatne konwalie, fiołki i inne nie porzuciły całkiem słodyczy. Ta zaczęła robić się trochę ziołowa jak świeża mięta. Skumulowało się więcej przypraw, że nawet pomyślałam o drewnie porośniętym mchem? Mięciutkim, na którym aż się chce położyć i w niego zapaść. Roślinność wniosła nieco powagi, ale przyjemnej i tulącej.

Odnotowałam kwasek owoców trudnych do określenia, a potem jakby rześkawo-kwaskawą słoność? Podmuch bardzo ciepłego powietrza wywołał skojarzenie z latem... z łazienką w hotelu na plaży. Znów wróciły myśli o wilgotnej, ale czystej i przytulnej łazience.

Zapach był dość mocny i na sucho, i w kominku, acz dziwnie ciężkawy jak na te nuty. Nie przytłaczał jednak. Rozchodzi się szybko i trwa długo, nie narzucając się jednak.

Całość średnio mi się podobała, choć nie mogę powiedzieć, by było w niej coś jednoznacznie złego. Niby nie zła, ale... dobra też nie. Kąpielowo-łazienkowa i w tym sensie ok, ale... to nie kompozycja, którą chcę czuć w swoim pokoju.

7?

piątek, 6 sierpnia 2021

wosk / świeca Goose Creek Eucalyptus Rain Drops

Mżawka zadowolenia

Uwielbiam deszczową pogodę, kocham dźwięk kropel uderzających o szybkę, zaciągam się zapachem deszczu, gdy tylko mogę. A jednak nigdy nie wpadłam na to, by zainwestować we właśnie takie woski. Zawsze po prostu wydawało mi się, że mogą być liche, mało wyczuwalne... a więc niewarte zawracania sobie głowy. A jednak... zdarzyło się parę "wodnych", naprawdę mocnych zapachów. Dlaczego więc nie miałabym zaufać marce, która w zasadzie nie zawodzi?

Goose Creek Eucalyptus Rain Drops to zapach tropikalnego deszczu, u mnie jako wosk (59g).

Opis producenta
Chłodne krople deszczu spadające na ciebie, wraz z tym jak przemierzasz tropikalny las deszczowy.
Nuty górne: żywa bergamotka, padające krople deszczu
Nuty bazowe: liść eukaliptusa, płatki jaśminu
Nuty dolne: bursztyn, szlachetne drewno


Recenzja

Na sucho pierwsza dotarła do mnie słodycz kwiatów i zielonych roślin, w tym eukaliptusa. Oczami wyobraźni zobaczyłam grube łodygi, po których spływała rosa, może deszcz. Pomyślałam wówczas ogólnie o zielonych badylkach, bambusie, a potem o mięcie i białych kwiatach - jaśminie? Odnotowałam lekko wytrawniejszą nutę gorzkawych drzew, a także rześkość... cytrusową? W tle czaiło się kolońskie echo, przy którym skumulował się eukaliptus.

W kominku wosk rozpoczął od rozniesienia słodyczy kwiatów, gonionej nutą zielonych, masywnych roślin. Najpierw nie były jednoznaczne - jakieś kwiaty o miękkich, białych i wilgotnych płatkach. Z czasem wyłonił się z nich jaśmin. Z "zieloności" w głowie kręciły mi się zielone, grube łodygi i liście, bambus... Wszystko jakby pokryte wodą, rosą, deszczem. Słodycz kwiatów splotła się z nimi, przekładając się na rześkiego eukaliptusa i świeżą miętę. Eukaliptus konsekwentnie umacniał się od początku, aż w końcu wyraźnie wyszedł niemal na prowadzenie. Podkreśliła go lekka nuta kolońska, taka... trochę dezodorantowo-prysznicowa.

W całej tej roślinności pojawiły się też drzewa i coś soczystszego. Czułam gorzkość drzew właśnie i skórek cytrusów, w końcu też nieco kwaskawego soku... cytrusów? Nawet z lekko ziemistym tłem. Zawinął się i zniknął, ja natomiast myślami znów wróciłam do kwiatów. Ich płatki zdawały się takie... otulające. Jakby ciepłe? Jakby tak... właśnie po deszczu wychodziło słońce i ocieplało wilgotną roślinność. Wilgoć jeszcze bardziej podsyciła z czasem kolońska rześkość.

Moc zapachu była wysoka na sucho, a w paleniu raczej średnia, acz w pełni satysfakcjonująca. Odznacza się rześkością, szybkim rozchodzeniem się i utrzymywaniem przez satysfakcjonujący okres.

Całość może nie zrobiła na mnie gigantycznego wrażenia, ale podobała mi się. Była męska, rześka, wyrazista. Słodko-chłodny eukaliptus / mięta, sporo kwiatów i zielonych roślin w mokro-wodnym klimacie wyszło przyjemnie, choć nie powiedziałabym, że to zapach deszczu. Cóż, nawałnica zachwytów to-to nie jest, ale mżawka owszem.

7/10

środa, 4 sierpnia 2021

wosk / świeca Woodbridge Crystal Waters

Rozmyty potencjał

Woodbridge zaskoczyło mnie kompozycjami, które zachwyciły mnie, mimo że wcześniej nigdy bym nie powiedziała, że właśnie takie mogą do mnie trafić (Night Before Christmas i Over the Rainbow). Ich woski w dodatku kojarzyły mi się z siekierową mocą, jaką lubię, więc jak latem 2021 wciągnęłam się też w morskie kompozycje, wybrałam jakąś taką właśnie od Woodbridge.

Woodbridge Crystal Waters to wosk / świeca o zapachu wody i mahoniu, oddające tropikalną przygodę, u mnie jako wosk-kostka; opakowanie zawiera 68 gramów (8 kostek).

Opis producenta
Delikatne nuty wodne zmieszane z intensywnym zapachem mahoniu przywołujące na myśl tropikalną przygodę.
Nuty górne: granat, japońskie jabłko, woda
Nuty środkowe: kwiat lotosu, orchidea, fiołek
Nuty dolne: mahoń, bursztyn


Recenzja

Na sucho uderzyła rześkość żywych, wilgotnych kwiatów, podbita soczystymi owocami. Pomyślałam o jakiś wodnych: liliach, lotosie... Ale i drobnych, delikatnych (fiołki, stokrotki, rumianek?). Słodkawych i świeżych. Za nimi plątało się soczyste i słodkie jabłko... a także coś egzotyczniejszego. Z czerwonych owoców? A wszystko to zarysowało się na ciepłym, nieco drzewnym tle. To było dość perfumeryjne, kobiece. I może trochę łazienkowe? Jak żele pod prysznic w wariantach o wymienionych już nutach?

W kominku wosk rozpoczął od roztoczenia delikatnych, ciepłych kwiatów. Były żywe, z ochotą pijące życiodajną wodę, ale skąpane w ciepłym, letnim słońcu. Dosłownie czułam na twarzy promienie słońca, muskające skórę jak... delikatne, mięciutkie materiały nasiąknięte kobiecymi perfumami? Ciepła nuta zahaczyła o delikatne drewno, mieszające się z kwiatami.

Pomyślałam o kwitnących drzewach, ale nie tylko. Subtelnych kwiatów zaczęło pojawiać się coraz więcej. Chwilami przywodziły na myśl... kwiatowe dezodoranty. Trochę wodnych, trochę ciężko-wilgotnych i wielkich, którym lekkości dodały... Owoce? Coś jabłkowo-egzotycznego? I może nawet lekko cytrusowego? Kwiaty drobniejsze? Przewijały się tam drobniutkie kwiatki białe. Delikatne i żywe, pokryte rosą. Zdecydowanie czuć wodę, która nieco... rozmyła poszczególne nuty?

Kwiaty raz po raz przeszył motyw poważniejszy, ale też łagodny. Soczystość, perfumy... coś związanego z wodą, może odrobinką soli? Pomyślałam drewnie nasiąkniętym solą, o jakieś kolorowej soli do kąpieli. W kwiatowym wariancie?

Wosk na sucho jest intensywny, ale w kominku zaskakuje delikatnością. Czuć go dobrze, ale raczej jako "coś tam w tle". Nie był specjalnie rześko, ani jakiś dosadny. Rozchodzi się leniwie, by wykazał się, trzeba poczekać, trwa średnio długo. Bez polotu, przeciętny.

Całość miała niby ładne nuty, ale na tyle rozmyte, delikatne, że zostawiały niedosyt i tyle. Kwiaty, trochę owoców w dezodorantowo-perfumowym klimacie, z wyczuwalną wodą, ciepłem jakoś nie porwały. Żałuję, że drewno nie okazało się intensywniejszym wątkiem. Nuty miały potencjał, ale wyszły nudno. To nie tyle krystalicznie czysta woda, co... nuty do czysta wyprane z charakteru.

6/10

poniedziałek, 2 sierpnia 2021

świeczka / wosk Yankee Candle Sweet Morning Rose

Ranny ptaszek

Uwielbiam wstawać bardzo wcześnie. Gdy słońce dopiero się budzi albo gdy jesienią jest jeszcze dość ciemno-ponuro. Także te wczesne pory dnia preferuję jako godziny na degustację czekolady (a przynajmniej porobienie zdjęć na bloga). Czy wreszcie miałam dostać za to jakieś kwiaty, jako dla rannego ptaszka numer 1? Jak pachną róże o poranku? Mimo wczesnego wstawania od lat... to miałam chyba stwierdzić dopiero dzięki YC... chyba, bo już etykieta i opis sugerowały, że równie co w kwiatowym, może to pójść w przesłodzonym kierunku, co mnie nieco przerażało.

Yankee Candle Sweet Morning Rose to świeczka o zapachu róż o poranku, u mnie jako votive / sampler 49 g (potraktowany jako wosk - w kominku).

Opis producenta
Urocze różane słodkości z delikatnymi płatkami róż - wyszukany, słodki finał.
Nuty górne: kwiaty gruszy, woda różana
Nuty środkowe: lilie, płatki róż, ylang ylang
Nuty dolne: pianki marshmallows, piżmo

Recenzja

Już na sucho poczułam słodkawy zapach róż jako olejek różany wzbogacony o świeże kwiaty w żywych odcieniach (różowym?). Nie było to na szczęście słodkie w sposób "stężony", a słodkie lekko. Słodycz wzbogaciły bowiem delikatne, soczyste owoce. To... jakby słodki początek dnia, kiedy słońce dopiero wstaje, rosa jeszcze połyskuje na kwiatach, a powietrze jest rześkie, choć nasycone leniwą, uroczą słodyczą.

Ogrzany wosk roztacza naturalny olejek różany, trochę zmieszany z ciepłem kobiecych perfum. Oczywiście właśnie o kwiatowym wydźwięku. Po chwili przybyło trochę świeższych róż, których płatki musiały być wilgotne (pokryte rosą?). Wydaje mi się, że w ich towarzystwie plątały się też inne kwiaty - egzotyczne? Na pewno też słodkie i w pewien sposób wilgotne (acz nie do końca rześkie). Uprzyjemniały słodycz. Tej całościowo nie brakowało. Wpisana w różany olejek z czasem rosła. Poczułam jeszcze jakiś słodki, soczysty owoc - gruszkę? Melona? Acz tonął w róży, która też w pewien sposób była soczysta... I różanych słodkościach. 

Z czasem przybyły jakieś "cosie" z dżemem / konfiturą różaną. Sowicie dosłodzone zahaczały o cukierkowość, ale soczystości się nie wyzbyły. Nie były jednak pierwszoplanowe, na szczęście. Jakby subtelnie wyperfumowana ślicznotka, od rana szykująca się na wiosenny spacer, stroiła się, nie zwracając na nie uwagi (ale dopuszczała możliwość, że zajmie się nimi po powrocie).

Moc na sucho wydaje się dwojaka. Raz zagra mocniej, raz słabiej. W kominku zapach zdecydował się na delikatność. Mimo to, jest wyraźny i czuć go nieźle, ale... falowo, miejscami, jakby nie równo. Tu zaleci, tam zaleci, na jakiś czas znika...  Rozchodzi się w średnim tempie i tyleż trwa. Wyszedł autentycznie i ani męcząco, ani rześko. Przeciętny pod tym względem.

To zapach ładny, choć jednocześnie nie specjalnie ambitny. Na szczęście oddaje obiecane nuty, nie zaś niepasującą (i odstraszającą słodziakami) etykietę. Zaskoczył mnie pozytywnie wydźwiękiem, bo choć słodki, to nie przesłodzony. Lubię olejek różany, ale wiem, że nie każdy musi, więc trzeba mieć na uwadze, że oprócz żywych kwiatów, czuć go. Przez nie taką, jaka by mi się marzyła moc, uważam go za po prostu niezły.

6/10