czwartek, 31 grudnia 2020

wosk / świeca Goose Creek Teakwood Merlot

Wino bez poczucia winy?

Bardzo lubię wytrawniejsze czerwone wina, aczkolwiek nie pijam ich zbyt wiele. O wiele bardziej lubię czuć nuty wina w czekoladach. Stąd też myśl, że wosk o zapachu wina mógłby być czymś dla mnie. Mogłabym sobie dopełnić winem nie jeden wieczór i to bez poczucia winy (wywołanego wlaniem w siebie procentów!). Nie ukrywam, że liczyłam na wiele... zwłaszcza że i etykietka jakoś do mnie przemówiła. Co więcej, wydała mi się pasować na Sylwestra (którego w sumie i tak w żaden sposób nie świętuję, ale cii).

Goose Creek Teakwood Merlot to zapach wina dojrzewającego w drewnianych beczkach, u mnie jako wosk (59g).

Opis producenta:
Stary i sekretny, rodzinny przepis na szklankę idealnej, słodkie herbaty cytrynowej.
Nuty górne: paryski merlot, winne czarne winogrona
Nuty bazowe: beczka wina, kardamon, rozmaryn
Nuty dolne: drewno tekowe, mech dębowy, mahoń


Recenzja

Na sucho wosk uderzył soczyście-słodkawą mocą owoców: porzeczek i wiśni, o wyraźnie alkoholowo-winnym charakterze. Zrobił to, umiejętnie przeplatając trochę wręcz dżemowo-konfiturowe owoce z przyprawami. Czułam gorzkawy kardamon o drzewnym, beczkowym podszyciu. To niesamowicie nakręciło wytrawniejszy klimat czerwonego wina, w którym to poczułam także niemal czarne, chrupkie winogrona i czarne porzeczki, jeżyny... Jakby nasączające drewno.

Po rozgrzaniu wosk konsekwentnie roztaczał ogrom słodko-cierpkich owoców, a więc miękkich wiśni, jeżyn. Wydały mi się aż nieco przejrzałe, słodko-gnilne. Dołączyła do nich odrobina cierpkiego kwasku czarnych porzeczek. Kojarzyły mi się trochę z sokiem z nich, trochę ogólnie dżemikowo-kompotowo (przy czym zdarzyło im się zalecieć drobną mydlanością), dzięki czemu nieco rozgrzewały.

Rozgrzewały też alkoholowością. Otóż owoce bardzo szybko zaczęły przejawiać winne skłonności, by po chwili dosłownie stać się słodkawym czerwonym winem, niestety z takim... łagodząco-mydlanym (pudrowym?) elementem. Winu pomogły jednak pikantnawe, ciepłe przyprawy takie jak kardamon i inne gorzkawo-korzenne. W pewnym momencie zapach wydał mi się nawet nieco pieprzny.

Przyprawy zaprosiły wyraziste beczki, drewno. W wyobraźni przeniosłam się do chłodnej piwnicy zacnej winiarni, gdzie widziałam ciemne beczki skrywające równie ciemny, smakowicie owocowy płyn. Wino wydawało się charakterne, o beczkowo-drewnianym podszyciu, ale cały czas też rześko owocowe. Orzeźwienie, słodycz i soczystość w dużej mierze napędzały winogrona, które rozkręciły się dopiero z czasem. Odmiany... może jakiejś fioletowej... Po chwili zasypały ją winogrona niemal czarne, bardzo ciemne i charakterne, cudownie mieszające się z wiśniami i porzeczko-jeżynami. Po dłuższym czasie bardziej przemieszały się z lekką goryczką drewna.

Intensywność zapachu, jak na Goose Creek, wydaje mi się średnia, ale i tak była satysfakcjonująco wyrazista i dosadna. Nie męczyła. Rozchodziła się szybko i długo utrzymywała się.

Całość podobała mi się, jednak nie tak w pełni. Doszukałam się paru nut stojących na drodze do rozkoszy jak np. ta mydlaność. Z kolei wydźwięk wolałabym bardziej uderzająco alkoholowy, taki... mocniejszy, winny, niż chwilami aż słodziutko owocowy. To zestawienie wyszło przyjemnie i tak, że z chęcią po jakiś bardziej męczących dniach, wieczorem wrzucę do kominka.

7/10

środa, 30 grudnia 2020

świeczka / wosk Yankee Candle Warm Woolen Mittens

Test białej rękawiczki

Nigdy nie miałam pieca czy wełnianych rękawiczek, ale na szczęście od dziecka mam bardzo bujną wyobraźnię. Nigdy więc nie sprawiało mi kłopotów wyobrażanie sobie czy to scenerii, czy uczuć / wrażeń / sytuacji. Mało tego! W odniesieniu do najróżniejszych cały czas właściwie do głowy przychodzą mi rozmaite skojarzenia. Gdy jednak patrzyłam na etykietę tej świeczki, nie umiałam powiedzieć (i nawet nie próbowałam), w jakim kierunku może pójść. Własne wyobrażenie o ciepłych wełnianych rękawiczkach to jedno, ale wyobrazić sobie, jak je widzi jakiś producent? To już sprawa niełatwa.

Yankee Candle Warm Woolen Mittens to świeczka oddająca zapach ciepłych, wełnianych rękawiczek, u mnie jako votive / sampler 49 g (potraktowany jako wosk - w kominku).

Opis producenta:
Przytulny zapach świeżo wypranych wełnianych rękawiczek suszących się przy ciepłym piecu. Poczuj lekkie nuty cytrusów, jabłka i lilii osadzone na piżmowej bazie.

Recenzja

Na sucho poczułam odrobinkę przypraw korzennych, kryjących się wśród kwiatów i kwiatowych perfum... Perfum może nieco babcinych, słodko-ciężkawych (dusznych?)... Wszystkim tym to jakby... jakieś swetry (może rzeczywiście także rękawiczki) były nasiąknięte. Za nimi zaś, w słodkiej strefie, odnotowałam subtelną słodycz owoców.

Po rozgrzaniu wosk roztoczył słodkawo-kwiatowy, perfumeryjny zapach, rozgrzewający nieco odrobinką przypraw. Poczułam się, jakbym wtulała się w czysty sweter w... babcinej kuchni. Słodkawość nieco wzrosła, mieszając się z przyprawami korzennymi - słodkim cynamon? W kuchni tej unosił się bowiem aromat... szarlotki / jabłecznika. Na pewno słodko-cynamonowych, pieczonych jabłek. Może trochę ciastowych. Doszukałam się odrobinki kwasku, co jednak też wtapiało się w ciepło i słodycz.

Perfumeryjne kwiaty z czasem zmieniały się właśnie w bardziej kwiaty po prostu, jednak wciąż wydawało mi się to w pewien sposób babcine i ciepłe. Jakby tymi kwiatami mocno nasiąkły ubrania i tak, jakby to te nasiąknięte ubrania wąchać. Z czasem owoce, ciastowa soczystość jedynie pobrzmiewały epizodycznie.

O ile na sucho zapach jest bardzo intensywny, tak po ogrzaniu... zdecydował się na wariant raczej wyważony. Owszem, intensywny, ale jakby rozmyty pod względem przejrzystości. Rozchodził się w średnim tempie, unosił się, umykał, unosił i potem już jedynie pobrzmiewał. Moc jak dla mnie średnia - by po paru chwilach znów go poczuć, musiałam wyjść i wrócić do pokoju.

Moje sumienie bez problemu zdałoby test białej rękawiczki po słowach, że to bardzo przyjemny, kwiatowo-ciepły, słodki i pozytywnie babciny zapach. Taki "wspomnieniowy", milusi, ale nie przesadnie. Zapach ładny, dobrze oddający etykietkę i nazwę, ale jak dla mnie trochę za nieśmiały.

7/10

poniedziałek, 28 grudnia 2020

wosk Kringle Candle Cocoa

Kakaowa bomba

Kocham czekoladę - zwłaszcza ciemną plantacyjną, do której używa się kakao z konkretnej plantacji z określonego kraju. Im więcej kakao, tym lepiej. Mimo to nie jestem fanką chrupania ziaren kakao czy jego kawałków (nibsów) samych w sobie. Do kakao w proszku nic nie mam, choć używam sporadycznie (np. do jogurtu), nie lubię jednak, gdy zapychają nim czekolady-tabliczki, sztucznie podbijając % kakao. A zapach w woskowym wydaniu? Postanowiłam sprawdzić!

Kringle Candle Cocoa Wax Melt to wosk o zapachu kakao od Kringle Candle Company; u mnie jako wosk (35 g).


Recenzja

Wosk wąchany na sucho nie urzekł mnie, ponieważ zaserwował mi raczej tłuszcz kakaowy (inaczej zwany "masłem kakaowym") niż mocne, głębokie kakao. Lekko gorzkawo-słodki, naturalnie "orzechowawy". Wydał mi się wzbogacony o wanilię i dziwną budyniowość. 

Po rozgrzaniu konsekwentnie roznosił zapach delikatny, maślano-kakaowy i pozbawiony gorzkości.
Czuć raczej tłuszcz kakaowy, niż miazgę, co zaczęło się zmieniać w "kosmetyczne kakao". Niezbyt naturalne, łagodnie gorzkawe, pseudoczekoladowe i plastikowe.

Po pewnym czasie zapach zaczęłam postrzegać jako plastikowo-czekoladowy, rozmyty, nieco budyniowo-mleczny... Może ze słodyczą wanilii? Na pewno w sztucznym i karykaturalnym kontekście. Zahaczył o rzygowinowość i wyroby czekoladopodobne. Ogólna słodycz rosła, co przywołało skojarzenie z chemicznym "słodkim kakałko" w proszku dla dzieci. Nijakie, rozmyte, odrzucające.

Zapach jest intensywny, rozchodzi się szybko i wręcz uderza, po czym trwa stabilnie i długo. Aż mdli. Szybko nabrałam ochoty, by zgasić podgrzewacz, a mieszkanie wywietrzyć.

Zapach płaski i sztuczny, wręcz obrzydliwy. Niby oddaje tytułowy smak, ale w odpychający, nieprzyjemny sposób. Wydaje mi się jeszcze gorszy od Kringle Candle Hot Chocolate.
Ten zapach to bomba... szkoda, że nie w sensie: "bombowo fajny", a bomba rażąca i śmiercionośna, okrutna.

2/10

sobota, 26 grudnia 2020

świeczka / wosk Yankee Candle Brown Paper Packages

Opakowanie? Ważne wnętrze!

Niejednokrotnie słyszy się, by nie oceniać książki po okładce, człowieka po wyglądzie, a w przypadku prezentów i... w sumie wszystkiego, nie powinno liczyć się opakowanie, a wnętrze. To fakt. Wprawdzie nie mam żadnych wspomnień związanych z prezentami pakowanymi w brązowy papier... Mam to szczęście, że kojarzę już tylko ładne, kolorowe, acz... klimat chyba potrafię sobie wyobrazić. Chyba. A może nie? W każdym razie o zapachu od YC wiedziałam tyle, że to ponoć wracająca limitka, którą ludzie się zachwycają. Czegoż to miałam się dowąchać? Co kryła przede mną folia?

Yankee Candle Brown Paper Packages to świeczka o brązowego papieru, u mnie jako votive / sampler 49 g (potraktowany jako wosk - w kominku).

Opis producenta
Odkryj magię świątecznych prezentów owiniętych w tradycyjny, brązowy papier i poczuj ciepłą, pudrową kompozycję z lekko ostrą nutą.
Nuty górne: talk, aldehydy, cytrusy, migdały
Nuty środkowe: proszkowy talk, pelargonia
Nuty dolne: talk

Recenzja

Zbliżając się do świeczki na sucho poczułam... ciepło. Jakbym przeglądała / czytała stare książki, a w tle unosił się zapach papieru, pergaminu, trochę przysypany talkiem. To leciutka, delikatna korzenność, coś niedoprecyzowanego, przypudrowanego i... orzechowego? Miałam wrażenie, jakbym wąchała korzenno-miętową herbatę.

Po rozgrzaniu wosk zaserwował mi jeszcze więcej ciepłej, słodkiej herbaty miętowej z przyprawami korzennymi. Anyż? Goździki? Stały wbrew swemu chłodzącemu wydźwiękowi za pewnym... rozgrzewaniem. Takim nieoczywistym i kojarzącym się ze starymi książkami, papierem wyciągniętym z ciemnej szafy. W słodyczy doszukałam się pewnej rześkości acz takiej... perfumeryjnej. 

Z czasem do głowy znów przyszły mi książki. Stare, nowe... różne. Książki na pewno, takie ciepło-papierowe, jak i zadrukowane... talkowe? Do głowy przyszedł mi jakiś krem (do rąk, Nivea etc.). To z kolei znów przypomniało o perfumach... trochę kwiatowych? Kwiatowo-rześkich i aż soczystych? Delikatny cytrus z goryczką gdzieś tam pod korzennościami i papierem rzeczywiście chyba pomykał.

Zapach jest mocny i wyrazisty, ale nie siekierowy. Rozchodzi się w miarę szybko i trwa nieprzerwanie dość długo, by po zgaszeniu płomienia ulotnić się dość szybko. Dobrze wyczuwalny, przy czym wydaje mi się głęboki, niejednostajny.

Kompozycję uważam za nieoczywistą, ale satysfakcjonująco obrazową. Działa na wyobraźnię i dobrze oddaje etykietkę / tytuł.  Tworzy w głowie miłe obrazy herbaty, papieru, książek, doprawionych delikatnymi korzeniami i perfumami. Ładny, jednak nie zapałałam do niego nadzwyczajną miłością.

7/10

piątek, 25 grudnia 2020

świeczka / wosk Yankee Candle Singing Carols

Piękne nuty niekoniecznie kolęd

Obce jest mi kolędowanie i... w ogóle zimowe chrześcijańskie świętowanie, bo jestem ateistką. Niemniej, nie ukrywam, że niektóre kolędy czy świąteczne melodie potrafią być w tym okresie czasu w miarę miłe, przyjemne dla ucha. I taak, pisze to osoba słuchająca metalu. A jednak obok "kolędowego zapachu" przeszłabym obojętnie, gdyby nie... nuty, jakie obiecał producent. Po prostu wydały mi się wszystkim, co uwielbiam w jednym worku. Mikołajowym worku? Oj, miałam nadzieję, że będą w nim dla mnie same cudowności... w końcu byłam grzeczna!

Yankee Candle Singing Carols to świeczka o zapachu owoców, przypraw i drzew iglastych, oddający klimat kolędowania, u mnie jako votive / sampler 49 g (potraktowany jako wosk - w kominku).

Opis producenta
Harmonijna kombinacja owoców, przypraw i zielonych nut świątecznego drzewka, inspirowana świątecznymi melodiami.
Nuty górne: mandarynka, eukaliptus
Nuty środkowe: igły jodły, jałowiec, goździki
Nuty dolne: jeżyny, drzewo cedrowe, sosna

Recenzja

Na sucho świeczka pachniała słodko i soczyście - powiedziałabym, że miętą i słodziutkimi cytrusami. Przewodziły delikatne mandarynki, za którymi były inne, aż trochę landrynkowe pomarańczowe owoce. Mięta wnosiła słodki chłodek i podkreśliła naturalność kompozycji odrobinką ziołowości; to też trochę suszonych kwiatów z charakterem... nieco korzennym, ale nie ostrym. Zarysowało się to na bezkresnej, świeżej rześkości, przywodzącej na myśl chłodne powietrze i drzewa iglaste.

Po rozgrzaniu zapach nie zmienił się gdy chodzi o delikatną, uroczą słodycz. Leniwie roztoczył chłodnawą słodycz, kojarzącą się z miętą i rześkim powietrzem. Pojawiły się delikatne, suszone kwiaty i odrobinka ciepłych przypraw, konsekwentnie skłaniających się ku chłodnawej słodyczy. 

Ze słodkiej rześkości z czasem wyłoniły się lekkie owoce. Poczułam się, jakbym obierała dojrzałe i soczyste mandarynki. Mandarynki chwilami robiły niepewne aluzje do landrynek, ale... zapach jednak na to nie przystał. Kompozycja przybrała na soczystości, a ja poczułam niemal muląco słodkie, lekko cierpkawe jeżyny. Słodkie, acz z leciutko goryczkowatym akcentem, do którego przyłączyły się też skórki cytrusów... Te przywołały charakterniejszą, drzewną nutę, zahaczającą o dobre, męskie perfumy.

Rześkie powietrze i słodki chłodek ciekawie podporządkowały sobie lekki kwasek. Wciąż w głowie siedziały mi słodkie cytrusy, a zaraz... jakbym przeniosła się do lasu iglastego. Kwaskawa woń igliwia wyszła na przód; czułam sporo drzew, jednak wciąż kompozycja nie wyzbyła się słodyczy. Ta umocniła się w kontekście subtelnych męskich perfum. Z czasem drzewa zaczęły odgrywać coraz ważniejszą rolę, jakby ustanawiając stabilną bazę dla drobniejszych akcentów, w tym chłodno-słodkiej mięty, korzenności. Podkreśliły ziołowość (czyżbym odnotowała jałowcową mgiełkę?). Drzewa i drewno dodały całości charakteru i powagi.

Zapach na sucho wydaje się raczej łagodny, po ogrzaniu rozchodzi się szybko, ale niestety równie szybko się ulatnia. Dynamiczny i wyrazisty, ale jednak ogólnie... tworzący przytulny klimat, bez szarży czy uderzenia którąś z nut. Nie ukrywam, że tego mi trochę brakowało, bo lubię bezkompromisowe siekiery.

Zapach zaskoczył mnie tym, jak piękny się okazał. Mięta otulająca słodziuteńkie, soczyste owoce (mandarynki i jeżyny), ziołowym motywem splatająca się z zimowym chłodem i drzewami iglastymi / ogólnie drewnem wydała mi się zniewalająca. Odrobinka korzenności, nieprzytłaczająca słodycz... zapach, w którym można się zatracić. Osobiście żałuję tylko, że w gruncie rzeczy był dość delikatny: wyraźny, ale... nie siekiera, a taki tworzący klimat. Wolę siekiery, ale... ten i tak mnie zachwycił. Na wydźwięk to 10, lecz niesatysfakcjonująca moc pozostawiła niedosyt.
Muszę przyznać, że... zapach miał w sobie coś z klimatycznego, poważnego i rodzinnego kolędowania, tak sądzę. 

9/10

czwartek, 24 grudnia 2020

wosk / świeca Woodbridge Night Before Christmas

Pierwsze jabłko

Wosk ten trafił do mnie zupełnie przypadkiem, bo dostałam trochę świecy jako gratis. Ucieszyłam się, bo raz, że lubię używać świeczek jako woski, a dwa: Woodbridge sama z siebie nie odważyłabym się kupić, bo słoiki duże i z dwoma knotami, a w ich kwestii nie mam doświadczenia i po prostu bałabym się (o tym, że mają woski jakoś nie pomyślałam). Mało tego, ten zapach wielu osobom może wydać się kuszący, dla mnie jednak... wątpliwy. Otóż lubię nuty korzenne, jednak nie jestem w pełni przekonana do owocowych zapachów. Nie mam z nimi doświadczenia - stąd ostrożność. Świecy tej na pewno nie wybrałabym na pierwsze spotkanie z firmą, także dlatego, że nie przemawia do mnie... grafika. Klimat zimowych świąt lubię ten popkulturowy, bo jestem ateistką, więc po prostu nie mam żadnych "rodzinnie świątecznych" skojarzeń. Nie ukrywam jednak, że w pełni czerpię ze smaków i innych dobrodziejstw tej pory.

Woodbridge Night Before Christmas to wosk / świeca o zapachu przypraw korzennych i soczystych owoców "na  Święta Bożego Narodzenia i nie tylko", u mnie jako wosk-próbka; opakowanie zawiera 68 gramów (8 kostek).

Opis producenta:
Nuty górne: pomarańcza, ananas, jabłko, zielone liście
Nuty środkowe: goździk, truskawka
Nuty dolne: cynamon, ziele angielskie, balsam, tonka, wanilia

Recenzja

Wosk nawet zawinięty w zamykaną torebkę na żywność i kilka foliówek na sucho pachniał bardzo mocno soczystymi, słodko-kwaśnymi owocami: czerwonymi, chrupiącymi jabłkami i egzotycznym splotem (cytrusów, w tym wyraźnie pomarańczy i ananasa). Ewidentnie były to owoce w korzennym wydaniu - mnie jednoznacznie kojarzyły się z bezalkoholowymi grzańcami owocowo herbacianymi. Osłodzone... wanilią i ciepłymi przyprawami, na pewno cynamonem.

Po rozgrzaniu wosk konsekwentnie roztaczał soczyste jabłka i pomarańcze. Dosłownie widziałam chrupkie, kwaśno-słodkie, czerwone jabłka, a także słodko-soczyste dojrzałe pomarańcze o goryczkowatych skórkach, wsparte innymi owocami i przyprawami. Tu myślę o bukiecie cytrusów  wtłoczonych w ramki herbat owocowych - bez wątpienia korzennych, "grzańcowych". 
Wszystko, od początku ciepłe, rozgrzewało bowiem coraz mocniej. Słodko-ostre, wręcz przenikliwe goździki otworzyły drogę słodszemu cynamonowi i innym. Wydaje mi się, że przy cytrusach pojawił się imbir, ale wszystko to... było słodko korzenne. 
Coraz słodsze. Z czasem, chwilami aż słodziuteńkie. Słodkie owoce (czyżby mignęła mi nawet jakaś truskawka?) mieszały się ze słodką wanilią. Ta zaś mieszała się ze słodkimi przyprawami korzennymi.

W całym tym korzennym, soczystym bukiecie nie zabrakło lekkiej goryczki - czy to własnie też korzennej, czy bardziej... drzewnej? Niczym korzenno-słodkie drzewa i bardziej aż oleista, naturalna wanilia dodały kompozycji powagi, charakteru.

Zapach odznacza się nienachalną intensywnością. Rozchodzi się dosłownie w sekundę, uderza, a potem ewoluuje, pokazuje głębię, swoje różne strony. Wciąga tym samym, że ma się ochotę poddać tej mocy. Trwa długo, a przy tym nie męczy. Świetne wyważenie i przełamanie poszczególnych wątków.

Ogrom owoców, głównie jabłek i pomarańczy, trafił na charakterne, słodko-ostre przyprawy korzenne, co wyszło jak definicja zimowych smaków. Słodycz, której nie brakowało była w pełni przyjemna, dzięki temu, jak umiejętnie przełamały ją charakterne nutki czy drzew, czy herbaciano-grzańcowe. Sprawiły, że nie zrobiło się za słodko, czy zbyt owocowo. Zapach bardzo mi się podobał. Mało tego, przekonał mnie do jabłek w woskach!
Szukanie pierwszej gwiazdki na niebie to już jakoś tam zapisana w pamięci tradycja, ale znalezienie "pierwszego zapachowego jabłka", które aż tak mi przypasowało... aż mnie zaskoczyło. I pomyśleć, że zapachem nigdy bym się nie zainteresowała, gdybym go nie dostała. Kocham takie gratisy! Takie... wzbogacające o nowe perspektywy.

9/10

środa, 23 grudnia 2020

wosk Kringle Candle Christmas Stroll

Spacer za potrzebą?

Prawdę mówiąc, na samą myśl o jakichkolwiek spacerach zimą przechodzi mnie dreszcz. Tak, być może podkręcony zimnem, bo straszny ze mnie zmarźlak. Lubię jednak zapach drzew iglastych, lasu... mrozu może mniej, ale... wiele tu "to zależy". Zapachy z takiej kategorii budzą we mnie mieszane uczucia. Postrzegam je jako takie, które mogą być ładne, ale nie muszą. Co do tego... z jednej strony liczyłam na zapach ściętej choinki, z drugiej bałam się, czy wosk da radę autentycznie coś takiego oddać.
Przy okazji dowiedziałam się o istnieniu czegoś takiego jak "Christmas Stroll w Nantucket, USA". To coroczne wydarzenie dla całych rodzin: Bożonarodzeniowy spacer-parada. Dobrze wiedzieć.

Kringle Candle Christmas Stroll Wax Melt to wosk o zapachu zimowej przechadzki wśród drzew od Kringle Candle Company; u mnie jako wosk (35 g).

Opis producenta:
Zainspirowany zapachem świeżo ściętych choinek oraz grzanego cydru podawanego podczas spaceru gwiazdkowego w Nantucket, ojciec prezesa Kringle, Mike Kittredge, pomógł opracować ten radosny, świąteczny zapach.
Nuty górne: jodła balsamiczna, sosna
Nuty środkowe: zieleń, mech, słodycz
Nuty dolne: przyprawy korzenne, zimowe powietrze

Recenzja

Na sucho w pierwszej chwili wosk uderzył sosną rodem z muszli klozetowej, podrasowaną zimną "morską bryzą" również z tejże myślodsiewni i męskimi perfumami. Na szczęście szybko zaopiekowały się tym wyraziste drzewa iglaste, ostro-gorzkie przyprawy korzenne i... ogólnie las. Drzewa iglaste przybrały na naturalności, jakby zmotywowane korzenną ostrością. Ta chwilami była jak... gryząco-ostry mróz. Męska nuta i przyprawy odpowiadały za lekką słodyczą, która też w korzennie-anyżowe tony się wpisała.

W kominku wosk okazał się zdecydowanie bardziej naturalny, aczkolwiek zwłaszcza na początku wciąż zahaczał trochę o kostkę toaletową i samochodowe choinki. Dopiero po paru chwilach igliwie, mocno sosnowe klimaty wytoczyły kwaskawo-rześką przyjemną atmosferę lasu.

Las ten to także drzewa jako drewno, mocno podkręcone żywicą i przyprawami korzennymi. Ostre i goryczkowate, wpuściły też odważne, męskie perfumy. Te wydały mi się średniej jakości, ale pasujące. Wraz z korzennością przywołały chłodno-gryzący anyż, oraz gorzki kardamon i gałkę muszkatołową,  a także... inne, wszystkie jednak mocne. Po ostrości przyszło lodowe, mroźne gryzienie / pieczenie. Poczułam się jak w lesie, w którym słyszy się skrzypienie śniegu pod swoimi nogami. Zimne powietrze aż gryzło, choć z czasem... jakby zgodziło się na złagodzenie poprzez miętę, w którą zmienił się anyż.

Kwasek drzew iglastych ze słodyczą raz i drugi przywiódł na myśl ścięte drzewko, które z przyprawami korzennymi i igliwiem były jak... jak powrót z lasu do aromatycznego domu? Moment, w którym już otwiera się do tego domu drzwi. I czuć (trochę słodko-miętowe?) męskie perfumy oraz oczywiście świeżo ściętą choinkę z lecącą z niej jeszcze lepiącą żywicą.

Całość była bardzo intensywna i aż trochę przerysowana w tej swojej intensywności. Siekiera, jednak nie męcząca. Chwilami może tylko... wywołująca zrezygnowane "ech, czy to musi tu pobrzmiewać?", w odniesieniu do pewnych nut.

Wosk w zasadzie wyszedł nieźle, choć na sucho zdążył mnie wystraszyć. Mocny, wyrazisty i zimowy. To mroźny las, właśnie spacer zimowy i... sosno-choinka. Szkoda tylko, że nie taki idealnie naturalny, a jednak mający i gorsze (toaletowe) akcenty.

7/10

wtorek, 22 grudnia 2020

wosk Yankee Candle Christmas Magic

Szczypta magii w wosku

Magia Gwiazdki to u mnie sprawa złożona. Lubię jej magię, klimat ten z popkultury i ten "czuję", lubię "trochę kiczu"... czasami i w porywach. Jako że jestem ateistką, nie mam w zwyczaju świętowania jak większość Polaków i nawet nie mam żadnych sentymentów / wspomnień z jakimiś tradycjami. Otoczka napędzana przez kulturę czasem jest irytująca, a czasem tak kolorowa, smaczna i pachnąca, że... no właśnie. Aż chce się taki klimat wąchać!

Yankee Candle Christmas Magic to zapach oddający "magię Świąt Bożego Narodzenia"; u mnie jako wosk 22 g.

Opis producenta:
Tradycyjny zapach Gwiazdki - balsamiczne drzewa iglaste mieszają się z wyrafinowaną brzozą i eukaliptusem.
Nuty górne: mandarynka, bergamotka, eukaliptus
Nuty środkowe: balsamiczna jodła, sok z igieł sosny, kadzidło, świerk
Nuty dolne: drzewo cedrowe, brzoza

Recenzja

Wosk na sucho pachnie słodkimi jabłkami i cytrusami (mandarynki, poamarańcze), trochę herbacianym grzańcem (wciąż z owocową nutą), lekko cynamonowo i kadzidlanie, jakby dym próbował nieco wyciszyć owoce. W tle wyraźniejsze i wytrawniejsze drzewa, jakby tak zasładzać się w domowym ciepełku patrząc na las mieszany. Doszukałam się w tym chłodzie nawet czegoś ostrzejszego... połączenia pieprzu, goździków i anyżu wraz z odrętwiająco-szczypiącym efektem?

Wraz z ogrzaniem się, wosk roztoczył soczystość cytrusów ogółem, z nasilającą się słodyczą mandarynek oraz lekki chłodek. Ten wydał mi się rześko-słodkawy, z czasem bardziej ziołowo... roślinny. Oczami wyobraźni sobaczyłam oprószone śniegiem drzewa iglaste. Kwasek wydał mi się właśnie taki kwaskawo-drzewny, lesisty, choć wyraźnie mogłam wskazać także poszczególne cytrusy. Płynęły spokojnie, nie zapominając o słodyczy. To przede wszystkim mandarynki, a zaraz za nimi pomarańcze, które... z czasem dodały temu też poważniejszego charakteru.

Zarejestrowałam goryczkę skórek pomarańczy, by następnie zaciągnąć się aromatem drewna, drzewa. Chwilowo pomyślałam o drewnie w kominku, ale zaraz o nim zapomniałam dzięki drzewom żywym i żywicznej słodyczy. Wygrały, bo pomogła im cytrusowo-ziołowa rześkość. To bez dyskusji drzewa iglaste o poważnym, kadzidlano-żywicznym charakterze, podkreślone pieprznością i gryząco-szczypiącym anyżem, odrobinką goździków, w udany sposób udającym mróz. 

Zapach na sucho był średnio intensywny, więc dość dosadna moc po rozgrzaniu okazała się pozytywnym zaskoczeniem. Wszystko czuć wyraźnie, a jednocześnie nie męczy to i nie powoduje bólu głowy. Zapach utrzymuje się przeciętnie długo.

Całość podobała mi się, bo wyszła korzennie i drzewnie-żywicznie, mroźnie na soczyście-owocowym tle, a więc ciekawie - owoce nie pchały się na pierwszy plan. Mimo słodyczy, nie był to jednoznacznie słodki bukiet. Nawet nie znalazł się dzięki temu blisko jedzeniowym skojarzeniom. Skupił się na kadzidlaności, na którą rzadko trafiam.
Tak samo średniej intensywności w tym przypadku nie mam aż tak wiele do zarzucenia (owszem, wolałabym bardziej siekierowatą, ale...). Nie jest to zapach, który mogłabym namiętnie wąchać bardzo często, więc nie przeszkadzało mi, że długo się nie utrzymywał, ani aż tak nie uderzał. Przy tych wyrazistych nutach, takie wyważenie wyszło całkiem ok.
Gdyby go tak jednak trochę podkręcić, myślę, że dałabym 10.

9/10

niedziela, 20 grudnia 2020

świeczka / wosk Yankee Candle Glittering Star

Oczekiwanie na gwiazdkę i moc

Na Gwiazdkę może i nie czekam w napięciu (trudno to robić, nie obchodząc tego jako ateistka), ale te parę wolnych dni z tego okresu czasu lubię wykorzystać sobie po swojemu. Obyłabym się bez, bo i tak tłumy, wszystko pozamykane, a w mediach jeden temat, ale cóż. Przynajmniej korzystam z dobrodziejstw spożywczych i choćby świeczkowych. Gdy tylko przeczytałam nuty tej, zerknąwszy na parę pochlebnych recenzji, niemal natychmiast zamówiłam, a potem oczekiwałam w napięciu, aż mi ją prześlą. Następnie zaś czekało mnie czekanie na... a to już w recenzji się wyjaśni.

Yankee Candle Glittering Star to świeczka oddająca migoczących gwiazdkę (świąteczne jakieś, np. z choinki, jak rozumiem?), u mnie jako votive / sampler 49 g (potraktowany jako wosk - w kominku).

Opis producenta
Mieniąca się kompozycja, która pozwala drewnu sandałowemu igrać ze słodką śliwką i imbirem.
Nuty górne: musujący imbir. czarne porzeczki / likier z czarnych porzeczek ("cassis" można tłumaczyć na oba sposoby)
Nuty bazowe: cukrzona / kandyzowana śliwka (cukierki / czekoladki śliwkowe?), gałka muszkatołowa
Nuty dolne: paczula, bursztyn, drewno gwajakowe (palo santo), drewno sandałowe

Recenzja

Na sucho czułam słodkie, dojrzałe wiśnie, porzeczki (słodko-cierpkie czarne i czerwone z przewagą tych pierwszych), czerwone jabłka, może nawet lekką sugestię niemal czarnych czereśni, ale w wydaniu jakby trochę przypudrowanym. Pomyślałam o winie z nutą wanilii, a zaraz także o leciutkim, otulającym korzennym cieple, podrasowanym nieco drzewnym charakterkiem.

Rozgrzanie wosku przyniosło więcej słodyczy, ale lekko soczystszej. To znów słodkie czerwone owoce, a więc miękkie wiśnie, jabłka... jako grzaniec? Porzeczki także zagrały mocniej pod przewodnictwem czarnych, także w wydaniu słodko-cierpkiego soku. Od towarzystwa wymienionych już owoców nie stroniła pudrowa nuta (takowych cukierków?). Wszystkie one były słodkie, ale na szczęście z wyraźnym kwaskiem.

Szybko i odważnie zagrały przyprawy korzenne oraz niemal winny motyw. Z korzenności wyłonił się ostry imbir, swą specyficzną soczystością łączący mocniejsze aspekty z owocami, ale też tę pewną pudrowość (mydlaność?) kontynuujący. Nutę czerwonego wina udało mi się nawet dookreślić jako ciężko-słodką.
Ciepło nie paliło, a dosłownie tuliło poprzez zmieszanie tego wszystkiego; trochę jak... otulające kobiece perfumy. Pomogła w tym wanilia i słodko-drzewna nuta. Oczami wyobraźni przyglądałam się beczkom, w których leżakuje wino. O tak, czułam piwniczny powiew, a także zapowiedź charakteru, który za jakiś czas rozleje się do butelek... To jednak jeszcze nie był ten moment.

Między drzewami a korzennościami wyłapałam raz po raz sugestię migdałów / ciastek... ciastek migdałowych? Imbirowych? Była niemal nieuchwytna, tonęła w ciepłym bukiecie drzew i drewna nasączonego jakby od razu grzanym, na pewno rozgrzewającym, winem.

Na sucho zapach zapowiada się jedynie satysfakcjonująco mocno, potem jednak okazuje się średni i choć do pewnego stopnia mocny, to jednak nie w sposób satysfakcjonujący (głęboki). Było w nim coś duszącego.

Kompozycja wyszła ładnie. Słodko i owocowo, ale w wydaniu nieco poważniejszym i dosadniejszym. Wino, drewno i piwnica fajnie zagrały z ciepłem korzenności i alkoholu, ale... wszystko to jakby bało się pójść na całość. To trochę taka migająca gwiazdka - chwilami zacna, chwilami coś... znika, wchodzi mniej pożądana nuta. Moc wolałabym ambitniejszą. To trochę jak oczekiwanie, ale nie na pierwszą gwiazdkę, a na moc, i że wreszcie wszystko zaskoczy na właściwy tor i da czadu.
Taki zapach pasuje mi do świętowania jako niewymagające coś, co sobie pachnie w tle. Gdyby dopracowali, byłby cudownym urozmaiceniem do iglastych (też ładnych) czy jedzeniowych korzennie-owocowych kompozycji.

7/10

piątek, 18 grudnia 2020

świeczka / wosk Yankee Candle Crisp Apple Strudel

Wciągający zawijaniec?

Nigdy nie byłam typem ciastowym, aczkolwiek jako dziecko lubiłam zapachy z kuchni, w której babcia akurat piekła jabłecznik. Stąd i poniekąd na tę świeczkę się cieszyłam. Wybłagałam ją bowiem od sprzedawcy... ale nie żeby przywołać wspomnienia, a po prostu zależało mi na 4 pozostałych zapachach z kompletu i miałam problem z tym, że piąty to... Schitzel & Nudeln. A czego jak czego, ale obiadowych zapachów (w ogóle typowych obiadów, np. kotletów właśnie) wprost nie cierpię. Stąd i wolałam jakikolwiek inny. Swoją drogą tamten wygląda mi na ponury żart producenta, ale to szczegół.

Yankee Candle Crisp Apple Strudel to świeczka o zapachu strucli jabłkowej, u mnie jako votive / sampler 49 g (potraktowany jako wosk - w kominku).

Opis producenta
Jabłka pieczone z dodatkiem brązowego cukru otulone złotym, chrupiącym ciastem.

Recenzja

Pierwszym, co zarejestrowałam trzymając suchą świeczkę w dłoniach była nuta jakby przysmażenia-przypieczenia, która mnie wystraszyła (nienawidzę wszystkiego, co smażone). Otoczyła to dość mocna, wręcz ostra korzenność - chyba cynamonu i anyżu. Do głowy przyszła mi przypieczona tarta, taka wytrawniejsza, a ze słodkim motywem palonego cukru jakby obok. Na szczęście łączyły je szarlotkowe jabłka, więc na brak spójności kompozycja nie zapadła zupełnie.

Wraz z ogrzaniem, wosk uwolnił aromat jabłek: początkowo bardziej słodko-surowych, soczystych, a z czasem coraz bardziej szarlotkowy - jakby podkwaszony, a jednocześnie słodki i aż ulepkowaty w tym. Wyraźnie czułam nieco karmelową nutę cukru, łączącą się z korzennością, która wygładziła się. Cynamon nienachalnie doprawił kompozycję, zostawiając jedynie część swojej pierwotnej ostrości.

Przełamała ją kwaskawa nuta z czasem odbiegająca ku cytrusom.Wyłapałam nawet ich lekką goryczkę.
Od niej rozchodziła się także goryczka przypieczenia. W tle przypiekło się bardzo maślane, kruche i niemal wytrawne ciasto... Jak z jakiejś tarty? Mocno pieczony wątek mieszał się z cynamonem i niestety zajechał mi pod podsmażoną nutę, ale... to odratowała masa jabłkowa. W sumie też nieco konfiturowo-przesmażona, ale na słodko w niemulącym kontekście. Na pewno za to zacukrzona. Chwilami jednak wydała mi się... zalatywać nieco mydlano-kosmetyczną niby jabłkowo-cynamonową nutą.

Intensywność zapachu kończyła się w momencie ogrzania. Wtedy to łagodniała i choć wyrazistości nie utraciła, wyszło to raczej łagodnie. Zapach rozchodził się szybko i utrzymywał wystarczająco.

Całość połączyła słodycz i soczystość z korzennością. To ewidentnie ciastowy, jedzeniowy zapach, który swój tytuł oddaje, ale jednocześnie nie jest taki, że ślinka leci. Czuć że to "zapach jedzenia", a nie "jedzenie", trochę w kosmetycznym wydaniu, ale na szczęście nie sztucznym.
Całościowo w zasadzie w porządku, ale bez szału, nudna; jedynie trochę ponad przeciętnością.

6/10

środa, 16 grudnia 2020

wosk / świeca Goose Creek Carnival Pralines

Słodziutka karuzela czy roller coaster słodzideł?

Jestem w dużej mierze wzrokowcem i nie da się ukryć, że przy zakupach wosków / świeczek patrzę na etykietki. Tej zapragnęłam, jak by zawartość nie pachniała. Otóż kocham motywy cyrku / karnawału w różnego rodzaju twórczości (ale za parkami rozrywki w rzeczywistości nie przepadam; cyrkom ze zwierzętami jestem przeciwna).

Goose Creek Carnival Pralines to zapach karnawałowych pralinek, u mnie jako wosk (59g).

Opis producenta
Aromat pysznych pralinek pełnych karmelu, czekolady i wanilii
Nuty górne: gorący karmel, prażone orzechy
Nuty bazowe: delikatne pralinki, czekoladowy krem
Nuty dolne: wanilia, sól morska


Recenzja

Już na sucho wosk uderzył szlachetną słodyczą naturalnej wanilii i palonego, a jednocześnie trochę maślanego karmelu oraz orzechowych kremów otulonych delikatną czekoladą. Nie była to jednak czysta słodycz, a umiejętnie przełamana nutką soli i prażenia / palenia - właśnie karmelu czy kakao. Niemal na równi z całym tym słodkim dobrem znalazły się mocno prażone orzechy. Raz czy drugi zaleciały jednak popcornem (karmelowym?), co trochę mnie wystraszyło.

Po rozgrzaniu zapach konsekwentnie zaczął od słodyczy. Ruszyła wyrazista mieszanka syropu klonowego i naturalnej, wręcz ciężkawej wanilii, jakby przygotowując grunt. Zaraz napłynął na nią bursztynowy, mocno palony i głęboki karmel. Nie brakowało mu charakteru, mimo że chylił się ku karmelowi maślanemu. Chwilami wydał mi się muśnięty solą.
Gdy tak ich słodycz się splatała, słonawy wątek z tła zaprosił do kompozycji orzechy. Poczułam orzechy laskowe mocno wyprażone i aż dzięki temu sugestywnie korzenne, ciepłe. Raz po raz w tle przemykała nuta... popcornu w karmelu? Pomyślałam też o bliżej nieokreślonych pralinkach... o kremie / nadzieniu nugatowo-mlecznym, może bliżej niejasnym, ale bez wątpienia nieżałującym słodyczy, a także z leciutką, paloną nutą orzechów i czekolady. Je sowicie doprawiła ciężka, niemal oleista wanilia i syrop klonowy. 

Chwilami kompozycja zdawała się bardziej rześka, jakby tymi łakociami cieszyć się... na świeżym powietrzu, może już wieczorem. Albo przynajmniej przy otwartym oknie. To wprowadziło jakby chwilkę wytchnienia od słodyczy. Ta zaś po dłuższym czasie łagodniała w maślanym kierunku.

Wosk cechuje moc i intensywność. Już na sucho zostawiony na wierzchu pobrzmiewa w całym pokoju. Zapach rozchodzi się błyskawicznie i trwa bardzo długo - bez problemu utrzymuje się do kolejnego dnia. Chwilami może przyprawić o ból głowy, ale... jego siekierowość nie jest jednoznacznie zła. Zależy od dnia - czasem można mieć na coś takiego ochotę.

Zapach przypadł mi do gustu prawie tak jak Warm & Welcome, który też był bardzo słodki, ale tak przytulny, tak utulający, że aż nieco przytłaczający. Carnival Pralines to słodycz siekierowa, zasładzająca, ale nieoczywista i ciekawa. To jeden z tych słodkich zapachów, w których jest głębia. To słodycz poważna, nie mdląca. Pociągająca jak roller coaster, na którym można źle się poczuć, ale z którego radość i tak przeważa.

8/10

poniedziałek, 14 grudnia 2020

świeczka / wosk Country Candle Warm & Fuzzy

Pranie? Męska sprawa!

Są takie dni, w które mam ochotę zawinąć się w coś miłego i ciepłego i... żeby taka chwila trwała. W zawieszeniu, po prostu. Mimo że jestem typem, który zawsze ma coś do roboty, któremu doba jest za krótka, czasem potrzebuję swoistego... nie tyle wyciszenia (bo w tle wciąż gra black / death metal), ale... wtulenia. W kigurumi, kocyk, kołdrę... przyjemny zapach. Dopiero niedawno poznałam związane z pewną kategorią zapachów określenie: "otulacz / zapach otulający" i... bardzo mi się spodobało, więc je zaadoptowałam. Myśląc o tej świeczce liczyłam, że właśnie czymś takim będzie. 
 
Country Candle Warm & Fuzzy to świeczka o ciepłym i przytulnym zapachu od Kringle Candle Company; u mnie jako Daylight (42 g); u mnie używana jako wosk (w kominku).

Opis producenta:
Ciepły, pudrowo-polarowy akord łączy się z drzewem cedrowym oraz nutą fiołków i róży, zapewniając kojący, przytulny zapach.
Nuty górne: biały cedr, piżmo
Nuty środkowe: polar, materiał, róże, fiołki
Nuty dolne: aldehydy, kaszmir

Recenzja

Już na sucho świeczka odznacza się mocą męskich... perfum? Męskiego prania? Charakterność została nieco ugłaskana słodyczą i kwiatowym wątkiem. Jakbym zaciągając się męskimi perfumami czy dezodorantem, otuliła się mięciutką tkaniną, męskim swetrem. Pomyślałam o tylko co wyczyszczonych, lśniących meblach drewnianych i suszonych kwiatach.

Po rozgrzaniu rozeszła się lekko drapiąca w nosie pikanteria męskich perfum i kwiatów. Pomyślałam o fiołkach i różach... w nieco suszonym, wytrawnie-ziołowym kontekście. Trochę rozgrzało to atmosferę, po czym w wyobraźni zostałam zaproszona do jasnego, drewnianego wnętrza. Z jasnymi, czystymi drewnianymi panelami i boazerią? W takiej oto scenerii unosił się coraz wyraźniejszy, męski zapach perfum / dezodorantu. Mimo że dość ciężki, nie był drapieżny, a kojarzący się z delikatnymi, nasiąkniętymi nimi ubraniami - praniem? Zdecydowanie męskim. 

Biło od tego ciepło, a lekka słodycz podkreśliła "jasność" zapachu. Czułam się dosłownie otulona i osłonięta od domniemanego mrozu gdzieś w oddali. Wspomniana słodycz jedynie przyozdobiła drewnianą wytrawność i perfumy.

Zapach już na sucho odznaczał się intensywnością. Rozchodzi się szybko i konsekwentnie. Mimo ze niezbyt dynamiczny, to wciągający i przełamany tam, gdzie to potrzebne. Trwał przyjemnie długo.

Całość wydaje się prosta i genialna w swej prostocie. Niby nic skomplikowanego, a jednocześnie... było w tym coś niespotykanego. Męski zapach pełen kwiatów i drewna, niecodzienne pranie i leciutka słodycz. Rewelacja!
Świeczka odlegle skojarzyła mi się z nieco bardziej wilgotnie-drzewną Kringle Candle Covered Bridge. Warm & Fuzzy poszła jednak w bardziej drewniano-kwiatowo-praniowym kierunku. 

9/10

sobota, 12 grudnia 2020

kadzidełka New Moon Dream Catcher

Aromakoszmar czy wonny sen?

Denerwuje mnie wszechobecność motywu łapacza snów ostatnimi czasy. Mało kto wie, o co z nim chodzi, co i jak... "Ale modny". Osobiście nie czuję kultury rdzennoamerykańskiej, więc i łapacze snów mnie specjalnie nie zajmują. Może to trochę śmieszne, ale czasem nawet lubię (niektóre) straszne sny. Kadzidełka te... kupiłam jednak ze względu na interesujące opakowanie, grafikę wilka wyjącego do księżyca i moją kolorystykę. Byłam też ciekawa, czy marka rzeczywiście oferuje jakieś różności, czy wszystkie zapachy robi podobne, skupiając się na opakowaniach przyciągających klientów. Byłam sceptyczna do czasu odpalenia Wicca Ritual.

New Moon Aromas Dream Catcher to zapach na bazie amerykańskich ziół, który ma wyciszać, odpędzając złe sny; u mnie w formie naturalnych kadzidełek patyczkowych, których w opakowaniu jest 10 (15g).


Recenzja

Zbliżając suche kadzidełko do nosa poczułam intensywny, ale o leciutkim i otulającym charakterze, zapach fiołków, drobnych kwiatów i miękkiej, czystej pościeli. Potem pomyślałam też o chłodnej i słodkiej mięcie.

Kadzidełka dymiące się muskały mnie płatkami kwiatów, roznosząc po pokoju zapach białej bawełny i świeżej, czystej pościeli. To subtelna, rześka kołysanka, która niesie mnóstwo drobnych białych kwiatów: konwalii, dzwonków, fiołków. Miały w sobie coś... chłodno-słodkiego? Do głowy przyszła mi słodka mięta i delikatna ziołowość. Też takiej... mięty suszonej, trochę opalonej. Sprawiła, że oprócz rześkiej słodyczy, kadzidełkom nie brak charakteru.

Klimat, jaki stworzyły rzeczywiście był... tulący do snu, senny, z granicy jawy i miłego snu... Daleko trzymający wszelkie koszmary. Rześki i słodkawy... rzeczywiście może wydawać się idealny na wieczór. Podobał mi się, bo w tym wszystkim i o charakterku nie zapomniał.

8/10

czwartek, 10 grudnia 2020

wosk / świeca Woodbridge Black Diamond

Klątwa Czarnej... No, nie Perły, a diamentu

Czerń to kolor, w którym czuję się najlepiej. Wydaje mi się, że świetnie oddaje moje wnętrze. Czerń wydaje się taka... nieprzenikniona, tajemnicza, mroczna. Zapach ten zainteresował mnie ciekawym zestawieniem nut, wypisanych przez producenta. Wyglądało na kumulację, natłok... moich ulubionych. Czy miała mnie ta fuzja wciągnąć jak czarna dziura? Czy wosk ten miał "shine bright like a diamond"? Nie mogłam się doczekać wrzucenia go do kominka (skądinąd czarnego).

Woodbridge Black Diamond to wosk / świeca o zapachu wanilii, drzew, piżma i bursztynu; opakowanie zawiera 68 gramów (8 kostek).

Opis producenta
Słodka i wyrafinowana mieszanka wanilii, drzewa sandałowego i drzewa cedrowego z ciepłym piżmem i bursztynem.
Nuty górne: cytrusy, gałka muszkatołowa
Nuty środkowe: konwalia, jaśmin, gardenia, irys, fasola tonka
Nuty dolne: wanilia, drzewo cedrowe, drzewo sandałowe, piżmo, ambra


Recenzja

Na sucho wosk uderzył męskimi, acz subtelnymi i słodko-rześkimi perfumami. Wtapiały się w wyrazistą kwiatowość: lekką i zwiewną, ale podkreśloną lekką ziołowością. Pomyślałam też o żelu pod prysznic, dającym efekt lekkiego chłodu, w który wpisała się słodycz. Doszukałam się mięty i wanilii, robiących wybiegi do cieplejszych wspomnianych jużziół... może przypraw?  Chłód... chwilami chylił się ku soczystości, jakby podsyconej odrobinką słonawości. Pomyślałam o skalistym klifie, o który rozbijają się fale morskie, a który porasta iglasta roślinność: drzewa i dzikie krzewy. Czułam morską bryzę, wiatr... Też jakby aż cytrusowo kwaskawą sól?

Po ogrzaniu wosk zaczął od męskich perfum i żelu, które szybko częściowo wcisnęły się między kwiaty i krzewy. Z jednej strony było to ciężkawe, nieco duszne... podkreślone ziołami; pomyślałam o jaśminie, wielkich i ciężkich innych kwiatach, ale też o jakieś delikatniejszych, drobnych i zapraszających do bukietu słodycz.

Słodycz, początkowo nieśmiała, z czasem przybrała na znaczeniu jako połączenie kwiatów i wanilii. Jako że było to rześko-zwiewne, poczułam lekki, słodki chłodek mięty. Z czasem do głowy przyszedł mi anyż i... nawet solona lukrecja. W wyobraźni umocnił mi się obraz klifu i słonej wody. Drzewa porastały to skaliste, surowe zbocze, a szczypta soli mieszała się z kwaskiem. Kwiaty optowały za lesistością, a więc drzewami iglastymi, jednak przebiła się też soczystość owoców - cytryn. Te dodały leciutką goryczkę swych skórek, dzięki którym zwróciłam uwagę, że oprócz ziół i słodkich przypraw, kryje się tam też coś korzennego, goryczkowatego. Odrobina wonnych, aż lekko drapiących, poważnych i jednocześnie słodkawych drzewnych żywic domknęła to wszystko.

Wosk był intensywny już na sucho. Ogrzany sprostał rzuconemu wyzwaniu - rozchodził się szybko i unosił się bardzo długo. Był dosadny i cudownie rześki. Wydał mi się jednak nieco zbyt zachowawczy (bo wolę siekiery).

Całość bardzo mi się podobała, bo zaserwowała cały seans bardzo lubianych i obrazowych nut: męskich, ziołowo-kwiatowych i drzewnych; poważnych i jedynie słodkawych. Intrygująca rześkość lasu, morza wzbogacona o słonawość i przyprawy działały na wyobraźnię i uzależniały od siebie. Zamiast rzucić się z tego klifu, chciałabym w tym aromacie utonąć na bardzo, bardzo długo.

9/10

wtorek, 8 grudnia 2020

świeczka / wosk Yankee Candle Home Inspiration Merry Mint Chocolate

Poczułam miętę?

Odkąd pamiętam bardzo lubię połączenie mięty i czekolady, jak i po prostu samą miętę. Czekoladę kocham, więc... łatwo dodać dwa do dwóch by wywnioskować, że ta świeczka bez problemu mnie skusiła. Pomyślałam też, że przecież jedna paskudnie sztuczna czekoladowa świeczka (w dodatku innego producenta! - Kringle Hot Chocolate, po której boję się czekoladowych świeczek) nic nie znaczy - dlaczego miałabym odwracać się od wszystkich?

Yankee Candle Merry Miint Chocolate to świeczka o zapachu miętowej czekolady z linii "Home Inspiration" ("Domowe inspiracje"), u mnie jako votive / sampler 49 g (potraktowany jako wosk - w kominku).

Opis producenta:
Piękne zderzenie czekolady i liści mięty - odkryj klimat waniliowych lodów, świeżej mięty i topiącej się czekolady.
Nuty górne: waniliowe lody, ekstrakt ze świeżej mięty
Nuty środkowe: mięta, topiące się kawałki czekolady ("chocolate chips")
Nuty dolne: dosadna wanilia, kryształki cukru

Recenzja

Świeczka na sucho pachniała delikatnie słodziutką miętą i mleczną czekoladą. Zaciągając się, miętę odebrałam jako nieco chłodząco-pieprzową, przy czym subtelnie zaznaczyło się kakao, ale także w dużej mierze oddającą krem miętowy o wysokiej słodyczy wanilii. 

Po rozgrzaniu, wosk roztoczył delikatny zapach słodkawej, rześko-chłodnej mięty. Nie wyzbyła się nieco ostrzejszego, ziołowego zabarwienia mięty pieprzowej. Dzięki niej, zwróciłam uwagę na odrobinkę kakao. Dosłownie odrobinkę, bo mieszało się ze słodyczą, której w kompozycji szybko zbierało się coraz więcej. Gdybym miała wskazać czekoladę, powiedziałabym, że to "dość mleczna", bo zapach ogólnie pobrzmiewał jedynie "abstrakcyjną czekoladą" (nieokreśloną, nawet trochę "orzechową"). 

Zbierająca się i rosnąca słodycz miała w sobie wiele z wanilii. Ta, mieszając się z miętą, jednoznacznie wskazała całkiem smakowity krem: niemal lukrowo zasładzający, ale nie ciężki dzięki chłodnemu odświeżeniu, jakie fundowała mięta. Splot ten zahaczył o lekką cukrowość, ale wkomponowało się to w taką... mleczną kremowość, obok której chwilami przemykała nieśmiała czekolada (o orzechowym charakterze?).

Zapach jest delikatny, ale wyczuwalny i... nawet daje lekki chłodek. Rozchodzi się w miarę szybko, utrzymuje się... niezbyt długo.

Całość może nie zachwyciła mnie jakoś szczególnie, ale była w miarę przyjemna. Przy tak słodkim, kremowo-cukrowo-waniliowym zapachu dobrze, że to nie siekiera. Mięta w łagodnym wydaniu jeszcze jakoś sobie z tym poradziła - gorzej czekolada, ale... na myśl raz po raz przychodziła, a lepsze to, niż miałaby być sztucznie-plastikowa. Trochę zmarnowany potencjał, trochę spełnienie obietnic z wypisanych nut, ot... Pewnie jeszcze wrzucę do kominka... kiedyś tam.

5/10

niedziela, 6 grudnia 2020

wosk Yankee Candle After Sledding

Saneczkowanie, słodkości i... paw?

Zimy mojego dzieciństwa to koniecznie godziny spędzone z ojcem na sankach - ciągał mnie wieczorami w miejscach za osiedlem, o których zdawało się, że wiemy tylko my. Latarnie oświetlające drogę i skrzący śnieg tworzyły magiczny wręcz klimat. Czasem "bardziej ekstremalnie" zjeżdżałam z nim z wysokich górek, bo oczywiście takie rzeczy tylko pod okiem dorosłego (a już jako dziecko nie lubiłam dzieci - z nimi nie było tak fajnie). Co więcej, to ojciec zawsze gotował i piekł różne ciastka. Wszystko to natychmiast mi się przypomniało, gdy więc w internecie zobaczyłam ten wosk, poczułam, że musi być mój. Czytając jego nuty... widziałam je niby, ale w końcu przed wrzuceniem do kominka, nie byłam pewna, czy na pewno do mnie porządnie dotarły podczas zakupów.

Yankee Candle After Sledding to zapach zimowych wypieków; u mnie jako wosk 22 g.

Opis producenta:
Zapach kuszących przysmaków - słodkiego syropu klonowego, przypraw korzennych i ziaren wanilii - zaprasza wszystkich do przytulnego wnętrza po dniu zimowych zabawach na dworze.
Nuty górne: kropla rumu, toffi z syropem klonowym, cynamon
Nuty środkowe: solony karmelowy, creme brulee, gałka muszkatołowa
Nuty dolne: wanilia, syrop klonowy

Recenzja

Na sucho wosk w pierwszej chwili mignął syropem klonowym, by następnie zaserwować mi soczyście-ostry, nieco mydlany świeży imbir. Zaraz poczułam też... surową masą na ciastka / ciasto - pewnie właśnie imbirowe, a na pewno bardzo, bardzo słodkie. Wydało mi się to aż mulące. Pomyślałam o wanilii i syropie klonowym ze specyficznie palonym akcentem, a także karmelu podkreślającym go. Odnotowałam też pewien chłodek - rzeczywiście jakby wrócić z mrozu i wziąć się za pieczenie.

Po rozgrzaniu wosk rozgrzewał imbirem i cynamonem, które już same w sobie zdawały się zdradzać pewną słodycz, by następnie... Przemieszać się z gęstwiną słodyczy najrozmaitszej. Czułam przesłodzoną, ciężkawą masę na ciastka. Była w niej wanilia, syrop klonowy... a ona sama? Na pewno mocno maślana, aż lekko przytłaczająca. To także miękkie, słodkie bułeczki, z których ścieka kiepski syrop klonowy, lub które obkleja karmel... Może też karmel / klon... zmieszany z czymś niemal budyniowym? Wszystko to jakby ktoś kupując produkty, chciał na nich przyoszczędzić.

Z czasem odnotowałam pewien chłodek czy może... goryczkę? Też nieco korzenną, ale... oczami wyobraźni zobaczyłam, jak oto na zimną blachę układa się ciasto na ciastka, dosłownie czułam, jak piekarnik się nagrzewa, a potem wkłada się do niego tę blachę. Ten zapach dosłownie się ogrzewał! Ciepło przyniosło jeszcze więcej słodyczy i lekką soczystość imbiru. Dodał słodyczy mydlanego charakteru, co zmuliło mnie bardzo szybko. Czułam mieszaninę syropu klonowego, wanilii i ciasteczkowości, co wydało się po prostu... przegięciem. Chwilami może i odrobinka soli się w tym zaplątała, ale koniec końców wszystko układało się w przesłodzoną, ciężką i nieapetyczną bułkę / wypiek.

Zapach wyszedł intensywnie, ale straszliwie w tym przytłaczająco i duszno męcząco. Był ciężki, zwalając się całą tą swoją słodyczą.

Niewątpliwie to ciepły zapach... ale tak mdląco-słodki, że zupełnie nie przyjemny. Słodka i budżetowa bułeczka wyszła odpychająco z mydlanością imbiru. Musiałam to szybko zgasić, inaczej chyba bym pawia puściła. O ile na sucho potencjału jeszcze można się doszukiwać, tak w kominku? Porażka.

3/10

piątek, 4 grudnia 2020

wosk / świeca Goose Creek Auburn Lake

Utonąć w zachwycie

Chodzę własnymi ścieżkami, które może i czasem przecinają się z drogami często uczęszczanymi przez innych, ale... cenię sobie własne zdanie. Producentów i marki mam takie "swoje" i choć specjalnie nie wyszukuję tych mniej znanych, jakoś tak się zdarza, że to właśnie w nich w większości odnajduję "to coś". Wszędzie zachwyty Yankee Candle i... choć mają wiele ładnych zapachów, mnie ostatnio coraz częściej rozczarowują. Za to bardzo polubiłam się z pewną Gąską, której mam ochotę poznać jak najwięcej zapachów.

Goose Creek Auburn Lake to zapach jeziora pod kasztanami, u mnie jako wosk (59g).

Opis producenta: 
Jesienna bryza rozchodząca się od chłodnego jeziora pośród kasztanowców.
Nuty górne: czarna porzeczka, bergamotka, mandarynka
Nuty środkowe: wanilia, balsam, czarna orchidea
Nuty dolne: paczula, liście tabaki


Recenzja

Wosk na sucho zapachniał mi drzewami z wilgotnymi, może zmoczonymi deszczem liśćmi oraz iglastymi, kładącymi nacisk na rześkość. Czułam także słodycz herbat... może cytrusowo-kwiatowch i wreszcie sugestię samych słodkich cytrusów (mandarynek?). Kwiatowość wydała mi się ciężka, też zawilgocona. W wonnej ciężkości tliła się również słodycz wanilii, nieco wręcz dusznej i... dymno-oleistej? Kryła się jednak pod intensywnym drewnem, drzewami... ciężkimi i zawilgoconymi. Podkreślała je goryczkowato-wilgotna nutka. Pomyślałam o zawilgoconym drewnie (idealnie oddaje to łódka z etykietki!) i wilgotnej ziemi.

Po ogrzaniu wosk roztoczył aromat drzew, acz słodszy niż na sucho. Wydawał się wilgotny i rześki - rzeczywiście, jak drzewa nad jeziorem. Oczami wyobraźni widziałam mokre liście: zarówno te jeszcze trzymające się na drzewach, sporo zielonych, żywych, jak i opadłe, leżące na wilgotnej ziemi. Goryczkowata ziemistość wiązała się z sugestią męskich perfum, mchów. Prędko pojawiła się, rosnąca w siłę słodycz. Pomyślałam o nieco perfumeryjnej, kwiatowej. Bardzo związanej z roślinami ogółem.

Drzewa niosły też sporo rześkości - tu wyraźnie pojawiały się także iglaste. Aż chłodne w wydźwięku i... kwaskawe? Słodycz podszepnęła soczystość owoców. To cytrusy, słodko-kwaskawe mandarynki i coś bardziej esencjonalnego, słodkiego... Chwilami jakby umykała mi tu wanilia, po czym też odbiła w drzewnym kierunku. Dosłownie widziałam zbutwiałe, zawilgocone drewno i korę... Goryczka i oleistość (wanilii?) mieszały się znów kierując uwagę na wilgotną ziemię. Owoce zaserwowały przy niej więcej kwasku - czarnych porzeczek?

Pod koniec cierpkość owoców, drzew i silniejszych, nieco pikantnych męskich, nieco kwiatowych perfum związały się, oddając zapach scenerii jak z etykietki, aż byłam w szoku.

Intensywność jest wysoka i na sucho, i po rozgrzaniu. Rozchodzi się szybko i trwa dość długo. Mimo dosadności i uderzenia nie męczy. Dzięki dynamice ma się ochotę odkrywać bez końca.

Całość bardzo mi się podoba. Drzewno-drewniana baza, podrasowana ziemią, liśćmi i męskimi perfumami o tak obrazowym wydźwięku dzięki odrobinie słodyczy, owoców wyszła nie tylko zachwycająco, ale też wielopłaszczyznowo, głęboko. Nie brzmi może odkrywczo, ale to... zapach mokrych liści i drewna na najwyższym poziomie. Dosłownie utonęłam w zachwycie nimi.

10/10

czwartek, 3 grudnia 2020

świeczka / wosk Yankee Candle Spiced Orange

Niemechaniczna pomarańcza

Bardzo lubię pomarańcze, ale jem je bardzo, bardzo rzadko, bo... są dość problematyczne. Zawsze mam problem z trafieniem na dobrą (dojrzałą w punkt, niesuchą), a obieranie ich i jedzenie, jak tak sok leci i leci, po prostu mnie męczy. Więcej zachodu niż jedzenia. Uwielbiam jednak czyste ciemne czekolady z ich nutą. Po paru świeczkach / woskach doszłam też do wniosku, że pomarańcza to akurat taka "jedzeniowa" nuta, która potrafi mi się podobać. Stąd i decyzja o kupnie tej świeczki.

Yankee Candle Spiced Orange to świeczka o zapachu przyprawionej pomarańczy, u mnie jako votive / sampler 49 g (potraktowany jako wosk - w kominku).

Opis producenta
Ta jasna, wesoła mieszanka słonecznych cytrusów i żywego imbiru jest doskonałym rozgrzaniem na zimowe dni.
Nuty górne: świeży imbir, soczyste cytrusy, ozon
Nuty środkowe: przyprawy korzenne
Nuty dolne: cukrzona wanilia

Recenzja

Na sucho od razu uderzyła mnie intensywna, goryczkowata gałka muszkatołowa i imbir (zarówno przyprawa, jak i taki "świeższo" soczysty) splecione goździkami i innymi przyprawami korzennymi. Poprzez gorzkawą nutę podkradła się pod to skórka pomarańczy, a wreszcie sam soczysty owoc - delikatny jednak. W jego pobliżu wyłapałam też słodycz... niemal słodziuteńką, sugerującą jakieś galaretki / żelki imbirowe (i pomarańczowe?).

Wraz z woskiem, zaczął ogrzewać mnie intensywny aromat przypraw korzennych z imbirem, gałką muszkatołową i goździkami na czele. Pomarańcza wycisnęła się leniwie... Spod gorzkawej skórki, spomiędzy gorzkawych białych włókien popłynął soczyście słodko-kwaskawy sok owocu. Wzmocniony był ostrą soczystością korzenia imbiru. 

Z czasem mieszało się to z lekką słodyczą, może i wanilią? Chwilami myślałam o jakimś korzennym naparze pomarańczowym. Rozgrzewającym, słodkawym, a jednocześnie ostrym od przypraw. Zdarzyło się, że i jakieś cukrowo-goryczkowate galaretki mi mignęły. Dominowały przyprawy korzenne, jednak także pomarańcza miała się nieźle. Słodko-kwaskawa, z wyraźną i charakterną, goryczkowatą skórką.

Z czasem robiło się nieco bardziej słodko, że imbir wydał mi się leciutko mydlany, ale z pomocą przyszły mu przyprawy korzenne - ostre i aż przenikliwe.
Po dłuższym czasie na szczęście imbir i soczyście-goryczkowata pomarańcza (owoc i skórka) trochę złagodniały.

Zapach był mocny już na sucho, rozchodził się błyskawicznie i utrzymywał się długo, chwilami aż jakby się wgryzając. Nie męczył tym jednak - pasowała moc pasowała do prezentowanej woni.

Mnie zarówno wyrazisty, złożony imbir, jak i cała reszta korzenności bardzo tu odpowiadała. Pomarańcza dopiero za przyprawami, a jednak słodko-soczysta, nieco kwaskawa i skórkowa również, acz zaskoczyła mnie, że nie pchała się na pierwszy plan. Tylko te bardziej słodko-cukrowe wybiegi mi nie pasowały, ale nie były zbyt irytujące (po prostu zbędne); można nawet nie zwrócić na nie uwagi. To zapach nie dla każdego z racji siekierowości - na szczęście ja takie lubię najbardziej.

8/10

wtorek, 1 grudnia 2020

świeczka / wosk Yankee Candle Sweet Maple Chai

Chai bez chillu

W wielu regionach słodkie mleko z przyprawami uważa się za coś wyjątkowo zdrowego, uspokajającego, niegdyś za przysmak bogów. Ciepłe mleko z miodem lub syropem klonowym w chłodne, zimne pory roku wydawać by się mogło czymś bardzo atrakcyjnym, jednak... nie dla mnie. Nie mam w zwyczaju jadać / pić na słodko, a "picia smakowego" (innego niż kawa / herbata) nie uznaję. Nie zmienia to faktu, że czasem lubię zapach takich tworów. Niestety, zamiast kolejne woski / świeczki dokupować po przewaleniu zachomikowanych, mam skłonności do kupowania hurtowo wielu zapachów, i to często seriami podobnych "do porównania". Po Kringle Maple Sugar uznałam, że zapachy syropu klonowego są, jak i większość słodkich czy jedzeniowych, po prostu nie dla mnie. Szkoda, że nie myślałam tak przed kupnem obiektu dzisiejszej recenzji. Mało tego! Kupując uznałam, że cudownie będzie urządzić igrzyska tym dwóm markom...

Yankee Candle Sweet Maple Chai to świeczka o zapachu ciepłego mleka z syropem klonowym i przyprawami, u mnie jako votive / sampler 49 g (potraktowany jako wosk - w kominku).

Opis producenta:
Kubek pełen mleka z przyprawami oraz syropem klonowym - słodka, kremowa perfekcja.
Nuty górne: cukier cynamonowy
Nuty środkowe: kremowa wanilia, aromat pieczonego ciasta, korzennik lekarski
Nuty dolne: brązowy cukier

Recenzja

Już przez opakowanie świeczka uderzała intensywną, słodziutką i zarazem szlachetną słodyczą syropu klonowego z nieco drzewnym wątkiem, malującą się na nieco śmietankowym tle. Było to niezwykle apetyczne i wcale nie mdlące, jak się trochę obawiałam. Przełamała to nieco ciepła, pieczono-pikantniejsza cynamonowa utka.

Po ogrzaniu zapach konsekwentnie postawił na wysoką słodycz, jakby zagęszczającą się. Miała zasładzająco-drapiący, ale jednocześnie szlachetny charakter. To przede wszystkim syrop klonowy z naturalnie lekko paloną nutką. Ta z czasem przybrała na znaczeniu jako coś... ciepło-ciastowego, przyprawionego korzennymi, ale raczej słodkimi przyprawami. Czułam cynamon, jakby... wmieszany w ogrom śmietanki, mleka... w słodkiej, aż mało kawowej kawie? 

Leciutka goryczka wydawała się albo kawowa, albo właśnie bardziej palono-korzenna. Z czasem zaczęłam postrzegać ją jako sztucznie cynamonową (colową?) lub przypaloną, a syrop klonowy wręcz osaczył mnie słodyczą. Pomogła mu w tym coraz mocniejsza nuta wanilii. Cukrowo-mleczne, przytłaczające.

Zapach był intensywny, rozchodziłsię błyskawicznie i trwał dość długo.

Całość była bardzo słodka i mimo wyraźnych palono-drzewnych akcentów, brakowało mi w niej przełamania. Były za to jakieś... nieudane nutki, coś ogólnie irytującego i dręczącego... Śmietankowosć i słodycz inna niż syropu klonowego to po prostu za wiele jak dla mnie przy znikomej ilości charakterniejszych, przyjemnych wątków. Może nie było to wyjątkowo złe, ale drażniło mnie na tyle, że dosć szybko poczułam potrzebę zgaszenia świeczki. 

6/10