sobota, 30 stycznia 2021

kadzidełka Elements Desert Dragon (Smok Pustynny) Sandalwood

Pustynny gorąc w sercu przy przypał

 Wydaje mi się, że czasem trudno jest pewne odczucia czy skojarzenia opisać tak, gdy 1:1 zrozumiał je ktoś inny. Pewne wyobrażenia są przecież już w jakiś sposób nacechowane emocjonalnie w naszej podświadomości. Drewno sandałowe wydaje mi się "słodkim, ciepłym drzewem", jednak jak się nad tym zastanowię, takie określenie czegokolwiek... Nie mówi wiele. Jednak liczy sięto, że lubię ten zapach. I, to może dziwne, ale... wcale nie dla niego kupiłam te kadzidełka. Albo nie głównie dla niego. Większym motywatorem było bowiem opakowanie ze smokiem. Tak, mam do nich słabość. Mówi się, by nie oceniać książki po okładce, ale... tu miałam nadzieję, że zapach odda opakowanie.

Elements Incense Desert Dragon (Smok Pustynny) Sandalwood to kadzidełko o zapachu drzewa sandałowego, z linii Anne Stokes "Age of Dragon" w ramach współpracy z firmą Elements; u mnie w formie kadzidełek stożkowych, których w opakowaniu jest 15.


Recenzja

Na sucho kadzidełko zapachniało mi słodkim drzewem w wydaniu kadzidlanym. Pomyślałam o wiklinowych koszach porozstawianych na suchym piasku jakiś pustynnych regionów świata... Wiklina... drewno gdzieś leżało też jeszcze żywe, do plecenia. Biło od tego ciepło, słońce i orientalna korzenność.
Czyżbym wyłapała słodki cynamon i kwitnące drzewa? To było... ciepło-słodkie, niby rześkie, a jednak jakby spowite dymem, jakby... kwiaty aż ciążyły. Kojarzyło mi się trochę z kwiatowo-sakralną wonią.

Dym roztoczył po pokoju ciepło-drzewną, wysoce słodką woń. Była nieco żywiczna, nieco korzenna. 
Mignęła mi jakimś... sokiem z drzew, leciutką cierpkością... Jednak przypraw? Pomyślałam o pustynnym, orientalnym klimacie. Oczami wyobraźni zobaczyłam stosy świeżej wikliny, z której ktoś wyplatał kosze. To też ogółem drzewo jasne, nie tylko wiklina. Także właśnie sandałowe, z lekką goryczką... jakby aż oleistą? Przyprawowo pikantną? Mimo słodyczy, z poważniejszym wykończeniem na pewno.

Moc zapachu uważam za odpowiednią, bo od razu wyraźnie wszystko czuć, a mimo ciepłego wydźwięku, niemal gorąca i ostrości, nie było w tym ni odrobiny duszącego aspektu.

To splot żywego, miękkiego wręcz drewna ze słodko-orientalnymi przyprawami w tonach drzewno-kadzidlanych; wydaje mi się, że walory drzewa sandałowego bardzo dobrze tu czuć.
W całości większych wad się nie doszukałam, acz więcej ciepła i kadzidlanej przyprawowości niż słodkiego drewna troszeczkę mnie rozczarował. Muszę jednak przyznać, że zapach genialnie pasuje do etykietki i... tytułu, czyli pustynnego smoka. Problem w tym, że po prostu jakoś nie chwycił. Ot, po prostu jakoś tam ciepło sobie to pachnie.

7/10

czwartek, 28 stycznia 2021

wosk Kringle Candle Peppermint Cocoa

Zatkało kakao, taki piękny zapach?

Czekoladę kocham, ale w tabliczkach, nie gorącą. Gorące kakao też nie znajduje się w kręgach mojego zainteresowania, ale zdarzyło mi się takie pić w górskim schronisku, więc skojarzenia są miłe. Jako że w tabliczkach połączenie z miętą uwielbiam, a aromatem takowych mogłabym się upajać godzinami, uznałam, robiąc większe zamówienie, że ten wosk musi trafić do mojej kolekcji, bym porównać go mogła z innymi. Szkoda, że nie znałam potwornych Kringle: Hot ChocolateCocoa wcześniej, to za nic bym sobie tego nie zrobiła. A tak? Przed wrzuceniem do kominka autentycznie się bałam!

Kringle Candle Peppermint Cocoa Wax Melt to wosk o zapachu miętowego gorącego kakao od Kringle Candle Company; u mnie jako wosk (35 g).

Opis producenta:
Otulający aromat gorącego kakao ze słodką miętą zadawalające każdego smakosza, zwłaszcza w chłodniejsze dni.
Nuty górne: mięta pieprzowa
Nuty środkowe: czekolada, wanilia
Nuty dolne: bita śmietanka

Recenzja

Wosk na sucho pachniał intensywnie chłodząco-gryzącą, słodką miętą o trochę olejkowym podszyciu oraz tanią czekoladą, a raczej czekoladopodobnymi figurkami. Było to bardzo, bardzo słodkie, zalatujące plastikiem i parafiną, że aż nieco mdlące. Na szczęście mięta ratowała sytuację, trochę wydobywając kakao.

Po ogrzaniu wosk konsekwentnie roznosił mocno miętowy aromat. Była to mięta chłodząca i aż gryząca, intensywna. Połączyła ziołową nutę z olejkiem, co było lekko goryczkowate. Jej akurat daleko do sztuczności, przemycała za to swoistą słodycz.

Słodycz z czasem rosła, niestety w coraz mniej rześkim kontekście. Kumulowała się taka "słodyczowa", lukrowa, cukrowa... Podrasowana przecukrzoną, tanią czekoladą lub nawet figurkami czekoladopodobnymi. Tanie kakałko miało się w najlepsze, szlachetności brak. Pojawiła się mdląca bita śmietanka, taka... tłusto-pełna, jeszcze nasilająca ciężar słodyczy. Nie było to jednak strasznie chemiczne... bardziej jak jakiś krem do rąk czy mydło.

Mięta próbowała się przeciwstawić, jednak po tym wyszła nieco karykaturalnie, mentolowo. Udało jej się wprawdzie z czasem wydobyć też nieco kakao... zwyczajnie kakaowego, całkiem w porządku, ale to nie wystarczyło.

Zapach okazał się siekierowo intensywny. Rozchodzi się błyskawicznie i trwa długo. Gryzie i przytłacza, że łatwo o ból głowy.

Zupełnie mi się to nie podobało. Mięta, jedyny element mający potencjał, została zepsuta beznadziejnie czekoladopodobną nutą. Nutki kakao, jakie mięta próbowała wynieść na wierzch były normalne tylko w porywach. Niewypał, a jednocześnie... nie taka tragedia. Przeciętniak do bólu; na pewno nie dla mnie.

5/10

wtorek, 26 stycznia 2021

świeczka / wosk Yankee Candle Ebony & Oak

Serce wiewiórowi z "Epoki Lodowcowej" zabiłoby szybciej?

Ciężko o kategorię, w której nie lubiłabym drewna... Nuty w czekoladach, winach, zapachach, a nawet drewniane rzeczy... po prostu do mnie przemawiają. Zbutwiały ze mnie leśny dziad? Może, ale liczyłam, że ta świeczka dziadowska nie będzie. Co prawda nie leżał mi efemeryczny kolor wosku, ale cóż... to ma pachnieć, a nie wyglądać!

Yankee Candle Ebony & Oak to świeczka o zapachu hebanu i dębu, u mnie jako votive / sampler 49 g (potraktowany jako wosk - w kominku).

Opis producenta
Elegancki, świeży zapach, łączący hebanowe i dębowe nuty z eukaliptusem, sosną, paczulą i lawendą.

Recenzja

Gdy tylko zbliżyłam się do świeczki jeszcze nawet nierozpakowanej, poczułam delikatną słodycz i drzewa. Wydźwięk wydał mi się lekki, zupełnie nieprzytłaczający, ale z charakterem i głębią. Na sucho wyraźnie czuć drzewa, ich korę, jednak... oczami wyobraźni patrzyłam również na drewniane meble. Do głowy przyszła mi też "słodycz chłodnawa", co w połączeniu przełożyło się na szyszkowo-iglastą sugestię.

Głębia nasiliła się przy paleniu. Normalnie aż chce się w tym drzewnym, wyrazistym, a jednocześnie niemal kwiatowo-słodkawym aromacie zapuścić korzenie na dłużej. Zdecydowanie dowodził dąb, ale wokół niego kręciło się wiele innych nut.
Otulały, niosąc rześkość lasu iglastego, chłodny powiew. Ten był delikatny, wręcz pieszczotliwy, ale... nie ciepły na pewno. Poczułam coś lekko miętowego, eukaliptusowo-kwiatowego, a po chwili też... liście? Odrobina ziołowości czy kwasku wpisywała się w ogólną dosadną, wytrawną, ale niesiekierową drzewność.
Tu odnalazła się bardziej drewniano-drzewna nuta. Zupełnie, jakbym rozsiadła się na drewnianej ławce. Wyraźnie czułam drewniane meble - takie... "drewno uładzone". Może nie jestem znawczynią tematu, ale do głowy przyszedł mi mahoń i nieco pikantniejsze, dębowe nuty. Wciąż były spokojne, należące do grubych pni drzew i drewna. Po prostu. Tylko i aż tyle.

Intensywność na sucho była średnia, ale po ogrzaniu zapach rozszedł się szybko i dał się poznać jako dobrze wyczuwalny. Swoje trwał, ulatniał się po pewnym czasie. Nie mam ani do czego się przyczepić, ani czym się zachwycać.

To kwiatowo-drzewny słodkawy zapach z charakterem. Wydał mi się taki... muskający, subtelny, a jednak dosadnie drewniano-drzewny w przekazie. Podobało mi się to, jak również, że to wydanie bardziej "nasze", chłodne (wzbogacone o miętę / eukaliptusa) niż orientalne. Taka ciekawostka.

8/10

niedziela, 24 stycznia 2021

wosk / świeca Goose Creek Staying Home

Ciężar domowej słodyczy?

Co też koty robią z człowiekiem? - parę razy zadałam sobie takie pytanie przy zakupach. Czy to opakowanie czekolady z kotem, czy etykietka wosku... i zdarza mi się zapomnieć, że daną rzecz przyjdzie mi (kolejno) zjeść lub wąchać. Toż to nuty są istotne, nie szata! A jednak... Gdy zobaczyłam tę etykietkę wiedziałam, że muszę ją mieć i aż bałam się sprawdzić nuty. Na szczęście, okazały się całkiem w porządku. Od razu jednak przypomniał mi się wosk Warm & Welcome. Czy nie wyjdzie zbyt podobnie? Czy nie będzie zbyt słodko-ciężko? Cóż... chciałam zrobić podobne zdjęcie (z Luną), ale niestety ona trochę sparafrazowała nazwę na "staying bed" i za nic nie chciałam wyjść spod koca na sesję.

Goose Creek Staying Home to zapach ciepło-słodki, oddający urok pozostania w domu podczas chłodnego deszczu, u mnie jako wosk (59g).

Opis producenta
Relaks w domu podczas gdy pada zimny, jesienny deszcz. Ten ciepły i kojący zapach jest idealny na zaproszenie rodziny i przyjaciół.
Nuty górne: słodki i ciepły bursztyn, świeża bergamotka
Nuty bazowe: mandarynka, lekko ciepła wanilia
Nuty dolne: paczula, drewno sandałowe, kaszmir


Recenzja

Na sucho wosk otulił mnie kwiatowo-ziołowymi perfumami damskimi, których słodycz oparła się na mięcie i wanilii. Pomyślałam o suszonych kwiatach i ciepłych, miękkich tkaninach, przy których zaplątała się cytrusowa mgiełka. Mimo to, zapach wcale nie był taki typowo kobieco kwiatowy, ponieważ suszone motywy wiązały się z ziołami i drewnem, które podkreśliło je i nadało pozytywnej ciężkości.

Po ogrzaniu wosk roztoczył słodko-ciepły splot przypraw i ziół, przez który pomyślałam o kwiatowo-słodkiej herbacie ziołowej. Mignęła mi subtelna nutka cytrusów, jednak to napar bardziej zwracał na siebie uwagę. Zrobił się waniliowy. Po chwili wzrosła kwiatowość, przywłaszczając sobie suszony motyw ziół.

Dodały kompozycji cięższego charakteru, choć były w pewien sposób chłodne (jak mięta? szałwia?). Oczami wyobraźni widziałam drewniane meble. Nuty drzewne cudownie odprowadziły słodycz w poważniejszą stronę. Oto poczułam się, jakbym otulała się miękkim szalem / tkaniną, nasiąkniętymi dobrymi, kobiecymi ale ciężkimi perfumami. Raz po raz wydały mi się jednak aż... gryzące? Może ten szal był... z właśnie gryzącej wełny? Było ciepło, choć pewien chłód dało się zarejestrować; trzymał jednak dystans. Podsuszony motyw dopuścił do siebie lżejszą nutkę cytrusową, która wpisała w niejednoznaczny chłód soczystą rześkość. Powiedziałabym, że to... słodka, ale z wyraźną goryczką... mandarynko-pomarańcza? Za tą charakterniejszą optowało drewno i nawet pewna ziemistość. Od jakiegoś czasu po ogrzaniu do końca przemykała w chłodzie w oddali.

Intensywność zapachu na sucho zapowiadała się średnio-mocno, jednak w kominku wosk uderza ogromem nut, nie przytłaczając jednak niczym, a popisując się głębią w gruncie rzeczy wcale nie innowacyjnej czy wyjątkowo kreatywnej kompozycji.

Zapach słodki, waniliowo-kwiatowy, a podrasowany drzewami i ziołami nie wyzbył się milusio-otulających elementów. Zawarł pewną ciężkość, był nieco perfumowo-konkretny, ale w dobrym stylu. Ciekawie dołożył do tego chłód, jakby w oddali. Takie kontrasty już się wąchało, jednak tu... wydają się wyjątkowo dobrze oddawać tytuł u etykietę. Dokładnie: bycie w cieple, a spoglądanie na chłód za oknem. Zapach taki, że aż w sumie chce się zostać w domu i coś takiego wąchać! To... miłe uziemienie w domu. Żaden tam ciężar na barkach, a głęboka odsłona w sumie... klasyków. Okazał się zupełnie inny niż Warm & Welcome, ale na podobnym poziomie (choć osobiście wolę podlinkowany; jest w nim coś dziwnie uzależniającego).

8/10

piątek, 22 stycznia 2021

świeczka / wosk Yankee Candle Warm and Cosy

Przytulne przytłoczenie

Uwielbiam drzewne nuty w każdym wydaniu. Tym razem naszła mnie ochota na jakieś nieiglaste. Ciepło-przytulna, beżowa świeczka wyglądała mi na drzewny otulacz, idealny na zimowy wieczór, kiedy to już trochę padałam na twarz. Liczyłam, że dane mi będzie zaciągnąć się drewnem, coś mnie otuli. Spokojny kolor wosku sprawił, iż byłam pewna, że nie będzie to nieprzyjemne uderzenie dechą w twarz. Czy jednak warto oceniać świeczki po kolorze? Raczej nie. Lepiej po nutach obiecywanych przez producenta - te jednak umocniły stanowisko, że będzie miło (inaczej wosku bym nie kupiła).

Yankee Candle Warm and Cosy to świeczka oddająca klimat nocy przy ognisku, u mnie jako votive / sampler 49 g (potraktowany jako wosk - w kominku).

Opis producenta
Piękna noc przy ognisku; owijasz się miękkim kocem i wdychasz świeże nuty cedru, kaszmiru i eukaliptusa.
Nuty górne: balsam, mięta pieprzowa, eukaliptus
Nuty środkowe: kaszmir, drzewo cedrowe, złoty bursztyn
Nuty dolne: paczula, palone drewno, piżmo

Recenzja

Na sucho wosk pachniał dość słodko i delikatnie. Ciepłe, jasne drzewo otulała leciutka, słodziutka mięta i delikatne tkaniny: mięciutkie szale i apaszki. Kryły świeżo ścięte, jeszcze żywe drzewo od chłodu, który w kompozycji też odegrał istotną rolę. 

Po rozgrzaniu wosk roztoczył słodko-chłodny splot mięty i eukaliptusa, które oplotły drzewa. Wydało mi się to przytulne, milusie i delikatnie słodko-korzenne. Szal ze słodkawych roślin przełożył się na obraz delikatnej tkaniny, przesiąkniętej kobiecymi perfumami.

Podrasował to charakter świeżo ściętego drzewa. Oczami wyobraźni widziałam jasne drewno (liściaste), wonne i w pewien sposób ciepło-korzenne. Lekka pikanteria... zdawała się tlić pod kobieco-szalowym skrzydłem. Ta lekka korzenność połączyła się z miętą, częściowo ją pochłaniając. Za plecami (gałęziami?) drzew, splotły się w końcu w pudrowo-cukierkowy klimat. Drzewa zasugerowały lekką goryczkę... paloną? Suszono roślinną? A kobiece szale zrobiły się ciężkie, oplatały aż przyduszając.

Zaplątała się w tym dziwna, jakby przypudrowana i ciężka suszkowatość. Ciepło było "lizane" leciutkim przeciągiem, choć chłodek zniknął. Słodka przytulność została wystawiona na próbę, ale trwała do końca, idąc w dziwnie bawełniano-waciane, przytłaczająco słodko-mdłe nuty.

Moc zapachu wyszła średnio. Niby było wyraziście, rozchodziło się bez problemu, ale nie była to siekierowa intensywność. A szkoda. Mimo to, było w nim coś męcząco ciężkiego. Zapach ulatniał się na szczęście szybko.

Drzewo raczej liściaste ze słodko-chłodnymi wątkami podobało mi się, dopóki nie poszło w tym dziwnym, słodko-pudrowym kierunku. Ciepło i bardziej otulające wątki mogłyby być intrygujące, ale... porzucenie chłodku i lekkości zepsuło efekt. Ta dziwna ciężkość za bardzo męczyła, jednak żałuję, że nie było to tak mocne, jak bym sobie życzyła. Zapach jakby... snuł się; jakby nuty nie wiedziały, czy mogą sobie pozwolić na więcej.

6/10

środa, 20 stycznia 2021

wosk / świeca Goose Creek Snow Covered Trees

Serce nie z kamienia

Nie lubię zimy, zimna i śniegu. Owszem, całkiem miło wspominam zabawy na śniegu w dzieciństwie, jednak doskonale też pamiętam szczypanie mrozu, a potem uczucie umierania, wrażenie, że kończyny odpadają, kiedy to dochodziłam do siebie w domu przy kaloryferze. Lata stania na przystankach i obrywanie ostrym śniegiem po twarzy, śnieg w butach, gdy brnęłam przez zaspy zasłoniły mi urok skrzącego się niczym brokat w słońcu śniegu i jego skrzypienie pod nogami. Nie lubię trafiać na śnieg w górach, ale tam, w naturze jeszcze mogę go tolerować z miłości do górsko-leśnych klimatów. Liczyłam na to, że ten wosk rozpuści me serce właśnie z tymi lepszymi sytuacjami się wiążąc.

Goose Creek Snow Covered Trees to zapach drzew pokrytych śniegiem, u mnie jako wosk (59g).

Opis producenta:
Mroźne płatki śniegu okrywające świąteczne choinki.
Nuty górne: zimowe cytrusy, padający śnieg, przymrożone igły jodeł
Nuty bazowe: mrożony eukaliptus, szyszki sosnowe, jodła syberyjska
Nuty dolne: świerk niebieski, chłodne piżmo


Recenzja

Wąchając na sucho, po zamknięciu oczu poczułam się, jakbym przeniosła się wśród sosny, jodły i inne, wonne drzewa iglaste. Oczywiście świeże i... oprószone śniegiem. Czułam chłód i słodycz, przez co pomyślałam o mięcie i anyżu, chłodnym powiewie... niosącym też rześkość. Także tą iglastą, drzewną i nieco w tym kwaskawą. Daleko w tle snuły się cytrusy.

Po rozgrzaniu wosk roztaczał przede wszystkim sosny, ale też ogólnie drzewne nuty roślin iglastych, otulone słodko-miętowym chłodem. Dosłownie czułam grube, żywe pnie, ich korę... Żywe, świeże i przyozdobione mnóstwem gałęzi z zielonymi, kłującymi igiełkami. To sosny, jodły, świerki... Wszystkie rześko-chłodne i wkomponowane w słodką, ziołową toń. Czułam też ścięte drzewko i lekko słodkawo-goryczkowatą, żywiczną nutę. Drzewny charakter i zielona nuta iglasta były cudowną jednością...

Podkreśloną ziołami i ich chłodząco-goryczkowatym motywem. Poczułam słodką miętę, ale nie tylko. Odnotowałam tu coś wręcz pikantnego... ostrego? Jak igiełki drzew. Po chwili do głowy przyszły mi też charakterne, słodko-eukaliptusowe męskie perfumy (albo pianka po goleniu jakiegoś przystojniaka?). Z czasem rześki, zielony eukaliptus zrównał się z drzewami iglastymi. 

Tu wkradła się pewna przenikliwość... poprzez chłód i rześkość dobiegły do tego wszystkiego cytrusy. Nieco goryczkowato-skórkowe, ale i soczyste, bliżej nieokreślone. Nieśmiało przemykające w tle, kryjące się wśród... drzew.

Wosk już na sucho odznaczał się wysoką intensywnością. Rozchodził się szybko i trwał długo nawet po zgaszeniu podgrzewacza. W paleniu to prawdziwa siekiera, uderzająca pozytywnie głębią i nutami.

Uważam ten wosk za wspaniały. Cudownie drzewny, wyraźnie sosnowy, przy czym to czysta natura osadzona w przyjemnie mroźnym (ale nie przesadnie wychładzającym) klimacie, otulona poważną i charakterną słodyczą. Intensywność również pierwszej klasy! Taką zimę rzeczywiście można kochać, po prostu... nie da się tu zachować serca z kamienia - od razu aż przyspiesza!

10/10

poniedziałek, 18 stycznia 2021

kadzidełka Kamini Gothic Rose

Róża na gn... cmentarzysku

Uwielbiam zapach róż, ale warto przy tym zaznaczyć, gdy przybierają charakter mroczniejszy, a mniej np. kobiecy, romantyczny. Cmentarne, ciężkie, kwiaciarniowe - to jest to, co cenię najbardziej. Gotycki styl mi do tego pasuje, a co więcej pasuje do mojej osobowości, choć sama w tym stylu za często sięnie ubieram. Kadzidełka o takim zapachu, w dodatku z księżycem w pełni na kartoniku, wydawały się wręcz stworzone dla mnie.

Kamini Gothic Rose to zapach "gotyckiej róży", wykonany na bazie mieszanki sproszkowanego drewna, żywic i olejków eterycznych; u mnie w formie naturalnych kadzidełek patyczkowych, których w opakowaniu jest 10 (15g).



Recenzja

Wyjęte z opakowania kadzidełko już na sucho pachniało wyraźnie ciężkimi, jakby zawilgoconymi płatkami róż. Wyobraziłam sobie ciemną, chłodno-wilgotną kwiaciarnię pełną róż. Były ciężkie i nieco podszyte ostrawymi, charakternymi przyprawami korzennymi. Za nimi kryły się... znicze. Płonące, wygasłe i jeszcze niepodpalone - do wyboru, do koloru!

Po rozpaleniu kadzidełko uderzyło nieco właśnie korzenno-drzewną nutką. Dym i kadzidlana nuta mignęły... po czym zasugerowały suszone płatki róż. Te jednak nie zabawiły zbyt długo na pierwszym planie, bo obok pojawiły się róże jako kwiaty śwież...sze. Ciężkie, wonne. Zawilgocone i nieco przegniłe... Aż nieco w tym słodkawe. Wyobraziłam sobie ciemną, wilgotną kwiaciarnię, do której mało kto zagląda. Róże w niej wyszły tak... ziemiście cmentarnie. Niektóre niczym zmieszane z czarną, wilgotną ziemią, inne podsuszone... Ciężkie, lekko kościelne... i z nutą kadzidła (takiego, które kojarzy mi się z mszą; moim wyobrażeniem o niej). Był w tym uzależniający chłód i ciężko-różany, aż kręcący w nosie element. W tle doszukałam się nutki tlących się zniczy, stojących wieczorem na cmentarzu i dogasających już.

Kadzidełko spalało się średnio szybko, jak na mój gust za szybko. Dymiło się mocno, dzięki czemu zapach błyskawicznie się rozchodził. A miało co się rozchodzić - cudo intensywnie siekierowe.

Zapach okazał się przecudowny. To róże w wydaniu mrocznym i dosadnym, takim... kadzidlano-zawilgoconym, cmentarnym. Zakochałam się.

10/10

sobota, 16 stycznia 2021

świeczka / wosk Village Candle Rio Carnival

Niech karnawał trwa!

Uwielbiam motywy karnawału w sztuce, twórczości, ale sama karnawałowa zabawa nie jest specjalnie w moim stylu. Jestem raczej typem "nudziary" i dobrze mi z tym.
Fenomenu tego w Rio poniekąd nie rozumiem tak na swój użytek, ale w sumie... nie dziwi mnie, że ludzie potrzebują i czegoś takiego. Gdybym jednak stanęła przed zadaniem stworzenia jego zapachu... na pewno nie poszłabym w kierunku nut wypisanych przez producenta. Te jednak, ich zestawienie, bardzo mi się spodobało, więc wystarczy dodać do tego piękną etykietkę i proszę bardzo - kupiłam natychmiast, jak tylko ją zobaczyłam w sklepie online.

Village Candle Rio Carnival to zapach oddający zapach karnawału w Rio, u mnie jako votive / sampler 61 g (potraktowany jako wosk - w kominku).

Opis producenta
Nuty zapachowe: świeża bryza morska, biała lilia, róża z dodatkiem piwonii, drzewo tekanowe i sandałowe

Recenzja

Na sucho świeczka pachniała mnóstwem kwiatów jasnych, słodkawych i ciężkawych, takich... wilgotnych - pokrytych rosą? Z chłodnej i zawilgoconej kwiaciarni? Czułam również kwiaty w wydaniu bardziej perfumowym oraz po prostu subtelne perfumy męskie, podrasowane charakterem drzew (chyba nieco orientalnych) i rześką mgiełką. Trochę zahaczało o skojarzenie z wiatrem od wody, niosącym kwiatowość właśnie. Słonawym wietrzykiem?
Po rozgrzaniu wosk roztoczył po pokoju chłodnawy powiew, a oczami wyobraźni zobaczyłam kwiaty poruszane przez wietrzyk, który się wśród nie wemknął. Zapach wydał mi się nieco męski, koloński, ale też zakrawający o ten... wiatr od morza?

Był coraz mocniejszy, porywistszy i pobudził ich woń. Odważnie odezwały się kwiaty: ciężko-słodkie, jakby wilgotne od późnej pory i może jakieś wodne? Pomyślałam o nenufarach, ale też liliach i... różach? Zrobiło się aż ogrodowo-dusznie.

Mnóstwo kwiatów zeszło się z charakterem męskich perfum. Pomyślałam też o słonawym drewnie wyrzuconym na brzeg i... drewnie ogółem. Może słodkawo-kadzidlanym? Jakby obok ciężkich kwiatów pojawił się ciężki dym? Z czasem jakby wmieszał się w perfumeryjnie-orientalnych tony i mnóstwo kwiatów o wielkich pąkach.

Zapach był dość intensywny, ale nie siekierowy. Rozchodzenie się wprawdzie trochę trwa, ale potem już jest wyraźnie wyczuwalny i utrzymuje długo, ani przez sekundę nie męcząc.

Zapach rzeczywiście wydawał się nieść klimat wielobarwnego, roztańczonego tłumu przystrojonego w kwiaty i pióra. Który kroczy wśród "dymu" aromatów i barw, późnym wieczorem i... bawi się szampańsko. Kuszące, wonne kadzidła i odrobinka orientu, seksowne perfumy... wszystko to dosłownie kłębiło się w swej ciężkości, a chłodno-rześki wietrzyk chwilami przecinał, by zabawa mogła trwać w najlepsze jak najdłużej. Piękne to i niespotykane. Jeśli tak pachnie karnawał, jak dla mnie może trwać i trwać!

10/10

czwartek, 14 stycznia 2021

wosk / świeca Goose Creek Sweet Tea

Cud nad szklanką i kominkiem

O ile uwielbiam herbaty ciepłe (głównie liściaste), tak mrożonych / butelkowanych nie lubię. Kiedyś, gdy były nowością, a więc w czasach mojej podstawówki / gimnazjum zdarzało mi się jakieś pić, ale to nie moja bajka. W ogóle nie lubię słodkiego picia, stąd i tym zapachem się zupełnie nie interesowałam. Dostałam jednak gratis i... trochę się zdziwiłam. Odkryłam, że pić mogę nie lubić, ale wąchać?

Goose Creek Sweet Tea to zapach cytrynowej herbaty, u mnie jako wosk, którego dostałam kawałek jako próbkę-gratis (a normalnie występujący w opakowaniu 59g).

Opis producenta:
Stary i sekretny, rodzinny przepis na szklankę idealnej, słodkie herbaty cytrynowej.
Nuty górne: liście herbaty, ciepły miód
Nuty bazowe: nektar brzoskwiniowy, lekka róża
Nuty dolne: musujący grejpfrut, skórka cytryny


Recenzja

Na sucho wosk pachniał intensywnie i soczyście kwaśną cytryną, która to miesza się z rześką, delikatną słodyczą i herbatą. Dokładnie w tej kolejności. Nutka czarnej herbaty była łagodna i pierwszym robiła jedynie za tło. 

Po rozgrzaniu wciąż prowadziła kwaśna, soczysta cytryna niczym sok płynący z bardzo soczystego owocu. Płynęła tak prosto do szklanki herbaty. Wyraźnie czułam leciutką gorzkawość herbaty czarnej. Pojawiła się obok niej słodka, soczysta brzoskwinia / nektarynka. Przemieszała się nieco ze skórką cytrynową i... odrobinkę ziołową miętą? Ta wpisała się w rześkość. Całość była niczym mrożona herbata pita upalnego dnia. Orzeźwiała. Była słodkawa, ale nieprzesadnie, a częściowo naturalnie, miętowo. Słodycz ogólnie wydawała się osadzona w naturze: też w owocach... chwilami mignęła mi odrobinka miodu... potem jednak niknęła w słodyczy owoców i herbacianych tonach.

Zapach już na sucho odznacza się wysoką intensywnością. Wystarczy malutka ilość, by po ogrzaniu rozszedł się szybko i trwał bardzo długo, nie przytłaczając, a porządnie orzeźwiając. Pozytywna, lekka siekiera.

To zdecydowanie bardzo cytrynowa, soczysta i rześka herbata, ale ewidentnie herbata, nie zaś np. lemoniada. Łagodna słodycz ukoronowała kompozycję, w dużej mierze płynąc też z owoców. No i stał się cud nad... kominkiem? Bo na pewno nie szklanką czy Wisłą - słodka herbata o której myślę... ciepło. Fakt, że mrożona, ale obudziła ciepłe uczucia.

9/10

wtorek, 12 stycznia 2021

kadzidło Prema Angelus

Anielska woń?

Część dzieciństwa, którą spędziłam na polu z przyjaciółką, wiążę z... kościołem. Jestem wprawdzie z rodziny ateistycznej, jednak z nią lubiłyśmy chodzić na scholę śpiewać, udawałyśmy, że zgłaszamy się do procesji itp. Było to dla nas dziwną rozrywką, a do tego np. ja wykorzystywałam każdą okazję, by nawąchać się kadzidła. Nie umiem nie uśmiechać się na tę myśl. Nawet odróżniałam poszczególne zapachy! Ciekawiło mnie, co też w tamtym kościele palili, ale nigdy się pewnie nie dowiem. "Uroczystości" brzmiało wzniośle, nazwa trochę mnie śmieszyła, ale już fakt sproszkowania żywic ciekawił czysto technicznie: jak przełoży się to na spalanie / dyniemie?

Prema Angelus to kadzidło żywiczne proszkowe "na uroczystości".

Opis producenta:
Aromat mocno słodki, intensywny, bardzo zapadający w pamięć. Kadzidło często stosowane podczas szczególnych uroczystości.

Recenzja

Na sucho kadzidło pachniało delikatnie, głównie słodko, ale z odrobiną pikanterii w tle. Skojarzyło mi się z drewnianymi meblami, a konkretniej lekko zakurzoną drewnianą szafką, na którą padają jakby ciężkie promienie słońca.

W paleniu kadzidło potwierdziło swą słodycz nasyconą pikanterią. Poczułam motyw drzewa jak z zakładu stolarskiego i specyficzną nutkę typowo kościelnego kadzidła. Pomyślałam o budynku małym i drewnianym, przytulnym... w którego wnętrzu tańczą promienie słońca.
Skojarzenie z drewnianą szafką jeszcze się nasiliło. Było w tym coś ciężko-dusznego. Kurzowy motyw wyzierał z wnętrza mebla, samo drewno bowiem wydawało się czyste. Tylko co wyczyszczone (acz powierzchownie?) i aż lśniące od ciepła promieni słonecznych. Te rozgrzewały znacząco w bardzo przytulnym sensie. Słodycz uderzyła, zatańczyła ze słońcem, po czym opadła. Ciepło, leciutka ostrość dosłownie otulały.

Kadzidło dymi się dość mocno i bardzo szybko, ale nie jakoś bardzo. Spala się szybko, przez co jest mało wydajne.

Angelus to woń słodka i drzewna, ciepła, ale nie ostra i nie przytłaczająca. Uwielbiam zapach kościelnych kadzideł, a i drewno kocham, jednak to... nie do końca spełniło moje oczekiwania. To połączenie było... jakieś dziwne, bardzo meblowo-drzewne. Chyba za mało było mi tu bardziej zdecydowania w odniesieniu do kościelnej kadzidlaności. I jednak mała wydajność to duży minus.

9/10

niedziela, 10 stycznia 2021

świeczka / wosk Yankee Candle Cracking Wood Fire

Kominek jest? Jest!

Nie chciałabym mieszkać w domu, więc nigdy o kominku nie marzyłam, ale strasznie podobają mi się różne wizje siedzenia przy kominku. Podobnie i z ogniskiem. Nie uczestniczyłam w zbyt wielu, ale wyobrażenie takiego czegoś wydaje się fajne. Tak czasem, dla właśnie klimatu. To jednak tylko w wyobraźni... Kominek na szczęście (i to nie jeden) mam!... taki do wosków znaczy się. Miałam nadzieję, że on, wraz z dobrze wykonanym zapachem (bo dlaczego miałabym wątpić w YC?) da mi chociaż możliwość powąchania (bo raczej nie usłyszenia) trzaskającego drewna...

Yankee Candle Cracking Wood Fire to świeczka o zapachu drewna trzaskającego w ogniu, u mnie jako votive / sampler 49 g (potraktowany jako wosk - w kominku).

Opis producenta
Wspomnienia zim spędzanych przy płonącym drewnie cedrowym, dopełnione słodkimi nutami gałki muszkatołowej i ciepłego bursztynu.
Nuty górne: gałka muszkatołowa, mirra, cynamon
Nuty środkowe: wanilia, bursztyn
Nuty dolne: drewno sandałowe, drewno cedrowe, dym, kadzidło

Recenzja

Na sucho zapach był wyrazisty i oddawał słodkawe, lekko przyprawione ciepłe mleko pite przy kominku, w którym tańczy ogień. Przewinęła się wanilia i coś kadzidlanego, podrasowane nutą kojarzącą się z męskimi perfumami. W tle czułam praniowo-kocykowe nuty, a w oddali zarejestrowałam także coś chłodniejszego - może pomieszczenie było jakiś czas temu wietrzone? Taki... wieczorny chłód, nie dotykający mnie jednak.

Po rozgrzaniu po pokoju rozeszła się waniliowo-perfumeryjna słodycz o charakterze nieco cięższym. Podkreśliła ją odrobinka goryczkowatych przypraw korzennych: gałki muszkatołowej i cynamonu...? Mieszały się z wanilią, a ja pomyślałam o cieple bijącym od "ucywilizowanego" ognia.

Słodycz przeszła w bardziej kadzidlany, dymny i ciężkawy motyw. Wyobraziłam sobie słodkie mleko z dużą ilością wanilii, może miodem. Słodycz mieszała się z drzewami poprzez pewną żywiczność, dym i kadzidła. Z czasem wyraźnie czułam drewno. Palone i wzbogacone o goryczkę, ciepłe, ale też... żywsze i niemal zawilgocone? Było w tym coś przytulnego - znów jakbym się w jakiś świeżo pachnący, wyprany koc wtulała... Bo za tym wszystkim kryła się i świeżość. Coś wskazywało, że to wieczór, że robi się coraz chłodniej... Znów wróciła myśl o drewnie nieco wilgotniejszym... A jednak główna uwaga skupiała się na słodko-drzewnym cieple. Może to nie mleko, a cukrowe pianki typu marshmallow, któe już się szykują do pieczenia? Rzeczywiście... jakbym znalazła się nagle przy ognisku w lesie.

Intensywność zapachu na sucho bardzo mi odpowiadała, jednak po rozgrzaniu wydawała się bez życia. Otulała i rozgrzewała, nie przytłaczała i... aż brakowało jej charakteru, mocy. Świeczka zaprezentowała wyraźnie pewne nuty, trzymające się dość długo, ale czegoś mi brak.

Zapach w sumie był w porządku, ale wyszedł dość nudno. Głównie słodki, łagodnie drzewny... Owszem, ciepły, ale nie kojarzył się tak bardzo z płonącym drewnem... Słodycz może umiejętnie przepleciona i ciepłem, i chłodem, ale między nami nie zaiskrzyło.

7/10

piątek, 8 stycznia 2021

świeczka / wosk Village Candle Cinnamon Bun

Cynamonowo wkręcona?

W życiu zjadłam może dwie czy trzy cynamonowe bułeczki typu cinnamon roll (w tym jedną znanego Cinnabon) i powiem tak: jako ciekawostka nie w moim stylu (nie lubię słodkich bułek; bułek w ogóle, a ze słodyczy jem tylko czekolady), jako jakaś dziwo-nowość, na tamten czas bardzo mi smakowały, ale po nasyceniu się tym tworem wiedziałam, że nie będę chciała znów tego zjeść. Nie zmieniło się jedno. Mianowicie to, że ich zapach wydaje mi się atrakcyjny. Taki... wciągający (wkręcający?).

Village Candle Cinnamon Bun to zapach cynamonowych bułeczek, u mnie jako votive / sampler 61 g (potraktowany jako wosk - w kominku).

Opis producenta
Wcześnie rano w ulubionej piekarni. Uwodzicielski, ostry zapach cynamonu dosłownie wybiega na zewnątrz. Jako głodny klient pragniesz zdobyć je póki są jeszcze ciepłe - najlepsze, puszyste cynamonowe bułeczki, które pachną dokładnie jak ta świeczka.
Nuty zapachowe: cynamon, gałka muszkatołowa i kardamon z nutą wanilii oraz klonu

Recenzja

Na sucho w pierwszej chwili świeczka wywołała u mnie grymas na twarzy, bo zaleciała wyraźnie cynamonem, ale trochę sztucznym (przywodzącym na myśl colę). Zaraz jednak jakoś się to rozeszło; okazał się mocny (ale już przyjemniej) i słodki. Zapach całościowo cechowała słodycz, nasilona przez bardzo obrazowy motyw wilgotnych, lepkich od czegoś słodkiego (lukru? jakiegoś sosu cynamonowego?) tłustych bułeczek. Wydźwięk ewidentnie ciastowy, całkiem niezły, acz znajdujący się jedynie na graniczy smakowitości (mogło różnie się rozwinąć). Zarejestrowałam też niemal cytrusową soczystość, która trochę mi się z resztą gryzła.

Po ogrzaniu świeczka konsekwentnie roztaczała wokół słodycz, w tym z lekkim opóźnieniem słodką korzenność z cynamonem na czele, ale też z odrobinką goryczko-pikanterii kardamonu czy gałki muszkatołowej. Zaraz korzenność niemal zalały słodko-tłuste, ciastowe nuty.

Ciastowość, która dość szybko rozgościła się na dobre, cechowała maślaność i słodycz - w wyobraźni powstał obraz tłustej, miękko-kapciowatej bułeczki lepkiej od... czegoś cukrowego. Wydało mi się to słodko-duszne, jak jakaś dziwna mieszanka cukru, lukru... i niespecjalnie autentycznej wanilii? Przeplatało się to z cynamonem, który chwilami też szedł w sztuczność (przypominającą colę). Odlegle kojarzyło się to z cinnamon rolls / buns (czy też bułeczkami cynamonowymi ślimaczkami, jak kto woli). Ciepły, znacząco słodki korzenny bukiet wydał mi się przy tym wyraźny, ale uległy.

Przeniosłam się do kiepskiej osiedlowej piekarni, w której jest mnóstwo słodkich, jeszcze ciepłych wypieków, rozgrzewających siłą rzeczy. Nie najwyższych lotów jednak niestety. Po prostu słodkich i cynamonowych, chwilami aż cukrowych.

Całość była intensywna na sucho, ale wtedy ryzykownie. Po ogrzaniu obawy częściowo znalazły potwierdzenie, ale nie wynikały z natężenia, bo to było wyraźne, ale nie napastliwe. Zapach rozchodził się w tempie umiarkowanym. Przesłodzone, zacukrzone bułeczki / wypieki cynamonowe czuć, a jednocześnie nie mdliło od nich. Były jednak tylko częściowo autentyczne, a przy tym niezbyt udane, częściowo zaś sztuczne. 

Korzenność stała dopiero za ciastową słodyczą. Cynamon wraz ze swoją colowością niknął w słodyczy i bułeczkowej ciastowości, która wyszła nudno i przeciętnie. To ciepło-słodki, cynamonowy zapach nieźle oddający słodko-tłuste wypieki, ale bez elementu apetyczności (a chyba można tego oczekiwać od zapachów jedzeniowych).

5/10

środa, 6 stycznia 2021

świeczka / wosk Yankee Candle Fireside Treats

Strzał trafiony czy spalony?

Nie cierpię pianek i nie rozumiem fenomenu pieczenia ich na ognisku. Niemniej, ciekawostki czy to spożywcze czy zapachowe mnie ciekawią. Czasem do tego stopnia, że sięgam po coś nie w moim typie, bo po prostu... "jak zrobić coś takiego?". A i nie ukrywam, że w przypadku pianek, które trochę mnie obrzydzają jako jedzenie, wolałam poznać "dziwo przez tak wielu lubiane" poprzez zapach. Palone tony bowiem lubię i np. dobrze, mocno palonym karmelem nie pogardzę - stąd też myśl, że w połączeniu z ogniskiem jednak i przy moich nozdrzach jest nadzieja. Potem jednak do mnie dotarło, że może to pachnieć po prostu... czystym cukrem.

Yankee Candle Fireside Treats to świeczka o zapachu pieczonych pianek, u mnie jako votive / sampler 49 g (potraktowany jako wosk - w kominku).

Opis producenta:
Delikatne, słodkie opiekane pianki marshmallow, połączone z nutką wanilii i brązowym cukrem
Nuta górna: marshmallow
Nuty środkowe: cukier, wanilia, krem marshmallow
Nuty dolne: drewno cedrowe, żarzące się drewno / żar, drewno opałowe

Recenzja

Świeczka wąchana na sucho wydała mi się delikatna jeśli o wydźwięk chodzi i po prostu słodka. Może nie tak zasładzająco, ale jak zgaszony, pudrowy cukier. Nawet jakby trochę... waciana? Niby waniliowa?

Po rozgrzaniu wciąż czułam wysoką słodycz, której jednak moc była raczej delikatna. Słodycz zaczynała od słodkawej, kojarzącej się z cukrem pudrem, dopiero z czasem się kumulowała i umacniała. Z czasem zrobiła się czysto cukrowa, aż duszna i ciężka za sprawą perfumeryjnie-kosmetycznej wanilii (nie zaś naturalnej). Rzeczywiście może się to pewnie kojarzyć z piankami (nienawidzę ich, więc nie mam doświadczenia), które... w końcu nieco się przypalają. Palony cukier próbował nadać temu charakteru, jednak całość w końcu i tak aż zgęstniała, zasładzając zupełnie. Było to bardzo ciężkie i męczące. Gdzieś w tle doszukałam się nutki dymu, ale... słodycz cukru zasypała to.

Zapach wyszedł średnio intensywnie, rozszedł się jakoś poza pokój, że czułam go głównie wychodząc / wchodząc, a i tak potrafił szybko zmęczyć. Na szczęście zaraz po zgaszeniu znikał.

Całość nie podobała mi się. Ok, nie lubię pianek, ale liczyłam, że ta będzie pachnąć jak... pianki przy ognisku? Że właśnie i ogień, drewno i powietrze / dym czy coś poczuję. Trafiłam... na cukier w cukrze. Ciężki, może rzeczywiście robiący aluzje do dymu, ale... wciąż ciężki cukrowo. Szkoda, bo mogło wyjść ciekawie. W dodatku moc (tak jakościowo) oceniam jako kiepską.
Nie dla mnie na pewno, a wykonanie mocno przeciętne.

5/10

poniedziałek, 4 stycznia 2021

świeczka (Yankee Candle) WoodWick Humidor

Cygaro cygaru nierówne

Gdy myślę czy mówię o nucie cygar i tytoniu przeważnie mam jedno konkretne wyobrażenie, jednak sięgając po Country Candle Golden Tabacco uzmysłowiłam sobie, że jak ze wszystkim, cygara mogą pewnie przybrać różny klimat. Złoto oznaczało w tym wydaniu słodycz, delikatność... Zaopatrzyłam się więc w coś - jak myślałam - opozycyjnego. "Humidor" już nawet brzmiało dosadniej. Na szybko doczytałam, że to nazwa pudełek z drewna cedrowego, w które są pakowane najlepsze cygara, aby pogłębić ich aromat.

Yankee Candle WoodWick Humidor to świeczka o zapachu pudełka na cygara z drewnianym knotem, który płonąc trzaska jak drewno w kominku; u mnie jako Petite 31 g.

Opis producenta:
Bogata mieszanka liści tytoniu, miękkiego zamszu i kwiatów brzoskwiń.
Nuty górne: zielone rośliny
Nuty środkowe: kwiaty, wanilia, drewno, piżmo, skóra, przyprawy
Nuty dolne: kwiaty, drzewo, wanilia, skóra, piżmo

Recenzja

Wąchając na sucho poczułam się, jakbym zbliżyła nos do drewnianego pudełka / szkatułki, od której aż trochę kręci w nosie. Biło od tego pikantne ciepło wanilii i orientalnych przypraw. To aż zahaczyło o subtelne, kwiatowe perfumy i... właśnie kwiaty. Czułam ich żywe pąki, łodygi, liście. Mimo ciepła i drewna, zapachu suchym raczej bym nie nazwała. Było w nim... wonne życie.

Gdy tylko płomień zaczął trzaskać, świeczka uderzyła zapachem drewna, naciągając na nie słodycz wanilii. Konsekwentnie roztaczała intensywną korę, żywe rośliny, w tym drzewa. Wydały mi się nieco żywiczne. Po chwili znów pomyślałam także o szkatułce stojącej w pokoju, w którym unosi się zapach dobrych, delikatnych perfum. Mieszały się z kwiatami i rześkością roślin. Mignęło mi w tym coś słodko-soczystego, po czym utonęło w kwiatach i żywych liściach.

Liście i drewno niosły orientalne ciepło i więcej słodyczy. Coraz mocniej czułam wanilię, a oczami wyobraźni przyglądałam się jej jasnym kwiatom, które otulały... orientalny bukiet przypraw. Chwilami zahaczał o pikantniejsze perfumy oraz skórzano-drzewne motywy kojarzące mi się z meblami.

Po dłuższym czasie słodycz wanilii i drewna, skóra i kwiaty wydały mi się aż lekko peszące (żeby nie powiedzieć: "przytłaczające"). Zapach sprawiał wrażenie niemal namacalnego, także żywego.

Intensywność oceniam na średnio-mocną; nie siekiera, ale coś wyrazistego na pewno. Utrzymywał się długo, ale niestety też potrzebował sporo czasu by się porządnie po pokoju rozejść. Mimo że swoją obecność prędko zaznaczał.

Ogół uważam za całkiem w porządku, ale bez szału. Trochę mnie nudził - żałuję, że to nie siekiera tnąca sobie przestrzeń bardziej męskim, drzewnym klimatem. Tak to... spod słodyczy niewiele porządnie rozbrzmiało. Efekt trzaskającego knota to w sumie ciekawy bajer, ale do tak spokojnego zapachu jakoś... obeszłabym się bez niego.

6/10

sobota, 2 stycznia 2021

świeczka / wosk Kringle Candle Fig & Fir

Kontrast & harmonia

Uwielbiam ciekawe połączenia w wielu sprawach: czy to w kwestii smaków, gatunków (filmowych / książkowych), stylów, czy... zapachów właśnie. Nie boję się eksperymentować, acz zachowuję przy tym pewną chłodną (huehue) logikę, taką... swoją własną. Wprawdzie zimna nie lubię, ale chłodzące nuty? Owszem. Figi zaś na pewno uwielbiam... jednak jedynie suszone. Tu? Nie wiedziałam, czego się spodziewać, ale miałam ogromną ochotę to odkryć. Sama bowiem nie wpadłabym na skomponowanie takiego zapachu.

Kringle Candle Hot Chocolate Daylight to świeczka o zapachu mroźnej figi, słodkich owoców i drzew iglastych od Kringle Candle Company; u mnie jako Daylight (42 g); także potraktowany jako wosk - w kominku.

Opis producenta:
Nuty mroźnej figi i słodkich zimowych owoców, ozdobione świeżym cedrem, ziemistą paczulą i łagodnym bursztynem.
Nuty górne: kwiaty kiwi, mandarynka, konwalia
Nuty środkowe: plumeria, zielony kokos, orchidea, gruszka
Nuty dolne: bursztyn, piżmo, nektar ananasowy, wanilia

Recenzja

Na sucho zapach był słodko-soczysty i mimo że bardzo kwiatowy, to z powagą, wytrawnością w tle. Ta mieszała soczysty kwasek owoców (w dużej mierze cytrusów) z drzewami, lasem i... konkretnie drzewami iglastymi. Przede wszystkim czułam słodkie mandarynki, może także pomarańcze i egzotyczne, słodko-wodniste owoce (w tym chyba świeże figi), ale wydały mi się nieco uziemione niemal miodowo-kwiatową słodyczą. Nagle pojawiły się ananasy jakby dodatkowo dosłodzone (miodem i wanilią?).
Miodowy wątek, drzewa i... jakby pewna ciepła orzechowość przełożyła się na myśl o owocach suszonych i kokosie. Z czasem odnotowałam waniliowo-karmelowy zarys, a także... perfumeryjną, bliżej nieokreśloną zaleciałość. 

Po rozgrzaniu wosk upuścił miód wielokwiatowy, a więc słodycz i miodu, i... kwiatów. Kwiaty zdawały się kwitnąć, rozkładać przede mną swe białe płatki. Spływała po nich rosa, były soczyste i... owocowe. Polał się sok owoców słodkich i wyrazistych: mandarynek, ananasa i innych słodko-egzotycznych. Wśród nich wyraźnie przewijały się świeże, soczyste figi. Niosły rześkość i pewien chłód. Kwasek cytrusów przywiódł na myśl sosny, ogólnie drzewa iglaste. Dosłownie czułam, jak chłód od nich szczypie! Było w tym coś lekko ziołowo-męskiego, ale trudnego do uchwycenia.
A jednocześnie... miód zapraszał coraz więcej ciepłych nut. Pomyślałam właśnie o "miodowych" suszonych figach, do których raz po raz podkradały się świeże słodko-kwaskawe. Nie brakowało słodyczy jakiś śmietankowych kremów / deserów owocowych i... orzechowych? Orzechów, łupin... kokosa? W pewnym momencie poczułam się, jakby postawiono przede mną słodziutką pina coladę: obok ananasa pojawił się kokos i śmietanka (także jako śmietanka kokosowa?). Przyciągnął on więcej wytrawności drzew, które bliżej końca zaleciały aż delikatnymi, męskimi perfumami... O słodkim wydźwięku. Na koniec wszystko zawiązała wanilia, także w wydaniu ciężkich kwiatów, a przynajmniej harmonizując się z nimi. 

To było jakby... mroźnego, zimowego dnia odwiedzić szelmowskiego dżentlemana, kuszącego tylko co przygotowaną pina coladą, by zostać u niego dłużej i cieszyć się rozgrzewaniem (drinka?), w momencie gdy za oknem aż skrzypi śnieg. W apartamencie porozstawiane musiał mieć kwiaty w wazonach - skubaniec, przygotował i postarał się!

Zapach był intensywny, ale wciągający i intrygujący. Wydał mi się głęboki i wielopłaszczyznowy. Czuć go bardzo szybko od rozgrzania, ale potem rozchodził się już wolniej, jakby pokazując się z różnych stron, co uważam za plus. Dzięki temu też nie przytłaczał.

Zaskoczył mnie ogrom soczystych, egzotycznych owoców i kwiatów. To jednak owoce (głównie ananas) dominowały, kwiaty zaś... stworzyły tło. Słodycz opływała to wszystko, ale że na tym nie koniec, miała się czym zająć i nie wyszła jak taran. Akcenty chłodne, a więc nawet drzew iglastych ciekawie zderzyły się z perfumeryjnym ciepłem. Obrazowe skojarzenie ze śmietankową, zasładzającą pina coladą również dziwnie mi się w tym wydaniu spodobało, mimo że nie jest to połączenie z mojej bajki. Nie spodziewałam się ani takiego efektu, ani że... tak mnie pochłonie.
Zapach nie dość, że bardzo mi się spodobał, to jeszcze wydaje się bardzo niespotykany!
Fif & Fir to... Kontrast & harmonia bez dwóch zdań! Kontrastowa harmonia lub harmonijny kontrast - oksymoron, który... nie jest sprzeczny, ha. Niezwykły zapach.

10/10