wtorek, 29 czerwca 2021

wosk Greenleaf Amber Warmth

 Sklepy cynamonowe to nie są

Jakoś wyjątkowo lubię kolorystyczne połączenie brązu i granatu. Nie wiem, co w nim jest, że zawsze przyciąga mój wzrok. Nie inaczej stało się w przypadku wosków marki dotąd mi nieznanej (z  wąchania, bo w internecie widywałam). Jakież to szczęście, że wygląd szedł w parze z nutami, które także wydały się w moim guście. Zamówiłam go razem z Haven.

Green Leaf Amber Warmth to zapach ciepłych drzew, oddający ciepło bursztynu z linii "ciepłych i drzewnych", u mnie jako wosk (kostka); opakowanie to 73g, czyli 6 kostek.

Opis producenta
Równowaga pomiędzy jedwabiem i przyprawami. Bursztynowe ciepło łagodzi intensywność cynamonu i gałki muszkatołowej z aksamitnym kaszmirem i orzeźwiającym grejpfrutem.


Recenzja

Na sucho w pierwszej chwili poczułam słodki cynamon z colowym echem (pomyślałam o odgazowanym napoju). Do tego dołączyło drewno, ocieplające się i zasnuwające korzennością. Choć przewijała się też leciuteńka goryczka, to słodycz rządziła. Miała dość... kobieco-perfumeryjny wydźwięk.

Z kominka powoli rozchodził się ciepły, delikatny aromat kojarzący się z promieniami jesiennego słońca, ogrzewającego przytulne wnętrze. Poczułam słodki cynamon z delikatnie zarysowaną pikanterią.

Była to słodka pikanteria poważna, temperamentna i kobieca. Powiedziałabym, że taka, jaką może być przesiąknięty salon należący do kobiety sukcesu, gustującej w słodko-wyrazistych perfumach. Wyobraziłam sobie wnętrze z drewnianymi, wyczyszczonymi na błysk meblami z nutką specyfików do ich czyszczenia. Drewno mieszało się z goryczkowatymi przyprawami (gałką muszkatołową?) oraz... nieco soczystszą goryczką? Raz po raz mignął mi grejpfrut, również słodki w pewnym stopniu. Z czasem jednak i on tonął w ciepłej i perfumeryjnej słodyczy jesienno-cynamonowej. Potem zaczęły się jednak z tego wyłamywać gorsze nuty kojarzące się z ciepłą, odgazowaną colą; jej sztucznie-słodkim i irytująco gryzącym charakterem. Może jakby jeszcze zmieszała się z wanilią? Waniliowa cola? Po zgaszeniu podgrzewacza właśnie coś takiego siedziało mi w głowie.

Zapach wosku jest średnio mocny. Potrzebuje sporo czasu, by się rozejść i zrobić się w miarę dobrze wyczuwalnym. Wówczas pobrzmiewa jednak tandetą. Szybko się ulatnia, znika bez echa.

Całość rozczarowała. Zarówno gdy chodzi o samą kompozycję, jakość, moc, jak i i po prostu poszczególne nuty. Cynamon... mógł być zacny, ale niestety okazał się colą, brr. Nic, za co mogłabym pochwalić; chyba tylko opakowanie wciąż mi się podoba. A tak? Mocno średni wosk, niewarty uwagi, jak i chyba cała firma. Zniechęciłam się na dobre.

5/10

niedziela, 27 czerwca 2021

świeca Village Candle Dark Chocolate Rose

Dualistyczny ideał?

Przez moją miłość do czekolady mam wrażenie, że czekoladowe zapachy mnie nie satysfakcjonują. Nie oddają w pełni tego, jak cudowna jest czekolada. I... zdecydowanie lepiej czekoladę wąchać i jeść w naturze. Chyba też robię tego za dużo, by jeszcze wariować na punkcie takich świec. Ale! Zawsze są wyjątki. Uwielbiam różane zapachy i smaki, a czekolady różane zawsze mnie kuszą, tylko że... jest ich strasznie mało. Czy duet ten miał wywołać podwójny zachwyt?

Village Candle Dark Chocolate Rose to świeczka o zapachu ciemnej czekolady i róż, u mnie jako świeca w słoju 92 g.

Opis producenta
Róże i ciemna czekolada, romantyczne gesty celebrujące miłość i związki. Dwie nieoczekiwane bratnie dusze, które łączą się w jedno. Bogata ciemna czekolada, dojrzałe truskawki i pachnące czerwone róże. Same wywołują uśmiech i szczęście, ale razem tworzą doskonały, wyjątkowy prezent.
Nuty zapachowe: dojrzała truskawka, woda różana, ciemna czekolada

Recenzja

Świeca na sucho zaskoczyła mnie swoim soczystym zapachem. Zupełnie, jakbym nachylała się nad słodko-soczystym nadzieniem malinowym leniwie wyciskającym się z ciemnej czekolady. Wyobraziłam sobie też gęste, esencjonalne czerwonoowocowe, słodziutkie kremy z różanym motywem, przyozdobione płatkami róż. Oprócz intensywnych i ciężkawych róż poczułam także charakterek, pewną powagę jakby... czekolady ciemnej o wytrawnych nutach wina / wiśni. Idealnie komponowała się z kwaskiem i słodyczą czerwonych i leśnych owoców, wtłoczonych w marmolady, dżemy. Jakbym zaciągała się różanymi przetworami z malin, truskawek jeżyn i innych.

W paleniu świeca rozpoczęła roztaczanie zapachu słodziutkich malin i truskawek. Odebrałam je jako aż lekko pudrowe albo w wydaniu kremów typu ganache - mazistych, rzadkawych... Malinowo-czekoladowych? Czekolada powoli i delikatnie zaznaczyła się w tle jako wytrawniejsza cierpkość i słodycz. Pomyślałam o wiśniach, winie... Dołożyło pewnej ciężkości.

Tę kontynuowały róże. Ciężkie, dosadne. Pomyślałam o ogromie suszonych płatków i konfiturach różanych, właśnie jakiś z dużą ilością farfoclowych płatków róż. Zrobionych na bazie czerwonych owoców, może też leśnych. Maliny, dojrzałe truskawki były wszędzie, choć nie dominowały. Znalazły się i tu, sugerując mi nieco przesłodzony dżem, marmoladę, krem. Taki prosto z czekolady lub czekoladowego ciasta. Przyozdobionego jeszcze większą ilością nieco cierpkawych płatków suszonych róż. Czekoladowość przejawiała stonowany, łagodny, ale nie za słodki charakter. Pobrzmiewała nieśmiało. Róże z czasem na pierwszy plan przywróciły czerwone, właśnie bardziej pudrowe, owoce (tym razem raczej truskawki; maliny były tuż za nimi).

Jakościowo świeca wydaje się dobra. Autentyczna, pali się równomiernie, nie migocze, knot porządny.

Zapach na sucho jest intensywny, ale średnio oddający etykietkę i nazwę, bo czuć głównie słodko-soczyste owoce czerwone (maliny i inne), róże. W paleniu odznacza się średnią mocą, wciąż dominują owoce, potem kwiaty, a czekoladowość jedynie pobrzmiewa. Niemniej, jest autentyczny, a to plus. Nic przełomowego jednak.

7/10

piątek, 25 czerwca 2021

wosk Yankee Candle Spiced White Cocoa

Czarna biała rozpacz

Jako że kocham ciemne czekolady, a we wszystkim kakaowe warianty latami miały u mnie pierwszeństwo, kiedy wpadłam na pomysł prowadzenia bloga, postanowiłam się zaopatrzyć w rozmaite czekoladowo-kakaowe zapachy. Szkoda, że najpierw pokupowałam, potem zaczęłam otwierać... Co jeden, to gorszy. A ten? Białe kakao? Coś mi mówiło, że nie chodzi o ziarna Porcelana, a o przesłodzone gorące kakao (na mleku? stąd białe?) z przyprawami... Gdy zaś przeczytałam opis, że w ogóle chodzi o białą czekoladę, trochę się wystraszyłam, że trzeba się było trzymać z daleka. Dlaczego dobre myśli zawsze przychodzą po czasie?

Yankee Candle Spiced White Cocoa to zapach gorącej białej czekolady; u mnie jako wosk 22 g.

Opis producenta
Ciepła i rozgrzewająca biała czekolada z bitą śmietanką, wierzchem posypanym kakao i szczyptą gałki muszkatołowej.
Nuty górne: biała czekolada
Nuty środkowe: słony karmel, słodka śmietanka, gałka muszkatołowa
Nuty dolne: maślane toffi

Recenzja

Na sucho czuć śmietankową słodycz przywodzącą na myśl budyń i mieszającą się z goryczkowatymi, ciepłymi przyprawami z gałką muszkatołową na czele. Wydały mi się aż nieco świdrujące i z lekkim kwaskiem w tle. Zahaczył o sztuczną korzenność, trochę jak... odgazowana, duszna cola? Wsparło ją kakao i pikanteria. Kontrastowo wyeksponowała się słodycz: wanilia i cukrowość przełożyły się na mdlący motyw waty cukrowej czy pianek. Nie przemówiło to do mnie.

Po ogrzaniu wosk roztoczył najpierw słodką śmietankę i... nagle uderzyła aż mdlącą, cukrową słodyczą. Pomyślałam o piankach i wacie cukrowej, do których dołączyła sztuczna wanilia i odgazowana cola. Chwilami zdarzało mi się pomyśleć o śmietance nieco skwaśniałej... co jakby ukryć próbowała obrzydliwa cukrowość. Wszystko okrutnie słodkie i sztuczne. W sztuczności tej był aspekt gryzący, który z czasem zaczął zmieniać się w korzenność pod przewodnictwem gałki muszkatołowej. Poczułam cynamon i jego goryczkę, pikanterię... Wydało mi się to ostre i sztucznie słodkie, napastliwe i coraz bardziej duszące. Odlegle w tle poczułam kwaskawo-cierpkie kakao sproszkowane odtłuszczone. Jego cierpkość wpisała się w korzenność i colę, co cały czas kryło w sobie dziwną kwaśność... może nawet "kwaśną słoność"? 

Zapach na sucho był bardzo intensywny, że czuć go na cały pokój. W paleniu początkowo nie, potrzebował czasu by się rozejść, a jak już to zrobił... dusił i męczył ciężkością, przyprawiając o ból głowy.

Wosk nie podobał mi się. Daleko mu do apetyczności. Ciężki i przesłodzony, a do tego podejrzanie kwaśny i gryzący. Szybko czułam potrzebę zgaszenia podgrzewacza i wywietrzenia pokoju.

2/10

środa, 23 czerwca 2021

świeca Bispol Aura Premium line Rose

Czy tanie kwiaty dają radę?

Abym kupiła świecę, musi ona wpisywać się w pewne kryteria. Raz: zapach musi być piękny, ewentualnie prawie na pewno piękny a limitowany. Dwa: etykieta musi zachwycać. Są to bowiem rzeczy drogie, zajmujące sporo miejsca etc. A i wolę używanie wosków, bo jest szybsze, wygodniejsze niż świece. Jednak... tanie i fajne rzeczy też lubię, stąd gdy w Lidlu trafiłam na ładnie pachnącą, tanią świecę, nawet się nie zastanawiałam. Jeśli o róże chodzi, jest to wariant zapachu, w którym naprawdę wiele mi do szczęścia nie potrzeba - ważne, by był wyrazisty i autentyczny.

(Bispol) Aura Premium line Rose Scented Candle to świeca o zapachu róży, wyprodukowana przez Bispol, u mnie jako świeca w słoju ok. 120 g.


Recenzja

Świeca na sucho pachnie wyraźnie świeżymi, miękkimi płatkami róż... Dosłownie całym, słodkim bukietem. Oczami wyobraźni patrzyłam na jasne, różowe kwiaty. Wydawały się aksamitne... świeżo ścięte i postawione w wazonie z wodą. Wyszły w dosadny, acz właśnie rześko-wilgotny sposób.

W trakcie palenia świeca kontynuuje muskanie zmysłów płatkami żywych, świeżych jasnych kwiatów. Róże różowe, słodkie i wyraziste, a jednak nie ciężkie i nie przytłaczające, a wręcz rześkie. Coraz wyraźniej czułam wodę, do której musiano wstawić omawiany bukiet. Róże z niego musiały być świeżo ścięte, naturalne. Nie do pomylenia z czymkolwiek innym. A jednak... wkradła się w nie pewna wodnistość (?), jakby rozbijająca esencjonalność kwiatów.

Zapach świecy na sucho jest intensywniejszy, niż w paleniu. Gdy już knot się zapali, potrzebuje trochę czasu, by się zadowalająco roznieść. Jakościowo jednak nie mam się do czego z grubsza przyczepić. Nie pyłga, z knotem nic się nie dzieje.

Zapach róż był właśnie czysty i realistyczny, że gdy zamknęłam oczy, dałabym się nabrać, że siedzę w pomieszczeniu, w którym stoi wazon z nimi, jednak... nie był to bukiet-gigant. Pomieszczenie natomiast musiałoby być spore, bo zapach jedynie sobie delikatnie pobrzmiewał w tle. Wolałabym o wiele większą moc, głębię. Tak to przeciętna świeca, a plus taki, że tania.

6/10

poniedziałek, 21 czerwca 2021

kadzidełka Noor Oud Ruby

Kamień dobrobytu w kadzidle

Kupując Oud Topaz byłam ciekawa, jak pachnie oud i jak niby można oddać niebieski topaz w zapachu. Trafiłam na wyrafinowaną, gorzkawą kompozycję, która zupełnie mnie urzekła, więc niedługo później dokupiłam inne. Poznawanie zaczęłam od rubinu, a więc innego kamienia szlachetnego, którego czerwone opakowanie najmniej wpisało się mój gust. Cóż, jak widać nie jestem arystokratką - to właśnie m.in. przez tę grupę kamień ten jest bardzo ceniony; stąd do dziś uważa się go za symbol dobrobytu. W Azji natomiast - odwagi.

NOOR Oud Ruby Incense to zapach oud, czyli olejku z drzewa agarowego, oddający "rubin", z orientalnej linii Oud; u mnie w formie kadzidełek patyczkowych, wykonanych w Indiach, których w opakowaniu jest 15 gramów (u mnie 9 szt.). Wyprodukowane przez Hari Darshan Sevashram Pvt. Ltd. (HD).

Opis producenta
Dramatyczny, zmysłowy, aksamitny.
Nuty zapachowe: oud z drewna agarowego, róża absolut, geranium (bodziszek), irys, jagody


Recenzja

Suche kadzidełka pachniały ciężką słodyczą róż, opiewających ciężkawo-poważne drewno. Odnotowałam też lekko ziołową goryczkę. Po chwili wyobraziłam sobie drzewa o masywnych pniach, przy których siedziały wyperfumowane damy i raczyły się soczystymi owocami (na jakimś pikniku?). Wydźwięk kompozycji przypominał bowiem dobre, szlachetne kobiecie perfumy, przemieszane z owocami (jagodami? kwaskawymi porzeczkami?).

Palone kadzidełka roztaczały poważne, drzewne tło, na które powoli nakładały wilgotne, żywe kwiaty. W pierwszej chwili zaleciały mi kadzidłami kościelnymi, gdzie w chłodnym wnętrzu stoi mnóstwo kwiatów. Po chwili jednak drzewa i kwiaty wzbogaciły się o chłodny powiew wiatru. Kompozycja oddawała więc scenerię na świeżym powietrzu... w cieniu drzew, jakiegoś ciepłego dnia.

Kwiaty kumulowały się jako róże, w dużej mierze czerwone. Chyba czułam też inne ciężkawe kwiaty... nieco perfumeryjne? Wyobraziłam sobie jakieś panny-damy wyperfumowane drogimi, kwiatowymi zapachami. Może urządziły sobie popołudniowy piknik? Może herbatkę na świeżym powietrzu? Utrzymująca się powaga drzew optowała za herbacianymi wątkami, jednak z czasem pojawiło się też trochę słodko-kwaskawych elementów. Pomyślałam o słodkich jagodach (i jagodach, i może borówkach amerykańskich?) z minimalnym kwaskiem. Może o odrobince porzeczek... A może to herbata była z cytryną? Też wpisywały się w rześkość. Owoce tchnęły ją też w kwiaty.
Końcowo róże wyszły więc niby dosadnie i głęboko, ale na pewno nie ciężko. Już nie tyle jak czerwone kwiaty, co jak czerwone rumieńce na panieńskich, roześmianych twarzach... a tym samym nie do przeoczenia.

Kadzidełka już suche nieźle czuć w pokoju. Podczas palenia są mocne, ale jednocześnie z pewną lekkością, gracją. To nie siekiera, a kompozycja intensywna i złożona. Idzie z nich sporo dymu, ale nie przesadnie, nic nie dusi. Spalanie trwa długo.

Całość wyszła ładnie i dobrze jakościowo, jednak dla mnie miała za zwiewny, lekki charakter. Wyraziste motywy drzew, kwiatów (róż?) i kwiatowych perfum w wydaniu kobiecym kojarzyły mi się z piknikującymi panienkami, chichoczącymi i radosnymi. Czuć szlachetność, ale to nie ciężka siekiera, w jakich gustuję.

8/10

sobota, 19 czerwca 2021

wosk Greenleaf Haven Herbal Musk

Prosto z nieba... jak najszybciej

Daleko mi do lubienia niebiańskich klimatów. Jestem raczej z drużyny tej drugiej strony (hue hue), ale... przy tym wosku jakoś pomyślałam o jednej z ulubionych bajek, a mianowicie "Wszystkie Psy Idą do Nieba". Chociaż... może nie miało to być żadne nudne niebo, a niebo z kruczkiem? Albo raczej z "bocianem" w sensie... bocianim gniazdem na statku? W końcu tytuł oznacza "przystań / port", a to po prostu ja źle przeczytałam, kupując. Chociaż co do słowa "haven"... może jednak nie byłam tak daleko, biorąc pod uwagę, że "tax haven" to "raj podatkowy"? Albo po prostu schronienie. Ach, te niejednoznaczności! Aż zapach zainteresował mnie jeszcze bardziej.

Green Leaf Haven Herbal Musk to zapach ziołowego piżma, oddający przystań portową (schronienie?) z linii "świeżych i czystych", u mnie jako wosk (kostka); opakowanie to 73g, czyli 6 kostek.

Opis producenta
Ożywczy jak powiew słonego, plażowego powietrza, Haven pobudza i ożywia świeżymi nutami morskiej bryzy i kwiatowymi akcentami lawendy i jaśminu.


Recenzja

Suchy wosk pachniał delikatnie słodkawo, świeżo, acz trochę "mydełkowo". Czułam delikatne kwiaty, delikatne tkaniny... Pomyślałam o praniu rozwieszanym na sznurki, w akompaniamencie fal morskich w oddali. To... jakiś domek w okolicach rześkiego morza? Należący do faceta, który nie oszczędza na dobrych żelach pod prysznic i perfumach, niosących dodatkowe orzeźwienie. 

W paleniu wosk rozniósł delikatną woń kwiatów. Rozchodziły się długo, niczym powoli rozkwitające, delikatne pączki. Wśród nich z czasem odnalazła się lawenda. Zaczęła się wywyższać nad nieśmiałe, drobne i białe. Czyżbym wyłapała jaśmin? Miał w sobie coś rześkiego i wilgotnego... Pomyślałam o kwiatach wodnych.

Po chwili poczucie wilgoci, "mokrości" zaskarbił sobie męski żel pod prysznic. Prysznicowo-mydlana nuta kontynuowała słodycz i umocniła rześkość. Daleko w tle wyłapałam trochę prania, wilgotnych ręczników... I ciuchy jakiegoś wyperfumowanego, wyprysznicowego jegomościa? Pojawiła się nuta pianki po goleniu, mieszającej się z perfumami delikatniejszymi, słodkimi i... taak, kobiecymi. Pierwiastek męski i żeński złączyły się w białej, subtelnej kwiatowości.

Pomyślałam też o miękkich ręcznikach, ręcznikach wilgotnych i ogólnie wilgoci... I rześkości niczym wietrzyk wyczuwalny letniego, ale trochę chłodniejszego dnia nieopodal plaży. Zupełnie, jakby na wczasach o poranku jakiś facet tylko co wziął prysznic, wytarł się ręcznikiem i przewiesił go na tarasie nadmorskiego domku, w którym to jego partnerka jeszcze spała, zawinięta w jasną, czystą i miękką pościel. Czuć w tym odrobinkę lawendy i wciąż dość chłodne orzeźwienie, czystość. Świeżość powietrza kryła odrobinkę soli.

Sól podkreśliła kwiaty, w których wzrosła słodycz. Także ona miała nieco chłodny, eukaliptusowo-miętowy charakter. Z czasem doszukałam się chłodno-rześkich ziół, które mieszały się z nadmorską roślinnością, przyzwyczajoną do surowych wiatrów od morza.

Moc zapachu była niezła, ale mego serca nie podbiła. Mimo że wyraźnie wyczuwalny, był raczej delikatny. Rozchodził się długo, acz przynajmniej trwał długo. Orzeźwiał, ale nie jakoś wyjątkowo.

Całość wydaje mi się przeciętna i trochę nudna. Żele, prysznice, odrobinka kwiatów i słodki chłodek, eukaliptus, trochę męsko, trochę kobieco... Ot, wszystkiego po trochu, a tak naprawdę nic z porządnym charakterem. Wolałabym siekierę i chociaż jeden element, który by mnie porwał. A tak? Zapach ładny, jakość ok, ale to tyle. Nudne niebo. Nie dziwne, że Charlie z "Wszystkich psów..." chciał się z niego wyrwać jak najszybciej.

7/10

czwartek, 17 czerwca 2021

kadzidełka Imperial Maharani Incense Sticks Heena Fragrance (henna)

Zapach jak malowany! Henną?

Te kadzidełka przyciągnęły mój wzrok z dwóch powodów: nigdy wcześniej nie widziałam tej marki / opakowania, a także... za nic w świecie nie wiedziałam, jak pachnie henna. Postanowiłam sprawdzić!

Imperial Maharani Incense Sticks Heena Fragrance to zapach henny; zrobione na bazie żywicy drzewa Halmaddi (Ailanthus malabarica); u mnie w formie kadzidełek patyczkowych, wykonanych ręcznie w Indiach, których w opakowaniu jest 10 szt. Dystrybuowane przez Aargee.


Recenzja

Na sucho kadzidełka pachniały ziemią aż z naleciałością smrodliwą... brudną, wilgotną i taką... prosto z lasu, pełną szyszek, igiełek, starych liści i mchu. Może leśną, zapomnianą polanką z leśnymi, drobnymi kwiatami? Było w tym dużo zawilgocenia, roślinności i pewnej ostrości... Pleśni i grzybów? Trochę... specyficznie słodkiej i jednak nawiązującej do "dziwnej korzenności"? Aż z chłodkiem i rześkością.

W paleniu zapach zaczął od rozniesienia brudnawej, ziemistej bazy. Oto ziemia czarna, wilgotna, pełna starych liści, gałązek, szyszek i igieł kryła w sobie chłód ciemnego lasu, ale... zaprosiła mech i bardziej wilgotnie-lżejsze motywy. Obok podpleśniałej, nieco ostrawej ziemi pojawiły się słodsze i kwiatowe elementy.

Za ich sprawą pomyślałam o słodko-chłodzących, ostrawych przyprawach jak anyż... Jednak też coś bardziej roślinnego, np. mięta / eukaliptus. Ich nieoczywisty splot rozkręcił rześkość, wilgoć i chłód. Ostrość wydawała się chłodna...

Znów pomyślałam o ziemi i lekko pleśniowo-grzybowym, bardziej smrodliwym motywie. On jednak ani myślał odstraszać, bo poprzez pikanterię wemknął się w kwiaty leśne i przyprawy. Po gałązkach i szyszkach przyszła pora na przyprawy korzenne... Ostro-słodkie goździki o kształcie przypominającym igiełki? Mieszały się z chłodną ostrością, podkreślając jej słodycz i uspokajając ziemię.

Zapach już na sucho był bardzo intensywny, a podczas palenia uderzał natychmiast i był wyraźnie szybko wyczuwalny. Z patyczka leciało mnóstwo dymu (któremu zdarzało się wyjść bardziej dusząco), a on sam spalał się w umiarkowanie-szybkim tempie. 

Całość podobała mi się. Mocny i dosadny zapach mógłby wprawdzie mniej dymić, ale da mu się to wybaczyć. Splot ostry i brudny, ziemisty z niemal kwiatowymi, miętowo-goździkowymi wątkami kojarzył się nieco z paczulą, ale właśnie jej uperfumowaną wersją, na zasadzie kontrastu podsyconą zapleśniałością.

9/10

wtorek, 15 czerwca 2021

wosk Yankee Candle Coastal Living

Wiatr od morza

Nigdy nie pomyślałabym, że wciągnę się w morskie zapachy, jednak kilka zaskoczyło mnie tak pozytywnie, że... dalej nie mogę się nadziwić. A jednak tak jest. I to przyszło zupełnie niespodziewanie, bo za sprawą Yankee Candle Driftwood. A warto nadmienić, że marka ostatnimi czasy rozczarowała mnie i wypadła z kręgu moich zainteresowań. Ze względu na podlinkowany wosk jednak, a i kolor oraz obiecywane nuty dzisiejszego, jeszcze jednemu dałam szansę, szczerze przeczuwając sukces.

Yankee Candle Coastal Living to zapach nadbrzeża i kwiatów; u mnie jako wosk 22 g.

Opis producenta
Intrygujący miks soli i słodyczy - nadmorskie kwiaty wystawione na powiew ciepłej, morskiej bryzy.
Nuty górne: sól morska
Nuty środkowe: lawenda, kwiaty morskie
Nuty dolne: mech, koralowe piżmo

Recenzja

Suchy wosk pachniał delikatnie kwiatami... raczej suszonymi, dość ciepło. Może też trochę... czystymi ręcznikami (nie powiedziałabym, że w 100 %ach "praniem")? Jak ręcznik zabierany na plażę? Należący do jakiegoś faceta, dzięki czemu dało się odnotować nutkę męskiego żelu pod prysznic? Czułam również kwiaty wystawione na wiatr, trochę z poważniejszym charakterkiem drzew w tle. Może rosnących blisko plaży, czyli już z pewnym wątkiem soli, nieco morskim.

W paleniu wosk rozpoczął od roztoczenia świeżej rześkości delikatnego wietrzyku ze słoną nutą... Który czuć spokojnego dnia gdzieś nieopodal plaży. Była to sugestia morza, słonej wody, ale nie w pełni one. Cechowała je delikatność. Raz po raz zaczęły mrugać do mnie rześkie akcenty męskiego, słodkiego żelu pod prysznic. Wydawały się jednak trudne do uchwycenia. Morska bryza mieszała się też z czymś tuląco-ciepłym.

Pomyślałam o ręcznikach... Przesiąkniętych nadmorskim wiatrem, powietrzem. To też... drobne kwiaty wystawione na wietrzyk. Poczułam przy nich pewną surowość, charakterek. Nieco ziołowy? Z czasem rozeszła się lawenda, a wraz z nią nieco więcej słodyczy. Zagrała goryczkowato-słodkim splotem ziół suszonych, może trochę czymś a'la mięta? Albo tylko jakieś podsuszone trawy wznoszące się nad jasnym piaskiem? Niby było w tym ciepło, ale i rześkość. Wróciły myśli o orzeźwiającej męskiej nucie - wciąż jednak subtelnej.

I zioła, ten charakterek, i rześkość nieśmiało podkreślał słonawy motyw. Nie odebrałam go jednak jako czysto słony, a jak... słonawy wiatr, słonawo przesiąknięte drewno (drewienko?).

Zapach na sucho był średni, a w kominku średnio-słaby. Rozchodził się nieśmiało, czuć go słabo i krótko (a do kominka zawsze wrzucam duży kawał).

Całość była ładna, ale jakaś taka... niedomagająca. Gdyby wosk miał moc siekiery, mogłabym się zakochać, bo wydźwięk słonawego wiatru od wody, męski akcent, roślin nadmorskich był cudowny.

7/10

niedziela, 13 czerwca 2021

kadzidełka Tribal Soul Incense Smudge Sticks White Sage + Lavender

Lawendowy szał...szałwią urozmaicony

Mimo że TS White Sage + Palo Santo nie były tak szałwiowe, jak na to liczyłam, duet szałwii i lawendy bardzo kusił. Było to o tyle bezpieczne, że nawet gdybym szałwii wcale miała nie poczuć, lawendę i tak uwielbiam. Ona sama w sobie jest zacna, więc znając głębię tej marki, dałam szansę. A może właśnie tu, w odpowiednim towarzystwie i szałwia miała się lepiej zaprezentować?

Tribal Soul Incense Smudge Sticks White Sage + Lavender to zapach białej szałwii i lawendy, zainspirowany rytuałami Indian Ameryki Północnej; u mnie w formie kadzidełek patyczkowych pyłkowych, wykonanych w Indiach z naturalnych składników (zioła, żywice, olejki, kwiaty), których w opakowaniu jest 12. Wyprodukowane przez Hari Darshan Sevashram Pvt. Ltd. (HD).



Recenzja

Na sucho kadzidełka pachniały gorzkawo-cierpkimi ziołami. Dominowała lawenda w wyraźnie suszonym kontekście. Miała w sobie mocno perfumeryjny, kwiatowy wątek. Przenikał ją goryczkowaty kwasek, rześkość i chłód szałwii, która to kojarzyła mi się trochę z naturalną apteką, lekami. 

Podczas palenia kadzidełka uderzały ziołową goryczką, z której szybko na przód wychodziła biała szałwia. Nieco rześka, kwaskawa, a jednocześnie zapraszająca słodszy motyw.

Słodycz była naturalnie przełamana ziołową goryczką. Ta słodycz należała do lawendy - suszonej i pełnej charakteru. Skojarzyła mi się z lawendą z płóciennego woreczka zawieszonego w szafie... I właśnie z drewnianą szafą pełną ubrań, skór, specyfików na mole (?). Wszystko to wirowało w cierpkawej goryczce. Nieco kręciło to w nosie, na co w odsieczy wracała szałwia.

Także suszona, ale wnosząca rześkość... zupełnie jakby otworzyć szafę i wpuścić do niej trochę powietrza.

Zapach był bardzo intensywny już na sucho, a w paleniu nie odstawał mocą; popisał się też wysoką jakością. Kadzidełka spalają się w średnim tempie, dając średnią ilość dymu, ale za to pełnię nut. Te utrzymywały się długo, nie męcząc.

Całość bardzo mi się podobała. Lawenda dominowała, ale nie była odosobniona. Szałwię również dobrze czuć, choć... nie była aż tak istotna. Zdawała się wchodzić w całą o wiele bardziej złożoną kompozycję, co akurat mi się podobało.

9/10

piątek, 11 czerwca 2021

wosk / świeca Goose Creek Sweet Pine & Snowflakes

Coś na ochłodę

Zima, wiosna... a renifery przecież żyją cały rok i... cały rok są przeurocze. Dlaczego np. lamami ludzie zachwycają się cały rok, a o reniferach tak łatwo się zapomina? To niesprawiedliwe. Podobnie jak i drzewno-iglaste zapachy... Lasy mogą śmiało zachwycać cały rok. Mnie las zachwyca chyba nawet jeszcze bardziej od wiosny do jesieni - kiedy jest ciepło, akurat na przechadzki, a w lesie np. latem można skryć się przed słońcem i napawać się cieniem, wilgocią.

Goose Creek Sweet Pine & Snowflakes to zapach oddający słodką sosnę i płatki śniegu, u mnie jako wosk (59g).

Opis producenta
Lśniące płatki śniegu delikatnie wirują w powietrzu, przykrywając piękne sosny. 
Nuty górne: żywa cytryna, spadający śnieg
Nuty bazowe: sosna, balsamiczna jodła, jemioła w cukrze
Nuty dolne: biały cedr, poinsecja (gwiazda betlejemska), wieniec z bluszczu


Recenzja

Suchy wosk pachniał słodko, kwiatowo-cukrowo i trochę landrynkowo. Pomyślałam o cukierkowo-soczystych, kwaskawych cytrusach i jakiś czerwonych, choć... była tu też nuta cukierków-miętówek... albo może miętowych lasek cukrowych? A za tym stało poważniejsze drewno, drzewa, czuwające by nie zrobiło się za słodko. Mieszały cukierkową miętę z rześkością chłodno-zimową. Przywołały zielone drzewka iglaste (choinki!). Lekki kwasek sosen mieszał się z owocowymi nutami, choć... czułam w tym też miękkie, otulające szaliki, sweterki... Przesiąknięte słodyczą. 
-
Także podczas palenia wosk postawił na słodycz. Rozchodziła się w kilku obszarach. Dynamicznie błyskała landrynkowo-cukierkowa związana z kwaskiem cytrusów (głównie cytryn), czegoś czerwonego. Słodziutkie owocki zdawały się lśnić jak śnieg w słońcu. Wokół nich kręciła się również słodycz bardziej... drzewno-sweterkowa, spokojna. Wydała mi się dosadna, głęboka i otulająca. To też słodycz kwiatowa... Szlachetna, kobieca. Zapowiedziała, że z czasem motyw drewna jasnego być może wzrośnie.

Cukierkowość i cukrowość pod wpływem kwiatów część siebie wtłaczały w bardziej cukierkowo-miętowe twory. W głowie miałam miętówki i cukrowe laski na choinkę. Ta słodka mięta niosła orzeźwienie i rześkość.

Chłodno-słodka mięta, z minimalnie zaznaczoną nutką słodko-ziołową, rewelacyjnie wchodziła wśród drzewa iglaste. Sosnowy lasek... pełen małych drzewek i przyozdobione drzewko po pewnym czasie wyszły niemal na pierwszy plan. To choinka była przyozdobiona cukierkami, to ona przyozdabiała się słodyczą. Była jednak... sobą. Rześko-żywą, nieco kwaskawą, acz wciąż z pewnym urokiem. Wprowadziła więcej drzewnych, leciutko gorzkawych nut. Drzewa uspokajały kompozycję, uwypuklały głębię. Powróciła myśl o mięciutkich szalikach przesiąkniętych kobiecymi perfumami, słodyczą... Zupełnie, jakby otulać się nimi, siedząc przy choince obwieszonej cukierkami. Doszukałam się przy nich też słodko-kwaśnych owoców - niezbyt jednak jednoznacznych. Jabłek? Żurawiny? Wtapiały się w roślinną, kwiatowo-drzewną, chwilami już trochę męczącą słodycz.

Wosk był intensywny już na sucho. W paleniu również cieszył mocą, jednak dopiero nasilającą się z czasem. By się porządnie rozejść, potrzebował chwili. Był jednak głęboki, dosadny i dynamiczny, dzięki czemu nie przytłaczał. Można bardzo długo odkrywać jego różne poszczególne wątki, bo i długo się utrzymuje.

Bardzo zacny wosk. Jakościowo świetny, a nuty od cukierkowo-owocowych, przez chłodno-miętowo-choinkowe po zacnie kobieco-kwiatowe i drzewne, aż gorzkawe i poważne zaserwowały mi całą wizję zimowego wieczoru. Powaga i dziecięcy urok połączyły się... w obliczu tego niezwykle adekwatna wydała mi się etykietka z małym reniferkiem i dostojnym rogaczem. Zapach bardzo mi się podoba, choć był zdecydowanie za słodki.

7/10

środa, 9 czerwca 2021

świeczka / wosk Yankee Candle Blush Bouquet

Czy ktoś tu się zarumienił?

Lubię kwiaty gdy chodzi o nuty w czekoladach, jak i zapachy. Uwielbiam też iść i czuć je kwitnące. Jedynie bukiety i bycie nimi obdarowywaną mi się nie podoba. Wracając jednak do samych kwiatów: to jedna z tych nut, która chyba do mnie niezbyt pasuje - i rzeczywiście nie zawsze mam na nią ochotę. Gdy jednak mam... to mam. I wtedy zawsze liczę na coś mocno, wręcz ciężko kwiatowego. Etykietka i opis tego zapachu wydały mi się pozytywnie przytłaczające, takie napchane, przyprawiające o rumieniec... ale nie niewinnej, delikatnej niewiasty, a rumieniec gorąca wywołany... natłokiem zapachów? Oby.

Yankee Candle Blush Bouquet to świeczka o zapachu różowego bukietu, u mnie jako votive / sampler 49 g (potraktowany jako wosk - w kominku).

Opis producenta
Radosne różowe peonie, lilie i kwiaty cytrusów ułożone w bukiecie, który idealnie prezentuje się na środku stołu.
Nuty górne: kwiat kwitnącej wiśni
Nuty środkowe: piwonia, słodki groszek, lilia
Nuty dolne: bursztyn

Recenzja

Na sucho poczułam delikatny zapach kwiatów, w tym róż, ale... jakby stojących w wazonie na toaletce jakiejś młodej damy. Za jej oknem rosły równo przycięte, eleganckie, kwieciste krzewy. Wyobraziłam sobie różowe piwonie, hortensje o wielkich, okrągłych główkach i jakieś kwitnące jasnym kwieciem drzewka owocowe. W tym zawinęła się właśnie też owocowo-kwaskawa soczystość... rześka, ale tak słodka, że aż cukierkowa... trochę kojarząca się z rozpuszczalną wiśniową gumą do żucia?

W kominku wosk konsekwentnie roztaczał zapach słodko-cukierkowych owoców (leciutko i uroczo kwaskawych, acz początkowo niedookreślonych) oraz świeżych, żywych kwiatów. Był słodki i rześki, wilgotny wręcz. To bez wątpienia kwiaty jasne, o wielkich główkach. Róże, hortensje, piwonie... ale też delikatniejsze. Poczułam się, jakbym znalazła się w sadzie kwitnących wiśni. Wiśnia rozgościła się na dobre, wplatając do słodkich kwiatów coraz więcej owocowej soczystości. Była słodko-kwaśna i coraz bardziej słodziutka, coraz mniej czysto kwiatowa. Do głowy przyszła mi jakaś kwiatowo-owocowa słodko-kwaskawa guma do żucia, cukierkowo-cukrowy motyw... chyba właśnie wiśni. Z czasem wydała mi się aż nazbyt cukrowa. Zalatywanie gumą balonową rozwalało kompozycję.

Lekki kwasek powracał do rześkości i wilgoci kwiatów. Kwiaty z wazonu przypomniały o sobie. Z czasem cukiereczkową słodycz pewna spokojniejsza  nuta nieco wyrównała... Albo raczej przerobiła. Zapach zrobił się kobiecy jak kwiatowo-cukierkowe, ale w sumie nie najgorsze, kobieco-dziewczęce perfumy.

Na sucho zapach był w miarę intensywny, ryzykownie cukierkowy, a w paleniu niestety cukierkowy aż przesadnie. Niby rześki i autentyczny, niesztuczny, ale jednak też cukierkowy. Nie był duszny czy coś, rozchodził się w średnim tempie i nie był na szczęście słodką siekierą, bo moc reprezentuje raczej przeciętną.

To taka... dziewczęco-przearomatyzowana kwiatowość. Nie w moim typie. Kwiaty, rześkość, trochę owoców... a jednak też cukierkowe perfumy, guma i cukier, więc całość w moich oczach nie zasługuje na pochwałę. Średnie oddanie tytułu / etykietki. O rumieniec zachwytu mnie to-to nie przyprawiło.

5/10

poniedziałek, 7 czerwca 2021

wosk / świeca Goose Creek Boardwalk Mahogany

Zachwyt (nie)minionego lata

Wszelkie parki rozrywki, atrakcje typu diabelski młyn czy szerokie i długie mosty / mola / drewniane promenady są zupełnie nie w moim typie. Tłumy turystów odrzucają mnie, a wczasy nad morzem postrzegam jako męczarnię - przynajmniej obecnie (jako dziecko w sumie nawet je lubiłam). Niemniej, wczytując się, co ten zapach może mi przynieść, byłam raczej na tak. I... etykietka do mnie przemówiła - bo właśnie oddaje klimaty wydarzeń, na które z przyjemnością to mogę tylko popatrzeć na ekranie / etykiecie, a w życiu nie chciałabym w nich uczestniczyć.

Goose Creek Boardwalk Mahogany to zapach oddający mahoniową promenadę nadmorską, u mnie jako wosk (59g).

Opis producenta
Przechadzka nadmorską promenadą... To jest to, za co kochamy lato!
Nuty górne: letnie drewno tekowe, nasłoneczniony mahoń
Nuty bazowe: świeże jabłko, delikatna gruszka
Nuty dolne: bogate drewno wyrzucone przez może, białe drzewa


Recenzja

Na sucho wosk zapachniał mi przede wszystkim kokosem. Łączył naturalną słodycz, jak i orzechowość. Tę umocniły drzewa / drewno, dodając szlachetności i powagi. Nie brakowało rześkiej soczystości  słodko-kwaskawych owoców (egzotycznego ananasa i brzoskwini?), acz też w pewien sposób związanej z kokosem. W tle nieśmiało pobrzmiewała nutka... soli? Ukryta w kwaskach i drewnie, jakby zawilgoconym od morskiej wody. Mignął mi także "orzechowawy", nieco solony... popcorn?

W paleniu wosk kontynuował intensywną kokosowość, którą podmywała leciutka, owocowa soczystość. Orzech kokosowy i wiórki kokosowe robiły za bazę, choć i niemal śmietankowe akcenty od niego odchodziły. Z ochotą przeplatały się z wysoką słodyczą. Kokos roztaczał wszędzie biel... A z bielą tą wiązało się drewno. W wyobraźni widziałam miąższ kokosa i jego łupiny oraz białe, jasne drewno.

Drewno skojarzyło mi się najpierw z masywnymi palmami, ale też po prostu drewnem jasnym... Leżącym na plaży? Wyobraziłam sobie szare, zawilgocone i zbutwiałe konary wyrzucone na piaszczysty brzeg, a potem jasno-szare drewniane pomosty... Rozgrzane słońcem, ale też przesycone słonawą wodą... Na które naniesiono nieco jasnego, ciepłego piasku.

Woda, wilgoć i śmietanka kokosowa podtrzymywały rześkość. W nią wpisało się sporo słodkich, minimalnie kwaskawych owoców, które rozchodziły się z czasem. Pomyślałam o kwaskawym ananasie, który otwierał drogę znacznie delikatniejszym... Brzoskwiniom? Egzotyka robiła się coraz słodsza, pełniejsza. Czułam esencjonalne, jędrne i bardzo soczyste owoce, ale też rześkość... Mignęła mi słodko-wodnista gruszka i... znów bardziej woda.

Woda kokosowa? Wszystko to skąpane w słońcu i... jakby ze słodyczą, soczystością i kokosowością subtelnie muśniętymi i podkreślonymi solą. Jakby "kwaskawym" kwiatem soli morskiej. W oddali, ukryty w drewnie mignął mi słodko-rozgrzany karmel... może ciepły, karmelowy popcorn? Tonął jednak w kokosie.

Zapach na sucho był bardzo intensywny, a podczas palenia intensywny, dosadny satysfakcjonująco. To nie siekiera, trochę czasu dobre rozejście mu zajmuje, jednak w trakcie tego wydaje się dość płynny, zmienny. Wyszedł bogato i ambitnie, dobrze jakościowo. Z czasem już czuć go rewelacyjnie i długo - bez problemu do dnia kolejnego, przy czym ani trochę nie męczy.

Kompozycja rozkochała mnie w sobie. Naturalny kokos, sporo drewna i nutka owoców soczystych i słodkich w wydaniu ogólnie bardzo słodkim, a jednak nie banalnym, bo podsyconym solą i morską bryzą. To zapach rozgrzany słońcem, rewelacyjnie oddający beztroski, letni wieczór pełen zabawy. Pełen zachwyt tego lata! I... mam nadzieję, że nie tylko tego, bo mam zamiar do wosku tego wracać.

10/10

sobota, 5 czerwca 2021

kadzidełka Karmaroma Tales of India Incense Monsoon Magic / Monsunowa Magia

Powiew zachwytu?

Liczyłam, że w odniesieniu do tych kadzidełek uczucia będą jednoznacznie pozytywne, nie zaś zmienne jak wiatr... czy wiatr ogółem. Bo za nim nie przepadam, ale to szczegół. Tu o wiele istotniejsze były obiecywane nuty i ładne opakowanie. Nie wiem dlaczego, ale ta małpa jakoś do mnie przemówiła... choć, co ciekawe, dopiero robiąc zdjęcia dopatrzyłam się zwierząt na opakowaniach kadzidełek z tej serii. A jest to wyjątkowo dziwne, bo zawsze wszędzie wyhaczam wszelkie zwierzaki.

Karmaroma Tales of India Incense Monsoon Magic / Monsunowa Magia to zapach ziemi i zielonych liści, oddający monsunową porę; pierwsze deszcze po okresie suchej i ciepłej pogody, z linii inspirowanej Indiami; u mnie w formie kadzidełek patyczkowych, wykonanych ręcznie w Indiach (Bangalore), których w opakowaniu jest 15 gramów (u mnie 12 szt.). Wyprodukowane przez Hari Darshan Sevashram Pvt. Ltd. (HD).

Opis producenta
Nostalgiczny, świeży zapach wilgotnej ziemi i mchu z nutą zielonych liści.


Recenzja

Kadzidełka na sucho pachniały świeżo kwiatami i roślinami pokrytymi rosą. Wilgotnymi i słodko-rześkimi. Myślałam o kwiatach z grubymi, zielonymi łodygami i liśćmi. Może z nieco bambusowym charakterkiem? Który podkreślała wyraźna nuta wilgotnej, czarnej ziemi.

Palone kadzidełko rozniosło słodko-rześki zapach roślin i kwiatów. Pomyślałam o lesie tropikalnym i kwiatach o masywnych łodygach, liściach. Czułam wilgoć pory deszczowej, może rosę, albo jak po mżawce. Rośliny emanowały wodą i... mokra, wilgotna była ziemia, którą porastały. Wyraźnie czuć charakter takiej czarnej, chłodnej... Porastanej przez mech - mięciutki, zielony i wilgotny. Taki, który ugina się, gdy się po nim idzie. Odebrałam to jako w dziwny sposób częściowo... roślinnie neutralne? A chwilami wyraźniej słodko-goryczkowate. 
Zwłaszcza, gdy wilgotny, zielony las mieszał się już bardziej z rześkimi kwiatami, co zaś z czasem przełożyło się na myśl o lesie bambusowym oraz ściętych już "drewnowatych", grubych bambusach. Przy nich właśnie znów doszukałam się kwiatów. Pomyślałam o jakiś podobnych do nieco "smrodliwych" aksamitek, acz to nie były tylko one... W głowie miałam też jakieś o wiele ładnej pachnące... azjatyckie lotosy? Słodkawo-rześkie, trwające przy poważniejszej nucie... zawilgoconego, zbutwiałego drewna.

Kadzidełka już na sucho były intensywne, a co dopiero podczas palenia. Wtedy to od razu czuć je dosłownie wszędzie bardzo wyraźnie przy sporej ilości dymu. Palą się powoli, a aromat utrzymuje się długo, nie wgryzając się przesadnie w otoczenie.

Kompozycja bardzo mi się podoba. Spodziewałam się czegoś bardziej rześko-zielonego, delikatnego i jedynie przyjemnego, a dostałam głęboką, zieloną moc wilgotnego, ziemistego i charakternego lasu ze Wschodu. Ogromnie miłe zaskoczenie!

9/10

czwartek, 3 czerwca 2021

wosk / świeca Woodbridge Lemongrass & Ginger

Tajlandia do wąchania? 

Rześkie zapachy mnie nie kręcą, ciekawe natomiast tak. Z połączeniem nut tego typu spotkałam się jedynie w daniach kuchni tajskiej, które bardzo mi smakowały. Jako zapach, wosk... zastanawiałam się, jak też mogą wyjść. Jako więc że Over The Rainbow właśnie tej marki podobało mi się, mimo iż właśnie "rześkie i nie w moim guście", postanowiłam dać szansę i sprawdzić, jak będzie z tą kompozycją.

Woodbridge Lemongrass & Ginger to wosk / świeca o zapachu trawy cytrynowej i imbiru, u mnie jako wosk-kostka; opakowanie zawiera 68 gramów (8 kostek).

Opis producenta
Rześkie połączenie imbiru z trawą cytrynową.
Nuty górne: pomarańcza, cytryna, imbir
Nuty środkowe: pączki goździków, trawa cytrynowa
Nuty dolne: sosna


Recenzja

Suchy wosk w pierwszej chwili zapachniał mi soczyście słodkimi cytrusami o nieco wręcz landrynkowym charakterze. Mieszały się w równych proporcjach z soczyście-ostrawym imbirem. Także w nim trochę słodyczy odnalazłam. Na pewno dominował świeży korzeń. Kwasku w sumie nie brakowało: czułam i cytryny, i pomarańcze... Coś bardziej rześko-roślinnego, orzeźwiającego. W tle doszukałam się nieco korzennych przypraw, właśnie związanych z imbirem, ale też nieco... "zielonych" (sosnowo-roślinnych?).

Z kominka od razu buchnęła soczystość cytrusów i korzenia imbiru. Lekki kwasek podsycił słodko-ostry imbir. Wydał mi się nieco mydlany, co w połączeniu z cytryną i pomarańczą zaraz przeszło w trochę landrynkowy motyw. Słodycz wzrosła, ale nie zrezygnowała z kwasku. Korzeń imbiru stroił się różnymi nutkami, ale to on był główną gwiazdą kompozycji.

W kwaśności umocniła się soczystość i rześkość. Czułam dosłownie rosę, wilgoć. Widziałam zieloności... mnóstwo traw, drzew. Także sosen - i także kwaskawych. Te ich ostre igiełki...

Ostre, a jak! Ostrość imbiru zaprosiła do gry przyprawy korzenne. Słodko-ostre goździki, imbir-przyprawa jakby jeszcze podsyciły soczystość. Chwilami wydawało mi się, że czuję dosłownie lekkie gryzienie imbiru w oczy, choć wcale nie była to mocna pikanteria... Rześko-soczysta ostrość wirowała bowiem z rześko-słodkawą trawą cytrusową, która orzeźwiała, że było to aż niewiarygodne.

Zapach jest bardzo intensywny już na sucho, a w paleniu... Czuć go natychmiast i wszędzie! Bardzo dosadny, wyrazisty, z... efektami - zarówno szczypania w oczy, jak i orzeźwienia. Bardzo autentyczny i długo utrzymujący się.

Wosk uważam za dobry. Ładne zestawienie, moc cudowna, ale... taka dominacja imbiru budzi moje wątpliwości. W zasadzie miałam wrażenie, że to czysty on, a jedynie z domieszkami. Bardzo, bardzo realistyczny. Tytuł i etykietka sugerują trochę co innego. Muszę więc przyznać, że taka imbirowość trochę mnie zmęczyła. To znaczy: jednorazowo fajnie, ale cieszę się, że kupiłam tylko jedną kostkę.

8/10

wtorek, 1 czerwca 2021

kadzidełka Native Soul Incense Smudge Sticks Holy Smoke

Jasny gwint!

Czasem nie wiem, co mną kieruje przy wyborze kadzidełek, jakie kupuję. Ani nawet co motywuje do zakupu. Zdarza się, iż dostrzegę coś w internecie i od razu wiem, że zrobię wszystko, by to zdobyć. A czasem coś chodzi i chodzi za mną, a ja się waham. Kupić, nie kupić? Dzisiaj przedstawiane kadzidełka wlazły mi do głowy jako coś, co do czego nie miałam żadnych wyobrażeń, jak mogą pachnieć - tym samym ciekawiąc jeszcze bardziej niż znany, a potencjalnie piękny zapach. Patyczki w indiańskich klimatach ostatnio jakoś parę razy mi do gustu przypadły, więc składając większe zamówienie postarałam się, by zrobić to w sklepie, w którym m.in. mogłam kupić właśnie ten wariant.

Native Soul Incense Smudge Sticks Holy Smoke to zapach  "świętego dymu" oddający  klimat indiańskich ognisk i dzikości, zainspirowany rytuałami Indian; u mnie w formie kadzidełek patyczkowych pyłkowych, wykonanych w Indiach z naturalnych składników (zioła, przyprawy), których w opakowaniu jest 10 sztuk (15 g). Wyprodukowane przez Green Tree Candle Company.

Opis producenta:
Te kadzidełka tworzą mistyczną chmurę Świętego Dymu, który roztacza pozytywną energię i wypełnia pokój zapachem ognisk i dzikości.


Recenzja

Na sucho kadzidełka pachniały bardzo słodko dymnie tak, że poczułam się, jakbym zawitała do jakiejś... kaplicy / świątyni chrześcijańskiej. Zapach nieco kościelny, nieco żywiczny miał ciepłe podszycie. Zaciągając się mocniej pomyślałam o naturalnej zielarnio-aptece i miodzie.

Po rozpaleniu dym rozniósł mocny zapach... właśnie dymu (no shit, Sherlock) o mocno kościelnym wydźwięku. Do głowy przyszło mi kadzidło z chrześcijańskich świątyń, ale... jakby przesiąkniętych miodem. Rosła słodycz żywic, których złoto mieszało się z jasnym, lśniącym miodem. Trochę korzenne drewno, drewniane meble i jakby nuta sandałowca przełożyły się na wyobrażenie drewnianego wnętrza... małej kaplicy ozdobionej kwiatami lub... Znów za sprawą miodu pomyślałam o naturalnej, starej aptece. Naturalne leki, specyfiki z miodem dozowały głęboką, drapiącą słodycz i goryczkę ziół, ozdobionych słodkimi kwiatami. Suszonymi płatkami róży?
Zioła oraz kwiaty nakręcały się z drewnem i żywicami, fundując mi wielopłaszczyznowe, słodko dymne doznanie.

Kadzidełka już na sucho pachną bardzo intensywnie. W paleniu jakość i moc podtrzymują, upuszczając sporo - w punkt! - wonnego dymu. Utrzymuje się długo w pozytywnym sensie. Niestety kadzidełka spalają się dość szybko, mimo że są bardzo grube.

Całość kupiła mnie. Kościelny dym, apteczny motyw oraz ogrom drewna i miodu... lepiej być nie mogło. A nie, chwila. Mogło być... kadzidełko mogłoby palić się chociaż trochę dłużej, bym w pełni się nacieszyła. Jasny gwint, cóż to za zapach!

9/10