niedziela, 29 listopada 2020

świeczka / wosk Kringle Candle Touch of Autumn

Dotyk dotykiem, a co z zapachem?

Uwielbiam jesień i nigdy nie mam dość zapachów z nią związanych. Jesień późna, prawie zima? A co, u mnie nadal ma jesienną jesienią z nutą jesieni pachnieć! Czasem nawet nie ma co więcej pisać, trzeba wąchać! ...Lub czytać. Zależy od strony. Albo... jedno i drugie, bo i czytaniu jesień sprzyja.

Kringle Candle Touch of Autumn Daylight to świeczka o zapachu "dotyku jesieni" od Kringle Candle Company; u mnie jako Daylight (42 g); także potraktowany jako wosk - w kominku.

Opis producenta
Szeleszczące liście pod stopami i chłodny powiew powietrza. Wspomnienie jesiennych wieczorów w gronie przyjaciół i rodziny. Świeże powietrze wzbogacone mieszanką ciepłych korzennych tonów to idealny kompan na długie, chłodne wieczory. 

Recenzja

Na sucho świeczka dosłownie uderzyła mnie goryczką pieprzu, gałki muszkatołowej, kardamonu i "innych korzenności", zapachem suchych liści i ciężkim motywem drzew / drewna. Wydała mi się dość poważna. W wyobraźni jesiennego dnia weszłam do sklepu z antykami-meblami z drewna, w którym unosił się ich aromat, a także panował chłód (mimo korzenności).

Po rozgrzaniu wosk roztoczył goryczkę drzew, drewna i liści, podkręconą przyprawami. Spowijał je jednak chłód albo raczej... rześkie powietrze / powiew. Wyobraziłam sobie ciemne wnętrze sklepu z antykami, do którego otwarto właśnie skrzypiące, drewniane drzwi. Z zewnątrz powiał chłodny, jesienny wiatr. Wraz z nim, wleciał tam aromat suchych, dawno opadłych już liści i drzew. Przemieszały się z wonią starych, ale czystych mebli drewnianych. Czystość i powiew... zahaczała chwilami o delikatną, słodkawą soczystość (?).

Obraz ten podkreśliły przyprawy: gałka muszkatołowa, kardamon, pieprz. Były gorzko-pikantne, do pewnego stopnia ciepłe, ale nie mocno rozgrzewające. Z czasem słodkawość nabrała pewności siebie, a ja doszukałam się ukłuć goździków i cynamonu... kryjących się w liściach.

Zapach jest w miarę wyrazisty i na sucho, i po ogrzaniu, ale w przypadku drugiej opcji do siekier nie należy. Rozchodzi się bardzo szybko i trwa dość długo. Wydał mi się bardzo wyważony.

Całość bardzo, bardzo mi się podobała. Wydała mi się trochę mroczna: sucha, drzewna i przepiękna. Korzenność i chłód jakby pokazały, że jedno bez drugiego nie istnieje. A jednak i dla słodyczy znalazło się miejsce.

8/10

piątek, 27 listopada 2020

świeczka / wosk Yankee Candle Lucious Pumpkin Trifle

Ciastowy krem nie jedną ma postać

Świeczki uczą! Całe życie poznajemy nowe słowa, tak też stało się w tym przypadku. Otóż wreszcie dokładnie sprawdziłam (i zapamiętałam!), czym jest "trifle". Otóż to popularny w Anglii deser m.in. z ciasta biszkoptowego, galaretki i owoców z dużą ilością śmietanki. O tak, lubię poznawać nowe słowa, zwłaszcza te dotyczące kulinariów. Nawet jeśli nigdy ich nie wypróbuję (na słodko nigdy nic nie robię).  Chociażby to "trifle" wydawało się czymś kompletnie nie dla mnie. Jednak... Lubię wzbogacać "jedzeniowy słownik", potrzebny mi do opisywania nut, jakie wyłapuję w czekoladach. A że typowo jedzeniowe zapachy świeczek, kremów itp. niezbyt do mnie przemawiają... tu jakoś ten fakt przegrał z miłością do dyni.

Yankee Candle Lucious Pumpkin Trifle to świeczka o zapachu "waniliowo-cynamonowego ciasta z dynią i śmietanką", u mnie jako votive / sampler 49 g (potraktowany jako wosk - w kominku).

Opis producenta:
Kuszący tort waniliowy z cynamonem, słodką śmietanką i dynią, na myśl o którym aż leci ślinka."
Nuty górne: cynamon, śmietanka
Nuty środkowe: goździki, dynia
Nuty dolne: ziarna wanilii, brązowy cukier

Recenzja

Na sucho świeczka pachniała średnio intensywnie, acz bardzo słodko śmietanką, wanilią - ewidentnie kremem w kosmetycznemu ujęciu, a jedynie sugerującym "ciastowy krem". Za nimi kryła się drobna soczystość dyni ze szczyptą słodkich przypraw korzennych. Zapach otarł się o przesłodzenie. Już w tym momencie wydał mi się niezbyt w moim guście, acz jeszcze mający szansę na bycie ciekawym.

Ocieplający się okazał się delikatny i wciąż bardzo słodki - na szczęście nie mdląco. Mignął mi korzennym karmelem, ale zaraz zrobiło się za słodko-śmietankowo na karmel - więc może to bardziej krem toffi? A w tle odrobinka dyni, być może jako jakieś wilgotne, kremowe ciasto dyniowe ze śmietankowym kremem. Nie odebrałam jednak tego jako zbyt apetyczne... Pomyślałam o śmietankowo-waniliowym kremie do rąk - słodkim i specyficznym. Słodycz rozkręcała się w najlepsze, a dwa nurty szły jakby obok siebie: słodkie, śmietankowo-kremowe, leciutko korzenno-słodkie ciasto oraz zbędny, kosmetyczny krem mający je oddawać. Mimo ostrawo-słodkich goździków i cynamonu, które z czasem zarysowały się wyraźniej, było to za słodkie, aż cukrowe... w dodatku trochę w kosmetycznym kontekście. Nie pomogła nawet lekka soczystość, płynąca z ciasta.

Świeczka okazała się... dość wyrazista w swoje nuty, a jednocześnie nie mdląca czy siekierowo zasładzająca. Raczej spokojna, gdy o moc chodzi. Rozchodziła się powoli, konsekwentnie - na mój pokój bez problemu, na resztę mieszkania niezbyt. Nie utrzymywało się to też zbyt długo (z czego akurat się cieszyłam). Delikatna, ale nie "za słaba", jakość więc raczej na plus (tak obiektywnie, ja wolę siekiery, ale... nie o takim zapachu).

Zapach wydał mi się przede wszystkim typowym słodziakowym zapachem ciasta... To znaczy jak wszelkie kremy i rzeczy "o zapachu", a nie autentyczne ciasto. Mnóstwo cukru, wanilii i śmietanki, jedynie z sugestią przypraw korzennych i dyni daleko, daleko w tle. Zupełnie nie w moim guści tym bardziej, że nie lubię kosmetyków tego typu.
Z jednej strony wiedziałam, co kupuję i nastawiłam się na wysoką słodycz, więc akurat tego się nie czepiam... Czepiam się, że nie wyszło realistycznie i apetycznie. Źle jednak nie było. Nie jest to jednak zapach, do którego będę chciała wracać. Pomyślałam o tym jako o VC Fall Festival w wydaniu słodkiego kremu do rąk.

5/10

środa, 25 listopada 2020

wosk / świeca Goose Creek Cold Autumn Leaves

Zimna jesień budząca ciepłe uczucia

Odkąd pamiętam, gdy tylko pojawiały się pierwsze choćby jedynie trochę żółtawe liście z utęsknieniem czekałam na ich sterty, by móc zaciągać się ich zapachem. Tak brudnym, tak uzależniająco-odpychającym, że... dla mnie pięknym. Latami zapach jesiennych liści, deszczu i mgły był jedyną motywacją by w miarę dziarsko wstać i iść chociażby do szkoły. Może to dziwne, ale czasem obecnie jesienią brakuje mi tych porannych, trochę przymusowych spacerów wśród takich zapachów. Stąd ogromne oczekiwania co do tego wosku.

Goose Creek Cold Autumn Leaves to zapach liści chłodną jesienią, u mnie jako wosk (59g).

Opis producenta:
Zimne krople deszczu spadające na kolorowe, jesienne liście.
Nuty górne: bergamotka, zimne krople deszczu, liście
Nuty środkowe: igły jodły, opadłe liście
Nuty dolne: paczula, jesienne drzewa


Recenzja

Wąchając na sucho poczułam moc mokrych liści zalegających całą stertą na wilgotnej, czarnej ziemi. Czułam mżawkowo-deszczowy chłód, trochę drzew i drobny, przeszywający to kwasek. Wydał mi się nieco... kiszonkowo-ogórkowy? Rześki i jednocześnie ciężkawy. Zahaczył o koloński motyw. 

Po rozgrzaniu wosk konsekwentnie roztaczał zapach liści, podrasowanych lekką kiszonką. Jakby na wilgotną i sporą stertę wciąż spadały kolejne. Liści było coraz więcej i więcej! Leżały na wilgotnej, czarnej ziemi, od której rozchodził się chłód i sugestia ostrości (pleśni?). Właściwie... był wszędzie. Czułam także rześkość mżawki: chłodnej i jesiennej.

W rześkości z czasem pojawiła się soczystość... lekki kwasek. Chwilami zajeżdżał mi kiszonkowym ogórkiem, a chwilami cytrusami. Wydał mi się w pewien sposób słodkawy... najbliżej mu chyba do pomarańczy. Mieszał się też z iglastą wonią i drzewami, nie był więc zbyt oczywisty.

Liście bowiem opadały właśnie z drzew o grubych, mocarnych pniach, z korzeniami porastającymi ziemię. Drzewa te były różne, mieszane: i liściaste, i iglaste... Przy czym iglaste z czasem umacniały swoją pozycję. Oczami wyobraźni widziałam mnóstwo zielonych igiełek, odpowiadających za rześkością. Przemykała między nimi kolońska, słodkawo-ziołowa nuta, która wygładzała kwasek odrobinką pikanterii. Nie do końca jednak, bo sugestia przegniłych liści cały czas gdzieś tam w oddali wisiała.

Zapach jest wyrazisty i odważny, ale nie siekierowy. Chwilami wydaje się ciężki, acz mimo błyskawicznego rozchodzenia się i długiego utrzymywania do dnia kolejnego, ani przez chwilę nie męczy. Właściwie... wnosi orzeźwienie.

Całość bardzo mi się podoba. Mocna, pozytywnie brudna, z charakterem i niezwykle obrazowa, realistycznie oddająca mokre liście, które późną jesienią zalegają na ziemi. Nutą kiszonego ogórka skojarzył mi się z Country Candle Golden Autumn, jednak... ten Gąski jakoś tak się wmieszał, że wyszedł raczej intrygująco niż odpychająco. Gdyby jednak tak ogórka nie było tu ani trochę, ocena byłaby maksymalna.

9/10

poniedziałek, 23 listopada 2020

świeczka / wosk Village Candle Fall Festival

Festiwal radości czy upadek z karuzeli?

Zapach ten dotarł do mnie po małych perypetiach. Zobaczywszy etykietkę (mam słabość do motywów karuzel, cyrków itp.) i opis nut na stronie sklepu producenta (wydały się bardzo w moich guście), wiedziałam, że muszę go zdobyć. Gdy w paczce zobaczyłam świeczkę z "brzydkim dzieckiem" (VC Fall Fun) na etykietce, co od razu skojarzyło mi się z zapachem beztrosko-dziecięcym, a więc dalekim od opisu, który zrobił na mnie wrażenie, natychmiast zaczęłam do sklepu wypisywać maile i wydzwaniać. Na szczęście wreszcie wysłano mi upragnioną. Radości... nie było końca?

Village Candle Fall Festival to świeczka oddająca zapach jesiennego festiwalu, u mnie jako votive / sampler 61 g (potraktowany jako wosk - w kominku).

Opis producenta:
Na stronie w dniu zakupu (2020r.): delikatny zapach tytoniu i piżma wzbogacony słodką jagodą
Jw. przy takiej świecy: Gdy jesień nabiera rozpędu, witamy jesienne festiwale w naszych miastach. Wspomnienia ciepłej kukurydzy z masłem, słodkich dyń i kandyzowanych smakołyków wypełniają powietrze śmiechem i dziecięcą radością dla wszystkich.
Ze stron sklepów innych: maślany karmel, dynia, przyprawy

Recenzja

Świeczka na sucho intensywnie pachniała pomarańczą i perfumeryjną jesienią: suchymi liśćmi, trochę tytoniem z sugestią dymu. Przewijała się słodka dynia. Klimat wydał mi się soczyście ciężkawy, a zarazem uwodzicielsko-kobiecy. Może to nie tyle dym, co słodkawo-suche drapanie w gardle? Za sprawą słodko-ciepłych przypraw, liści i ogólnej słodyczy. Nasączyła ją jednak intensywna, słodko-kwaśna pomarańcza oraz trochę mniej jednoznacznych... słodko-kwaśnych jagód / śliwek / jeżyn. Otulonych liśćmi, i palono-maślanym karmelem? Ułożyło się to w soczysty, słodko-korzenny wypiek dyniowy, w którym nie brakowało wanilii. Wspomniane owoce jednak pobrzmiewały też czymś mniej przyjemnym - pomarańcze wydały mi się jakieś "buzująco-sztucznawe" jak oranżadka w proszku.

Po rozpaleniu kominka rozeszła się zwiewna słodycz. Oczami wyobraźni zobaczyłam wyperfumowaną dziewczynę być może na jesiennej, beztroskiej randce o niemal przyjacielskim charakterze na rześkim, świeżym powietrzu. Za rześkością stanęła słodycz owoców, otulonych słodkimi przyprawami. Powiedziałabym, że czuję jakby waniliowo-korzenny, łagodny karmel, oplatający owoce już o wiele bardziej stonowane i wyważone niż na sucho pomarańcze. Takie... nasączające maślane, średniej jakości ciasto. Ich soczystość i kwasek hamowała i rozmywała spora dawka waniliowo-ciastowej słodyczy. Coraz bardziej właściwie... całość tonowała.

Łagodna, słodka korzenność z czasem lekko wzrosła - może to cynamon? - wsparta dymem i nutą drzewno-liściastą. Pomyślałam o delikatnym, ciepłym cieście dyniowym - jakby po spacerze wpaść na ciasto... mając jeszcze jesienne powietrze we włosach. Znów wyraźniej poczułam wątek kobiecych perfum i liści. Był w pewien sposób suchy i ciepły, mieszający się z czasem z maślanym, kremowym ciastem (na które nie ma się ochoty).

Zapach był intensywny, ale nie wyzbył się pewnego... spokoju, gdy o charakter chodzi (?). O ile na sucho intensywnie soczysty, tak po ogrzaniu z czasem coraz bardziej wyraźnie słodki i "tulący". Soczystość nie gryzła, słodycz nie męczyła, a nieprzyjemne sugestie uleciały po ogrzaniu. Miałam wrażenie, że spora część soczystości niestety też. Niemniej, jakościowo muszę pochwalić, bo rozchodziło się to szybko i trwało zadowalająco długo.

Całość w sumie podobała mi się, jednak... zaskoczyła mnie. Wyszła o wiele nudniej, niż myślałam. Beztrosko, słodko, soczyście... a jednocześnie nie tak jedzeniowo, wciąż jesiennie. Liście, rześka, powietrzna nuta tworząca tło dla słodziutkiego, korzennego ciasta dyniowego o słodyczy maślanego karmelu i soczystości głównie pomarańczy to kompozycja udana, aczkolwiek... nie nowa. Powtarzalna, przez co miałam wrażenie, że "czegoś takiego już trochę było". Nie pokryło się to z nutami, które przeczytawszy, skusiły mnie na zakup. Ani to upadek marki, ani coś szczególnego. Ot, pachnie sobie... Na sucho Fall Festival nie jest wolny od wad, a palony... nie wzbudza emocji, żadnych.

Podobny do VC Pumpkin Scarecrow, acz bardziej przyziemno-drzewny, powietrzny. Pomyślałam o nim jako o mniej ambitnej, cięższej wersji Goose Creek Autumn.

6/10

sobota, 21 listopada 2020

wosk Yankee Candle Golden Chestnut

Kasztanowe ludziki to nie są

Gdy dopiero tylko zaczęło obijać mi się o uszy "pieczone kasztany", zastanawiałam się, czy można by zjeść te nasze zwykłe, z których za dzieciaka robiło się ludziki. Na szczęście nigdy tego na sobie nie sprawdziłam, a doczytałam. Chcąc kasztany spróbować, kupiłam je raz czy dwa, nawet czekolady z nimi jadłam (recenzje) i... mogę powiedzieć, że "fajna sprawa, ale nic genialnego". Ot... jest w nich jednak coś, że jako składowa, kuszą trochę. I właśnie stąd ten wosk u mnie. Bo lubię ciekawostki, bo... bo tak. I niby wiem, że nie chodzi o te kasztany, które jesienią tak fajnie jest zbierać (dalej po zwykłego kasztana nie umiem się nie schylić), ale... uległam i tak.

Yankee Candle Golden Chestnut to zapach kasztanów; u mnie jako wosk 22 g.

Opis producenta
Skosztuj ciepłych kasztanów opiekanych w towarzystwie przypraw i ziół, skropionych delikatną cytrusową nutą.
Nuty górne: kora cynamonu, pomarańcza, kardamon
Nuty środkowe: pieczone kasztany, jaśmin
Nuty dolne: bursztynowy cedr, drzewo sandałowe 

Recenzja

Na sucho wosk wydał mi się słodkawo-pieczony, ciepły i przyprawiony we wręcz ostro-słodkim kontekście. Łagodziła to pewna suchość pieczonych kasztanów, orzechów i batatów. Zapachowi jednak nie brak soczystości słodko-goryczkowatych pomarańczy. Myślę tu zarówno o świeżym owocu, jak i skórce np. kandyzowanej.

Ogrzany wosk... także ogrzewał. Jego zapach wciąż był bowiem pieczono-ciepły za sprawą słodkich przypraw korzennych. Mieszały się z naturalnie słodkawymi batatami i kasztanami jadalnymi, które podkreśliła pieczona nuta. Kasztany same w sobie nie były jednoznaczne, a raczej wkomponowane w bardziej korzenno-orzechowe realia. Takie, które chwilami przejawiają całkiem sporo cytrusowej soczystości. Jakby jakiś wypiek wypełniały soczyste skórki pomarańczy. Może lekko kandyzowane, a więc specyficznie słodkie, mimo że niepozbawione goryczki, za sprawą której wpisywały się też w leciutką wytrawność.
To jednak nie tylko pieczone pyszności, ale też woń ciepła piekarnikowego, mieszającego się z czasem z coraz bardziej ogólnie ciepło-drzewnym klimatem ciepłej, rozgrzanej słońcem wczesnej jesieni. 

To jesień pełna korzennych przypraw, w tym słodkiego cynamonu aż takiego... z kory, harmonijnie mieszającego się ze złotymi drzewami i kwiatami. Z czasem kompozycja wydała mi się właśnie nieco kwiatowa, rześko... roślinnie-ziemista? Dopomogły tu słodko-soczyste pomarańcze.

Zapach jest średnio intensywny, ale szybko roznosi się i ociepla pokój, przy czym może wydawać się aż leciutko gryzący (mnie to nie przeszkadzało).

Nie szaleję za jadalnymi kasztanami - są smaczne, ale za dużo przy nich zachodu, a za mało jedzenia, w dodatku dość nudnego (ot, kojarzą mi się jak "orzechowe ziemniaki"?)... Liczyłam po cichu, że tu będą one składową kompozycji, a nie że będzie to zapach tylko i wyłącznie ich i... dokładnie to otrzymałam. Jesienno-pieczone ciepło, mnóstwo korzennych przypraw i orzechowy wątek - to jest to. Słodycz spleciona z wytrawnością. Kasztany? No, przychodzą do głowy, ale to może być autosugestia. Przyjemny, ale niezbyt adekwatny do opisu i tytułu. Kasztanowe ludziki to na pewno nie są, ale zapach kasztanów... też niespecjalnie. Co więcej, bardziej niż jednoznacznie np. cudowny, był po prostu ciekawy. Podobało mi się też wyważenie między "ciepłą suchością", a soczystością, choć jego całościowy charakter dla mnie był nieco za delikatny.

7,5/10

czwartek, 19 listopada 2020

wosk Goose Creek Autumn Leaf & Amber

Jesieni nigdy dość!

Oprócz upalnego lata, kiedy to niewiele świec i wosków palę, jesiennych zapachów właściwie nigdy nie mam dość. Uwielbiam tę porę roku i wydłużam ją sobie zawsze jak tylko mogę. Dobry jesienny zapach nie musi być według mnie przełomowy czy niespotykany... Wystarczy, by adekwatnie oddawał klimat. Liczyłam, że ten właśnie taki - prosty, ale piękny - będzie. Dodatkowo trzymałam kciuki, bo nie chciałam, by zawiodła mnie kompozycja posiadająca tak cudowną etykietkę

Goose Creek Autumn Leaf & Amber to zapach jesiennych liści i bursztynu, u mnie jako wosk (59g).

Opis producenta: 
Jesienna ucieczka do drewnianego domku nad jeziorem, gdzie jesienne liście mienią się w promieniach zachodzącego słońca.
Nuty górne: ciepły bursztyn, jabłka
Nuty środkowe: drewno, złote liście
Nuty dolne: wanilia, paczula, drewno cedrowe


Recenzja

Powąchany na sucho wosk od pierwszej chwili kojarzył mi się z delikatnymi męskimi perfumami i chłodną mżawką. W tle zawinęła się słodycz, trochę ziołowo-rześka, trochę... waniliowo-czekoladkowa i... drzewna? Ponadto wyraźnie czułam soczyste i słodkie jabłka.

Po ogrzaniu wosk roztoczył słodkawo-rześkie, dobre męskie perfumy, otulając je dodatkową słodyczą i chłodem mżawki. Zaraz pojawiło się też trochę ciepłych przypraw, coś drzewnego, jednak obyło się bez mocnego kontrastu. Przez pewien czas nuty płynęły z wolna, nieśmiało poczęstowały czekoladkami z nutką wanilii i... tu wzrosła słodycz. Poczułam słodziutkie jabłka, być może słodkie, gęsto-lepkie nadzienie / mus jabłkowy? Taki dosłodzony wanilią? Niczym jakaś wilgotna masa...

Masa... liści? Zalegających pod drzewami i zmoczonych deszczem. Były aromatyczne, nieco konkretniejsze. Perfumy zmieniły się częściowo w ziemisto-drzewne, zawilgocone tony. Wydało mi się to dość chłodne, a jednak wciąż z tlącym się gdzieś, skrytym ciepełkiem przypraw, złotych liści. To drobna goryczka grubej kory drzew oraz... coś niemal cynamonowo-pieprznego. Wciąż jednak z perfumeryjnym i jabłkowym podszyciem. Raz przeważało jedno, raz drugie.

Zapach jest całkiem mocny na sucho. Szybko się rozchodzi i trwa bardzo długo jako porządnie wyczuwalna, dynamiczna kompozycja o w pełni satysfakcjonującej mocy.

Całość wyszła poniekąd przewidywalnie, ale nie do końca typowo. Okazała się bardzo głęboka. Wilgotnie, rześko, ale i z wyraźnym ciepłem drzew, przypraw, liści; o męskim charakterze, a jednocześnie słodko i nienachalnie jabłkowo. Ucieszyło mnie, że kompozycji nie odbiera się jako jedzeniowej. Subtelna i sugestywna, ale o zacnej mocy - to lubię!

9/10

wtorek, 17 listopada 2020

świeca MOIRA Dom Czekolady Czekolada i świeca Spice

Świecolada goździkowa

Można powiedzieć, że czekolada jest ogromną częścią mojego życia. To coś więcej niż chwile szczęścia, to pasja. Uwielbiam odkrywać nuty kakao z najrozmaitszych regionów, jak i sprawdzać, jak poszczególne dodatki się z nim łączą. Z racji prowadzenia bloga chwile-zaslodzenia.pl podejmuję czasem różne współprace, dostaję czekolady do testów. W drugiej przesyłce od Nataszy z Domu Czekolady znalazła się także świeca, jako że wspomniałam o moim sposobie na uprzyjemnienie sobie wieczorów. To szczególna świeca, bo inspirowana ciemną czekoladą, zrecenzowaną już przeze mnie Naive Spices.

MOIRA Dom Czekolady Czekolada i świeca SPICE to sojowa świeca inspirowana czekoladą Naive Spices, czyli o zapachu korzennie-cytrusowym stworzonym przez Nataszę Kotarską we współpracy z Manufakturą Zapachów MOIRA; u mnie jako świeca w szkle 200g.

Opis producenta:
Dominującą nutą kompozycji jest rozgrzewający, korzenny cynamon, doprawiony goździkiem. Szczypta ziołowo-ambrowej szałwii muszkatołowej dopełnia korzenne akordy, nadając kompozycji szlachetności.


Recenzja

Świeca wąchana na sucho aż szczypie przenikliwymi, ostro-słodkimi goździkami i cynamonem w ilości tak sowitej, że aż ciepło-gorzkim. Korzenny bukiet cechowała ostrość, że to... raczej kolczasty splot cierni, niż bukiet, niemniej przyjemny i słodkawy. Ziołowa pikanteria rozgrzewała aż szczypiąc, jednak w tle doszukałam się pomarańczowo-kwaskawej soczystości. Zdecydowanie cytrusowej rześkości. Do głowy przyszedł mi splot anyżu i szałwii, podrasowanych chłodnym elementem mięty. Oczami wyobraźni widziałam drzewa iglaste, których igiełki pokryły się lodem lub szronem. 

Jakiś czas po rozpaleniu, świeca zaczęła roztaczać po pokoju ciepło-ostry aromat przypraw korzennych pod przewodnictwem słodko-szczypiących goździków i słodko-gorzkiego cynamonu. Z drobnym opóźnieniem podążała za nimi cytrusowa soczystość. Poczułam w tle cały splot ciepłej słodyczy, której głębię umacniała korzennie-palona goryczka. Wraz z nią płynęła subtelna, powiedziałabym że nieco waniliowa słodycz. Chwilami zdarzyło mi się pomyśleć o korzennym wypieku...

Ze skórką pomarańczową. Wyraźnie dość prędko zaczęły odzywać się także cytrusy. Słodko-goryczkowate pomarańcze, ale i kwaśniejsze, bardzo, bardzo rześkie. Ta właśnie rześkość poniekąd też wpisywała się w ziołowość. Zdecydowanie czułam szałwię i miętę. Pierwsza kojarzyła się z soczystymi cytrusami i wprowadzała drugą. Słodko-chłodząca mięta aż podgryzała i szczypała do pary z goździkami. Pomyślałam o sosnach z przymrożonymi igiełkami. Igiełkami o ostrych końcach - tak ostrych, jak ostry był ten intensywny, korzenny splot. Bezkompromisowo ciął, idąc cały czas naprzód i nie biorąc jeńców. Mocne, pikantne korzenne przyprawy rozgrzewały w najlepsze. Grzały niczym pomarańczowy grzaniec przyprawiony do przesady i pity przy kominku, w momencie gdy zza okna do ciepłego wnętrza wkradał się ziołowo-rześki przeciąg, mróz.

Zapach był bardzo intensywny, mocarny, gryzący i... niezwykle w tym przyjemny. Efekt taki został uzyskany dzięki idealnemu doborowi przypraw, jak i przełamaniom, które żywo reagowały. Wyważony w swej mocy. Mimo to, jest to intensywność, na którą nie zawsze ma się ochotę (ze względu na to, jak specyficzna jest).
Nie umiem tego sprecyzować, ale po dłuższym paleniu chwilami... jakbym wyłapywała po prostu zapach wosku... Po zgaszeniu w ogóle świeca dziwnie zajechała mi soją. To było dość osobliwe.

Ostro-ciepła, korzenna kompozycja, w której nie brak chłodu, przypominająca o tym, dlaczego aż tak mocne rozgrzanie jest tu pożądane - tak ją widzę. Muszę przyznać, że kupiła mnie wizja ostrych goździków niemal powbijanych w pomarańczę i ta chłodno-ostroigiełkowa nuta. Nie powiedziałabym jednak, że aż tak mocno oddaje czekoladę Naive Spices. Ta, owszem, miała cytrusowe nuty, ale oprócz pikanterii... była bardzo cynamonowo-pierniczkowa, bardziej wyważona, nie taka goździkowa.

8/10

niedziela, 15 listopada 2020

świeczka Country Candle Salted Caramel Apples

Sól w oku, nie w karmelu

Przy wosku Kringle Maple Sugar wspomniałam, że lubię syrop klonowy, bo kojarzy mi się z karmelizowanym miodem. I tu pozwolę sobie kontynuować, że karmel przeważnie wygrywa u mnie np. z toffi - bardzo lubię palone nuty. Stąd myśl, że tak trochę opozycyjnie do syropu klonowego w wersji przesłodzonej, można by sprawdzić, jak karmel spisuje się w wykonaniu Country Candle. W dodatku solony (niegdyś mój ulubiony; obecnie lubię po prostu dobry). Może akurat jabłek w karmelu nigdy zjeść bym nie chciała, zostając w błogiej w moim odczuciu niewiedzy, ale że ostatnio przekonuję się do zapachów jabłkowych, nie widziałam powodu, by tu coś miało nie zagrać.

Country Candle Salted Caramel Apples to świeczka o zapachu jabłek w solonym karmelu od Kringle Candle Company; u mnie jako Daylight (42 g); u mnie używana jako wosk (w kominku).

Opis producenta
Chrupiące jabłka zanurzone w kremowym, solonym sosie karmelowym.
Nuty górne: jabłko, nuty słodkie
Nuty środkowe: klon, sól morska
Nuty dolne: masło, karmel

Recenzja

Na sucho świeczka pachniała słodkim, niemal kajmakowo-palonym karmelem, który za sprawą soczystości kojarzył się też trochę z syropem klonowym i drzewami zestawionym z wyrazistymi soczyście-słodkimi jabłkami. Do głowy przyszły mi raczej takie w formie musu, ale oczywiście i surowo-świeże (słodkie czerwone odmiany). Ich soczystość chyba nieco podkreśliło echo soli.

Wosk rozgrzany uraczył mnie wysoką słodyczą bardzo łagodnego karmelu. To przede wszystkim karmel słodki, niemal kajmakowo-maślany, kojarzący się z toffi i syropem klonowym o znikomo palonej nucie. Soli czuć dosłownie odrobinę na początku. Za jej sprawą słodycz nie uderzyła muląco, acz w pewnym momencie wydawało mi się, że jeszcze podbiła ją wanilia czy coś...

Tym czymś były słodko-... jakieś jabłka. Skojarzyły mi się z jabłkowym musem posłodzonym wanilią. Słodkimi i soczystymi jabłkami... nieco ciastowymi. Mieszały się z maślano-palonym karmelem, który pozwolił sobie na palono-pieczoną, odważniejszą, acz wciąż dość ciastową nutkę. Sól jakoś się zgubiła, a jabłka przez większość czasu pobrzmiewały jako echo. Wystąpiły w paru postaciach. Gdy tak słodycz zmieniała swoje oblicza, na przód wyszły słodkie bardziej surowo-świeże, acz wciąż delikatne. Na szczęście autentyczne jak zwykłe, czerwone odmiany, swoją drobną soczystością nieco rozbijając słodycz.

Zapach był dość intensywny, rozchodził się szybko, ale nie uderzał. Trwał, niby nie narzucając się tak mocno, ale... było w nim coś duszącego, co po pewnym czasie aż nieco dusiło. Potem stopniowo się ulatniał.

Zapach nie sprostał moim oczekiwaniom, acz zły nie był. Wysoką poprzeczkę postawił sam sobie, bo na sucho był naprawdę ładny, jabłkowo-karmelowy, ale po ogrzaniu... Jabłka niby trochę czuć, lecz zdawały się marginalną nutą. Karmel okazał się nie karmelem, a jakimś mdlącym słodzidłem. Miał taki wydźwięk, że... coś mi nie grało, z taką solą w oku. I to w sumie o soli tyle, bo i jej zapachu zbytnio nie czuć. Za to od tej słodyczy aż nieco drapało w gardle, dusiło, mimo że nie był to zapach jednoznacznie zasładzający. Przyjemnym jednak nie mogę go również nazwać. Już zaczęłam przekonywać się do jabłek, a tu takie coś... 

6/10

piątek, 13 listopada 2020

wosk Bridgewater Candle Autumn Stroll

Jesienny troll?

Mam tendencję do kupowania różności hurtowo. Ma to plusy, jak i minusy. gdy postanowiłam dać szansę woskom Bridgewater, z pomocną... kostką wyszedł mi sklep Zapach Mojego Domu, dzięki któremu mogłam popróbować więcej. Po Bridgewater Candle Wild Summit żałowałam, że nie nakupowałam więcej, więc postanowiłam czym prędzej przetestować drugi posiadany zapach. Jako że kocham jesienne klimaty, byłam niemal pewna, że to będzie coś! Tym bardziej, że opis producenta brzmiał jak zapach moich marzeń.

Bridgewater Candle Autumn Stroll  to zapach "jesiennej przechadzki"; u mnie jako wosk kostka ok. 12 g (w opakowaniu 73 g).

Opis producenta:
Odmładzający kwiat pomarańczy, pikantne nuty różowego pieprzu i liścia pimento oraz maślana warstwa kasztanowca nad słodkim zadymieniem drzewa gwajakowego, aby stworzyć zapach jesieni przypominający popołudnia spędzane w jaskrawo zabarwionych lasach. Zapach jest zapieczętowany nutami bazy bursztynu, benzoesu i paczuli dla podkreślenia  ziemskiego bogactwa. 


Recenzja

Na sucho zapach zaskoczył mnie soczystą słodyczą o ciepłym charakterze. Poczułam drzewa i liście rozgrzane słońcem i... chili? Pikanteria przypraw wydała mi się dość ciężka, ale właśnie też ciężko-soczysta i... słodka? Jak wonne, ciężkie kwiaty.

Po rozgrzaniu wosk konsekwentnie uderzał w soczystość, tym razem ewidentnie reprezentującą słodkie, dojrzałe pomarańcze o goryczkowatych skórkach. Skórkach suszonych? Od nich rozchodziły się też jesienne liście: częściowo ususzone, częściowo jeszcze nie... na pewno rozgrzane słońcem. Jego promienie padały zarówno na nie, jak i drzewa. Drzewa... ukwiecone? Zdecydowanie także słodycz kwiatów czułam. Z czasem zaczęła przypominać nieco słodko-kwiatowe, "milusie" i kobiece perfumy.

Wszystko to było bardzo, bardzo ciepłe, ale i ciężkie. Z czasem słodycz przechodziła niemal całkowicie z soczystej do ciepło-drzewnej. Chwilowo pomyślałam o złocistych suszonych owocach, lecz potem to już raczej żywiczna, może przypalono karmelowa słodycz. Czyżby także nutka syropu klonowego? Podkreśliła drzewa, a ja doszukałam się też niemal biszkoptowo-ciasteczkowej sugestii jakiegoś... słodkawego, a zarazem pikantnego wypieku. Chili, może nawet goryczkowata ostrość pieprzu mieszały się z drzewami i zapachem suchego parku... W którym czuć także podszytą pikanterią ziemię. Właśnie drzewa i pewna suchość sprowadzała klimat do poważniejszego motywu czarnej ziemi.

Wosk już na sucho cechuje przyjemna wyrazistość, która potwierdziła się po rozgrzaniu. Rozchodzi się bowiem po całym mieszkaniu dość prędko i trwa zadowalająco długo. Jednocześnie, mimo ciężkawego wydźwięku, nie była to siekiera czy coś nazbyt ciężkiego, a woń leniwie płynąca sobie w tle.

Całość w sumie mi się podobała, acz nie jestem pewna, czy słodycz i ostrość przypraw do tej kompozycji mi pasowała. W pewnym stopniu na pewno tak, ale... Wolałabym, by dały więcej pola do popisu ziemi i drzewno-perfumeryjnej części. I jakoś... mam wrażenie, że to, co unosiło się z kominka niespecjalnie pokryło się z opisem i moimi oczekiwaniami. Poczułam się trochę... strollowana.


7/10

środa, 11 listopada 2020

wosk Kringle Maple Sugar

Klon klonowi nierówny 

Syrop klonowy to jeden z produktów, których nie używam w kuchni w ogóle, bo nie jest mi do niczego potrzebny: nie słodzę, na słodko nic nie robię, on jest niewygodny w użyciu i dodatkowej słodyczy w niczym mi nie trzeba (jedyne słodycze, które jem to czekolady). Nie zmienia to jednak faktu, że teoretycznie lubię jego smak. Ostatnio nawet po wielu latach znów kupiłam i choć butelkę trochę męczyłam, to było to... poniekąd miłe męczenie, acz zasładzające. Stąd myśl, że może właśnie zapach sprawdzi się w moim przypadku lepiej. Niestety, po Hot Chocolate tego producenta, zaczęłam się trochę bać. A dopiero po wrzuceniu do kominka zauważyłam, że nazwa to "Maple SUGAR", a nie "SYRUP". Gdyby doszło do tego wcześniej, pewnie wcale bym się wystraszyła.

Kringle Maple Sugar Wax Melt to wosk o zapachu "cukru klonowego" / syropu klonowego od Kringle Candle Company; u mnie jako wosk (35 g).

Opis producenta:
Sok klonowy płynie, gdy zima wycofuje się z Nowej Anglii. Wtedy wiejskie cukrownie gotują wodnisty płyn, aby zmienić go w słodką ambrozję o specyficznym, regionalnym charakterze. Ten zapach jest jak bycie tam.
Nuty górne: słodki klon
Nuty środkowe: brązowy cukier, nasiona tonka
Nuty dolne: wanilia


Recenzja

Wosk już na sucho pachnie bardzo intensywnie (przebija się nawet trochę przez torebeczkę strunową, w której go trzymam) słodko syropem klonowym w miarę naturalnym. Obok niego jednak czułam - niemal równie wyraźnie - waniliowy budyń na śmietance. Było słodko i uroczo, dość apetycznie.

Ogrzany kontynuował zasładzanie syropu klonowego. Był to jakiś łagodniejszy syrop, do którego szybko dołączyła nuta... przesłodzonego waniliowego budyniu? Bonusowo zalanego syropem klonowym. Zahaczyło to ulepkowato-uroczy ton.

Prędko czuć syrop klonowy coraz mocniej i mocniej. Nie gubił się w swej słodyczy. Wręcz przeciwnie. Wyszedł naturalnie, stał na pierwszym planie, acz nie był tam odosobniony. Mimo że rządził kompozycją, czułam również mocno waniliowy budyń / krem... może tłuste placki, które to dosłownie tonęły w łagodnym syropie klonowym. Po dłuższym czasie zaczęłam tam też wyłapywać mdlące sugestie cukru pudru, minimalnie palone (cukru brązowego?), może "ciastowe", wspierane przez wanilię - rozmywające syrop klonowy, ale nie słodycz. Ta była jak taran.

Intensywność wyszła tu pozytywnie, ponieważ zapach czuć wyraźnie, przy czym trzymał się realistyczności. Nie był przerysowany, a więc i np. nużący. Mimo słodyczy naprawdę wysokiej, nie odrzucał. Rozchodził się błyskawicznie i unosił w pokoju bardzo długo - przez kilka godzin (z czego bardzo, bardzo subiektywnie byłam średnio zadowolona). Wtedy to też łagodniał.

Mnie osobiście jednak rozczarował. Syrop klonowy kojarzy mi się z paloną nutą, której tu brakowało. Pojawiło się za to więcej łagodnych tworów i wanilii, które może "rozrzedziły" zasładzanie, ale charakteru nie dodały. Wyszło to "słodziaśnie-uroczo". Budyniowe skojarzenia to dla mnie tu już trochę za dużo i to jest... za czysto słodkie. Mimo to, wosk oddał tytułowy zapach poprawnie, nie mogę zaprzeczyć. Wiem jednak, że w takim razie to zapach nie dla mnie.

6/10

poniedziałek, 9 listopada 2020

kadzidełka Elements Golden Mountain Dragon (Smok Złotej Góry) Opium

Białe złoto?

Na te kadzidełka w pierwszej chwili zwróciłam uwagę dzięki opakowaniu. Tutaj jednak i zapach mnie zaintrygował. Opium (laudanum), a więc substancja z maku lekarskiego, ma ponoć "orientalnie gorzki", specyficzny zapach podobny do ambry (a to z kolei porównywalne jest do do końskiego potu i zapachu morza). Wygooglowałam, że i jakieś znane perfumy tak się nazywają, ale w tym temacie jestem kompletnie ciemna. Przez to pierwsze liczyłam, że zapach będzie nieco apteczny. Aptecznie-korzennie-męski? W sumie nie wiedziałam, czego się spodziewać. Liczyłam, że nie zawiedzie, bo w dodatku nawiązanie do gór  w moich oczach zobowiązuje!

Elements Incense Golden Mountain Dragon (Smok Złotej Góry) Opium to kadzidełko o zapachu opium, z linii Anne Stokes "Age of Dragon" w ramach współpracy z firmą Elements; u mnie w formie kadzidełek stożkowych, których w opakowaniu jest 15.


Recenzja

Na sucho kadzidełka zapachniały mi słodko-ziołowo, trochę kwiatowo. Z czasem powiedziałabym, że nieco korzennie, ale... w rześkim, chłodnym wydaniu. Pomyślałam o anyżu / lukrecji z nutą kolońską, czymś niedoprecyzowanym, ale znajomym. Po chwili już wiedziałam - solona lukrecja!

Dym rozniósł słodki zapach ciężkich, suszonych kwiatów i ziół, które prędko nabrały ciepłego charakteru. Mieszały się z przyprawami korzennymi i dusznym, goryczkowatym aromatem, który skojarzył mi się ze starą, klimatyczną apteką-zielarnią. Goryczka i korzenność splotły się jakby się... przypalając? Bijące ciepło wydarło mi się duszno-drapiące, niby typowo dymne, ale... jak piekący dym? Piekąco-ostry... ale i rześki? Znów po pewnym czasie ułożyło się to w soloną lukrecję, ale ściśniętą ciepłą korzennością, w tym chyba pieprzem, i suszonymi ziołami z domieszką kwiatów.

Kadzidełko pali się i dymi idealnie, szybko roztaczając właściwe nuty. Nie męczy, a pokazuje, co potrafi.

Zapach wyszedł ciekawie, specyficznie. Podobała mi się ta ciepła, wręcz ostro-duszna kwiato-ziołowość z odrobinką jakby soli. (*Niegdyś nazywano "białym złotem" sól, stąd i tytuł recenzji.) Nie jest to jednak kadzidełko, które mogłabym wąchać każdego dnia. Wiem za to, że będę wracać i wracać. Jest w nim bowiem coś... wciągająco-tajemniczego, co bardzo mi do gustu przypadło.

9/10

sobota, 7 listopada 2020

świeczka / wosk Village Candle Lemon Pound Cake

Kwaśna mina mocnej babeczki

Jestem typem nieciastowym, jednak ciekawe jedzenie ogółem lubię, więc potrafię docenić interesujące ciasta. Mimo że nie całościowo w moim guście, parę lat temu poznałam i polubiłam Lemon Bary - właściwie samą kwaśno-zakalcową masę cytrynową, a w dzieciństwie zdarzało mi się jadać cytrynowe babki. Mimo że nie odczuwam potrzeby wracania do pierwszych często, a do drugich wcale, gdy zobaczyłam etykietkę dziś prezentowanej, od razu miło z tym mi się skojarzyła. Na wrzucenie wosku do kominka przyszła pora po paru słodszych, dyniowo-korzennych propozycjach. Pomyślałam, że będzie dobry na przełamanie, odbicie w innym kierunku.

Village Candle Lemon Pound Cake to świeczka o zapachu ciasta cytrynowego, u mnie jako votive / sampler 61 g (potraktowany jako wosk - w kominku).

Opis producenta:
Ta upieczona cytrynowa rozkosz przywołuje radosne chwile ulubionej przyjemności. Puszysta i owocowa, z tradycyjnymi nutami wanilii i wyrazistym orzechem laskowym.
Nuty: waniliowa babeczka / babka cytrynowa,  skórka z cytryny, orzechy laskowe

Recenzja

Na sucho świeczka prezentowała duet cytryny w wydaniu na słodko jako właśnie ciasto czy krem, oraz orzechów. Odlegle kojarzyło się to z łagodnym ciastem maślanym, może jakimś biszkoptem / babką cytrynową, ale nie przeraźliwie słodkim. Odnotowałam nawet lekką goryczkę: czy to skórki, czy lekko przypalonego po brzegach ciasta. Za tym wszystkim mignęła mi aluzja do parafiny.

Po rozgrzaniu wosk rozniósł po pokoju ciastowo-babkową słodycz, na której leniwie płynęła cytryna, również w wydaniu "na słodko". Pomyślałam o maślanym cieście, babce czy innych słodkościach o początkowo stonowanym, ale zaraz rosnącym poziomie słodyczy. Wydały mi się zbyt ciężkawe, a jednocześnie nawilżone cytryną.
Po chwili wzbogaciły się o goryczkowatą skórkę cytrynową. Poczułam lekko pieczony motyw, za sprawą którego myśli wciąż obracały się wokół cytrynowego wypieku, cytrynowych babeczkach, a następnie... pieczono-prażonych orzechach. Tu przewinęła się leciutka goryczka, jednak zaczęła mieszać się ze słodyczą i szybko zalatywać czymś dziwnym... Jak takie lukrowo-parafinowe polewy lub duszno-mdląca... ciastolina? Osiadła w cytrynowo-ciastowym otoczeniu, burząc jego smakowitość.

Bliżej końca robiło się jednocześnie i bardziej kwaśno-goryczkowato cytrynowo i słodko-dusznie, aż ulepkowo-mdląco... Jak kiepskie słodycze niepachnące spożywczo. Słodycz zdawała się należeć do plasteliny mającej pachnieć ciastem cytrynowym.

Zapach już na sucho był mocny, ale tak, że mógł okazać się pozytywnie mocny, ale też mocny-przytłaczający. Rozgrzany szybko się rozchodził i długo trwał. Okazał się dynamiczny, jakby prezentując się stopniowo. Mimo to męczył. Jakby zabrnął w swe nuty za daleko i na ciasto wylano okropną polewę z bliżej nieokreślonego czegoś, co zepsuło całość.

Ogół w sumie nie był bardzo zły, a jego moc to i plus, i minus. Dobrze, że tak wyraźnie czuć ciasto cytrynowe, ale z drugiej strony... to był zapach tego typu, że nie chciałabym jeść niczego tak pachnącego, bo był aż... nierzeczywisty. To mocna, słodka babka-babeczka, ciasto aż za ciężkie i... rzeczywiście wyraźnie cytrynowa, ale sprawiająca, że po dłuższym wąchaniu moja mina robiła się raczej... kwaśna. Coś mnie od tego odpychało, acz może to być dość subiektywne (w dodatku nie lubię masła i maślanego jedzenia). Bez wielkich zarzutów, ale i bez "ochów" i "achów". Ani to rześkie, ani to jedzeniowe, ani to przytulne...

5/10

piątek, 6 listopada 2020

wosk Goose Creek Autumn

Nowatorsko owocowe liście

Wydaje mi się, że jesień jako pora roku jest największym polem do popisu dla producentów zapachów. Raz, że każdemu z nas jesień może kojarzyć się inaczej, a dwa... można do niej podejść z różnych stron. Kolory, pogoda, jedzenie słodkie i wytrawne, okazje... W ogóle nawet sam wydźwięk czy klimat! Uważam to za naprawdę wspaniałe, bo jest z czego wybierać, jeśli chodzi o zapachy i naprawdę... nigdy nie można być zupełnie pewnym, co też dany wosk czy świeca nam zaserwuje.

Goose Creek Autumn to zapach złotej jesieni, u mnie jako wosk (59g).

Opis producenta:
Budzący najlepsze wspomnienia, nostalgiczny zapach prawdziwej złotej jesieni.
Nuty górne: liście herbaty, przyprawy korzenne
Nuty środkowe: kwiat pomarańczy, jesienne liście
Nuty dolne: kora brzozy, delikatny cynamon


Recenzja

Na sucho wosk wydał mi się zaskakująco słodki w kwiatowo-waniliowy i zarazem owocowy sposób. Był dość rześki, jedynie trochę podszyty liśćmi... powiedziałabym, że jeszcze zielonymi, choć rzeczywiście już pierwszymi opadającymi. Pomyślałam też o herbacie i subtelnych, słodkich przyprawach korzennych. W tle zamajaczyło mi coś egzotycznego: brzoskwinia? ananas?

Po rozgrzaniu wosk roztoczył po pokoju lekką słodycz wanilii i kwiatów, mieszających się z herbatą, może też owocową, i owocami. Bez dwóch zdań były to jakieś słodkie, soczyste żółte. Pomyślałam też o liściach delikatnych czarnych herbat, a za chwilę... o liściach ogółem. Pierwsze spadające, takie podsuszające się połączyły w sobie jeszcze rześkość, jak i już pewne ciepło, suchość.

W tle snuły się drzewa i przyprawy, jednak na pierwszym planie długo przewijały się bardziej owocowo-kwiatowe nuty. Chwilami bardzo soczyste, acz delikatne i słodkie, podsłodzone zwiewną wanilią. Czasem jakby przed nosem przemykało mi wyrazistszego i soczyście-egzotycznego: brzoskwinia? ananas? Z czasem wanilia przywołała więcej przypraw, także słodkich.

Słodkich i niewątpliwie korzennych. Poczułam cynamon, igrający właśnie z drzewnymi, liściastymi motywami. Jakbym patrzyła na pierwsze spadające liście zaciągając się aromatem waniliowo-cynamonowej herbaty z mocną, owocową nutą? Pomarańczową czy z jakimiś suszonymi żółtymi owocami? I tu wróciły liście... tym razem nieco już zawilgocone.

Zapach był wyrazisty i intensywny, ale nie ciężki. Miękkawy wosk topił się szybko i nie czekał z roztoczeniem zapachu, który utrzymywał się dość długo.

To naprawdę niespotykana wizja jesieni, gdy o zapachy chodzi. Liście, ale w nowatorskim, słodko-soczystym wydaniu. Wolę wprawdzie te charakterne i niemal męskie, ale te jako ciekawostka wyszły świetnie i... kupiły mnie. Ten wosk nie uderzał, a otulał, mimo że nie należy do typowym utulaczy; nasączał swą soczystością bez zbyt owocowej jak na jesień eksplozji.

9/10

środa, 4 listopada 2020

świeca Goose Creek Witch's Cauldron

W klasie Severusa Snape'a

Uwielbiam motyw czarownictwa, sama czuję się "dzisiejszą czarownicą", a na Harrym Potterze się wychowałam. Zawsze marzyłam, by móc uczyć się eliksirów. W cudownej klasie Snape'a na pewno nigdy bym się nie nudziła. Odkąd pamiętam, uwielbiam zapachy mocne, przez wielu określano jako "śmierdzące". W mrocznym klimacie i ciemnościach czuję się najlepiej. Kocham mgły i... mogłabym tak w nieskończoność! Wszystko to sprowadza się tylko do jednego: tę świecę po prostu musiałam mieć. Miała mi posłużyć za zapach, którym równie dobrze mogłabym się zaciągać nad swoim kociołkiem, we wspomnianej klasie, gdybym w niej mogła się znaleźć, a co!

Goose Creek Witch's Cauldron to świeca o zapachu paczuli i mgły, oddająca wiedźmi eliksir, u mnie jako świeca w słoju 680 g.

Opis producenta
Puf! Ostrożnie, tu warzy się coś naprawdę trującego.
Nuty górne: napar czarownicy, mgła
Nuty środkowe: liście paczuli, cmentarna mgła
Nuty dolne: nawiedzony las, delikatny anyż

Recenzja

Aż nie mogę się napatrzeć na brokatowo czarny wosk! Świeca jest przepiękna.

Gdy tylko uniosłam nakrywkę poczułam wilgotne runo leśne, ściółkę, mchy i mnóstwo zalegających na nich igiełek drzew iglastych. Czuć wyrazisty, lekko goryczkowaty zapach ziemi i lasu, osnuty nieco kwiatowymi męskimi perfumami, ciężką mgłą i... rześkością? Ta była chłodna i niemal pikantna. Pomyślałam o gryzącym, ostro-chłodnym anyżu, ale też lekkiej słodyczy mięty... Lesistość kojarzyła się z kwaskawymi drzewami iglastymi, jak również nagimi drzewami, pod którymi zalegają mokre, przegniłe liście. Wszystko to osnuwała jakby mieszanka dymu i mgły.

Po zapaleniu świeca roztoczyła po pokoju lekko chłodny zapach lasu i wilgotnych liści. Wydał mi się nieco słodszy w miętowo-kwiatowym aspekcie. Pojawiły się nieco ciężko-kwiatowe męskie perfumy, a wraz z nimi ostro-gryząca, niemal pikantna, acz także chłodna nuta przypraw korzennych: anyżu, może goździków. Mignęła mi nuta charakternych ciastek, ale zaraz pomyślałam też o czarnej ziemi i korzeniach ją porastających. Wszystko, co czuć już na sucho, nabrało mocy. Cała ta dymna mgła, męskie perfumy i kwiaty wyszły ciężko, dosadnie. Biła od nich mroczna wilgoć. Przewijała się w niej także słodycz łącząca kwiaty (jakieś chwastowate?) i miętę.

Oczami wyobraźni widziałam drzewa z kłębiącą się wokół mgłą, którą można by nożem ciąć. Była chłodna i rześka jak drzewa iglaste i las po deszczu, a jednocześnie... tak gęsta, że jakby ciężka. Może nawet jak dym? Czułam w tym ogrom wilgoci, zbutwiałe drewno i aż kwasek... Mieszający się z ziemią i jej pikanterią. Ten zdecydowanie podkreślił dymny aspekt.

Zapach na sucho jest mocny, co podtrzymuje podczas palenia. Potrzebuje jednak trochę czasu, by porządnie się rozejść. Dynamiczny i głęboki, dojmujący wręcz. Utrzymuje się długo, pokazując się z różnych stron. Nigdy się dzięki temu nie nudzi.

Mogę powiedzieć, że zakochałam się w tej świecy tak całościowo. Mroczny, chłodny i męski, ziemiście-wilgotny zapach mgły i drzew może nie kojarzył mi się aż tak z eliksierm, a jakimś nawiedzonym lasem (Zakazanym Lasem?), ale i tak mnie zachwycił. A może akurat jakaś wiedźma warzy coś w środku lasu? Co więcej zaskoczył mnie słodyczą i kwiatowością, ale... zostały tak wkomponowane, że to miła niespodzianka.
Piękny, iście halloweenowy, złożony zapach.

9/10

wtorek, 3 listopada 2020

wosk Yankee Candle Witches' Brew

(Nie)przyziemny zapach

Wszystkie woski na Halloween od YC, z jakimi miałam do czynienia, wydały mi się za słodkie, w żadnym nie trafiłam na satysfakcjonująco mroczny charakter. Ten był ostatnią nadzieję - jego czarny kolor przywołał mnie do siebie. Oby sprowadził woski YC na ziemię! Dosłownie po prozę!

Yankee Candle Witches' Brew to zapach paczuli, mający oddawać miksturę wiedźm; u mnie jako wosk 22 g.

Opis producenta
Pikantnie słodki zapach egzotycznej paczuli rzuca urzekające zaklęcie!

Recenzja

Na sucho wosk pachniał słodko, ale charakternie: splotem ciemnych jagód i jeżyn (może aż dżemowych?), zacukrzonych i odważnie doprawionych szczyptą pieprzu. Zostały zestawione z odrobinką kwiatowo-ziołowych, męskich perfum. Był w tym leciutki charakterek chłodu, zimnej i wilgotnej, nieco brudno-ostrej ziemi.

Po rozgrzaniu wosk wciąż roztaczał słodycz owoców. Przodowały jeżyny i jagody, ale zaraz częściowo zaczęły zmieniać się w trudną do nazwania drobnicę. Wciąż ciemną, słodką i soczystą, acz jednocześnie cierpką i skrytą wśród ciemnej roślinności, ziemi.

Było to jakby aż lepkie, zasłodzone, jak ciemny dżem czy mus z owoców. Raz po raz owoce zahaczyły o landrynkowość. Niby słodkie, a jednak z czasem przejawiały odrobinę kwasku, cierpkości i... nawet ostrości (jakby dżemy doprawiono). Do głowy przyszedł mi pieprz i ogólna, nieoczywista pikanteria. Częściowo wiązała się z ziemistością. Kwasek... niby też, ale łączył ziemię z owocami poprzez narastający wątek "rześko drzewny" (iglastych?). To zaprosiło męskie perfumy, świetnie zgrywające się z pikantniejszą nutką. Z pieprznej, stała się bardziej ziołowa. Doszukałam się w niej, tak za słodyczą, nawet dość wyraźnych epizodycznie kwiatów, ale ponownie aż cukierkowości.

Wydały mi się nieco chłodne - niczym rosnące wśród gęstej roślinności, zarośli. Oczami wyobraźni zobaczyłam konkretne, grube, zielone liście, rzucające cień na drobniejsze roślinki, słodkie owoce i ziemię. Bił od tego rześki chłód, nieco kontrastowo uwypuklony lekką ostrością, co przełożyło się na tajemniczy klimat.

Moc była średnio intensywna, ale przynajmniej zapach szybko się rozchodził i trwał swoje... po czym po prostu się rozmywał bez echa.

Całość w sumie nawet mi się podobała, ale pozostawiła niedosyt. Wolałabym, by ziemistość była mocniejsza, bo ta odrobinka ukryła się za owocami i słodyczą. Te były scalone, ale nie wynikające jedno z drugiej. Szkoda. Przeszkadzała mi sugestia landrynek. Nie całkiem przyziemny wosk, a właśnie wciąż nieco ziemisty. Zaskoczyła mnie nuta pieprzu - w zasadzie wyszła intrygująco, choć wszystko mogło by się inaczej związać...
Gdyby podkręcić charakterność, byłoby cudnie, a tak... to raczej dość nieśmiałe Halloween. Ocenę... trochę podciągam za... Ciekawość?

8/10

poniedziałek, 2 listopada 2020

świeca Goose Creek Beautiful Creatures

Piękne stworzenia i nie tylko

 Gdy tylko dowiedziałam się o pojawieniu się tej świecy na tegoroczne Halloween, po prostu wiedziałam, że muszę ją mieć za wszelką cenę. Czarownica podziwiająca pełnię (a przecież w Halloween 2020 była właśnie pełnia)? Po prostu musiałam! W dodatku nuty, jakie obiecywała etykietka wydawały się dokładnie tym, co uwielbiam najbardziej (między innymi). Owoce przełamane potencjalnie ziemistymi, ciepłymi nutami? Po stokroć tak!

Goose Creek Beautiful Creatures to świeczka o zapachu ciemnych owoców, cukru i piżma, u mnie jako świeca w słoju 680 g.

Opis producenta
Halloween nadchodzi! Piękne stworzenia przemierzają miasteczko.
Nuty górne: śliwka cukrowa, jeżyny, słodkie winogrona
Nuty środkowe: delikatne piżmo
Nuty dolne: słodki bursztyn, cukier waniliowy

Recenzja

Bardzo spodobał mi się już sam wygląd świecy, bo jej fioletowy wosk wydawał się brokatowo-lśniący.

Zapach na sucho cechowała wysoka, słodka soczystość ciemnych owoców: winogron granatowych (niemal czarnych!), jeżyn, jagód, śliwek... Ostatnie przejawiały nieco kwasku suszonych / wędzonych, którym to łączyły się z charakterniejszym, niemal winnie-ziemistym podszyciem.
Mimo to, kompozycja była bardzo słodka i ciepła niczym gęste i esencjonalne domowe dżemy i konfitury, oczywiście sowicie docukrzone.

Palona świeca roztoczyła wokół mocny, jakby wręcz gęsto-lepki zapach soczystych, idealnie dojrzałych ciemnych owoców. To mnóstwo jeżyn oraz chrupiących, cierpko-słodkich i niemal winnych winogron ciemnych, granatowych i śliwki... Może też jagódki i jakaś inna, bardzo słodka drobnica?

Owoce te wydały mi się chwilami aż przejrzałe, słodko-gnilne. Wyłapałam ziemistość i nutę czerwonego, raczej słodkiego wina. Suszone czy wędzone śliwki kontynuowały delikatniusi kwasek i wprowadzały ciepło. Te nuty dodały kompozycji nieco charakternej pikanterii, rozgrzania. To z kolei przywiodło na myśl dżemy, przetwory, syropy, kojarzące się z... "domowym ciepłem" (lub przytulną wiedźmią chatką?). Były wręcz przesłodzone, ale wciąż smakowite.

To wciąż trzymało się słodyczy, ale nie muliło. Zahaczało o cukrowość, ale to słodycz na stałe związana z owocami. Było w tym jednak też coś niemal drzewno-dymnego, wędzono... skórzanego? I znów odezwała się jeżyna i cierpka skórka słodkich winogron.

Na sucho zapach nie wydał mi się bardzo intensywny, choć mocny. W pełni okazałości pokazuje się po rozpaleniu. Szybko ukazuje swe nuty, potem cieszy nimi odważnie i po zgaszeniu unosi się długo.

Całość bardzo mi do gustu przypadła. Owocowa, a jednak nie taka owocowo lekka, a owocowa w charakterny, dość mroczny i głęboki sposób. Mimo niemal cukrowej słodyczy, nie wyszło "słodziaśnie" czy ulepkowato. Jej ciepło również miało pazurek; to żaden utulacz. To lepko-owocowa, ciemna, słodko-wytrawna gęstwina, która wciąga. Uwodzicielska z niej kreatura! Cudowny, mocno jeżynowo-winogronowy, ale nie czysto owocowy, a taki ciepły zapach, acz bo ja wiem, czy pasujący na Halloween? Stąd i 10 nie zgarnął.

9/10

niedziela, 1 listopada 2020

wosk Yankee Candle Candy Corn

Kukurydziany cukier

Wiele amerykańskich hitów jedzeniowych wydaje mi się obleśna. Wszelkie pianki, piankowe kremy typu Fluff, kolorowe drażetki, toffi z nutą smażenia - no nie! Cukierki "candy corn" poznałam za sprawą tego zapachu. Cukierkowa kukurydza? Od razu wyobraziłam sobie jakieś karmelizowane ziarna, ale nie. Okazało się, że chodzi o cukierki w ich kształcie. Znaczy... i tak ich nie zjadłam, ale doczytałam, czym są. Właściwie jak każde cukierki, to coś zupełnie nie w moim guście. Z syropów (w tym kukurydzianego) z miodem. No, dobrze mieć ogląd z ciekawości. Wszystkiego tego dowiedziałam się już pisząc recenzję, więc zapach kupiłam w ciemno... i możliwe, że to był mój błąd.

Yankee Candle Candy Corn to zapach cukierków "candy corn"; u mnie jako wosk 22 g.

Opis producenta:
Znajomy, słodki zapach jest miłym przypomnieniem halloweenowej zabawy i psikusów.
Wyczuwalne nuty: cukierki, słodka kukurydza, wanilia, syrop kukurydziany

Recenzja

Na sucho poczułam bardzo słodki, cukierkowy zapach częściowo przedstawiający słodką kukurydzę. Nie taką zwykłą jednak, a prażono-karmelizowaną... Zalatującą karmelkowo i cukierkowo, może pudrowo i jak kolorowe landrynki. W całej tej słodyczy jednak pobrzmiewało także wytrawniejsze echo i drobna soczystość (cytrusów?). Mimo to, im dłużej wąchałam, tym bardziej we znaki dawał mi się cukier.

Po ogrzaniu wosk roztoczył słodki zapach cukru i cukrowo-pudrowych cukierków, po których z wolna sunęła delikatna słodka kukurydza. Połączyła całą tę cukrowość lekko karmelizowaną nutą, nałożyła na nią odrobinę szlachetniejszej, ciężkiej... wanilii? Pomyślałam o cukierkach pudrowych, a potem znów zaczęło robić się coraz bardziej cukrowo. Skojarzyło mi się to z cukrem wanilinowym w małych torebeczkach. Nie było jednak strasznie ciężko, bo o to z czasem zarejestrowałam też landrynki. Te kojarzyły się trochę cytrusowo, oczywiście również słodko, ale i złudnie soczyście. A może to kukurydza była słodka? Znów pomyślałam o mieszance kukurydzy i karmelu... Karmelu to raczej nie, bardziej karmelków. 
Z czasem zaczęło to mnie  trochę przytłaczać i nużyć, mimo że zapach nie był mocny. Po prostu był nudny w swej ulepkowato-cukrowej słodyczy. Cukier i cukierkowa wanilio-wanilina dominowały przez większość czasu, nie dopuszczając do głosu snujących się w tle innych nutek.

Zapach rozchodził się szybko, ale nie był mocny. I tak jednak udało mu się mnie zmęczyć. Chyba dlatego, że był taki... płaski, jednostajny. Mimo że nie ciężki, nie sposób przy nim siedzieć zbyt długo.

Odebrałam go jako bardziej czysto-cukierkową, z wyciętą dynią, a podstawioną namiastką kukurydzy, czyli dla mnie jeszcze nudniejszą wersję YC Trick or Treat. Jego cukrowość, skojarzenie z cukrem wanilinowym, stojącym daleko od prawdziwej wanilii, nie podobała mi się. Nie była tragiczna, pewnie nawet nieźle oddająca te candy corn, ale... to w takim razie kiepski pomysł na halloweenowy zapach. Byle co, aby było - tak to czuję.

6/10