sobota, 31 lipca 2021

wosk / świeca Goose Creek Beach Breeze

Egzotyczny bigos

Nie cierpię plażowania, ale ostatnio odkryłam, że plażowe, słonawo-rześkie woski mają u mnie szanse. Pomyślałam, że wszystko zależy od układu kompozycji. To trochę jak z nutami smakowymi w czekoladach - prawie wszystkie mogą wyjść smacznie, o ile mają odpowiednie towarzystwo. A tak się składa, iż odkryłam, jak bardzo odpowiada mi duet kokosa i morskiej bryzy.

Goose Creek Beach Breeze to zapach morskiej bryzy na plaży, u mnie jako wosk (59g).

Opis producenta
To letnie wakacje na Wyspach Karaibskich! Tropikalne kwiaty i chłodna, morska mgiełka koją duszę.
Nuty: morska bryza, pomarańcze, cytryny, kokos


Recenzja

Na sucho poczułam słodki motyw egzotycznych i cytrusowych owoców: ananasów, cytryny, melona... Ze słodką i zarazem goryczkowatą pomarańczą? Wydały mi się nieco kosmetyczne, jak kremy o ich zapachu, a częściowo rzeczywiście autentyczne. Mieszały się z mleczkiem / śmietanką kokosową i pewną rześkością... wiatru?

W paleniu wosk zaczął od rozniesienia słodko-kwaśnych ananasów z rześkim motywem niemal wodnistych, a i tak słodkich melonów. Zmierzały w ciężkim kierunku. Następnie podsycił je kwasek cytryn, ogólnie cytrusów... Zbierały się i mieszały, stając się niejednoznacznymi. Czyżbym wyłapała goryczkowatą skórkę...? Coś przy cytrusach było takiego, że wydały mi się lekko korzenne - jak pomarańcza z goździkami? Z anyżem?

Zaraz pomyślałam o lekko zawilgoconych liściach i kiszonych ogórkach, ale szybko częściowo zniknęło to... w kwasku z echem soli? Pojawiła się odrobinka drewna; pomyślałam o czekoladach z solą, w których dodatek ten jawi się jako słonawy. Przybył kokos... raczej słodko-kosmetyczny, kremowo-perfumowy, sztucznawy, ale też mleczko / śmietanka. Nagle zaserwował mi śmietankowo-kokosowy deser z owocami egzotycznymi, głównie ananasem, brzoskwinią / nektarynką i cytrusami. Soczysta słodycz z wpisanym kwaskiem zalewała... delikatne ciepło, które również w tle pobrzmiewało. Wyszło to dość ciężko, przytłaczająco.

Z czasem raz po raz coraz dobitniej wyłamywał się z kompozycji "jesienny ogórek" - jakby nieudany zapach mokrych liści. Kwaskawo-wytrawny, dziwny, ale nawet nie odpychający, a po prostu niezgrany z resztą. Rozchodził się i... zmieniał w podgniłe liście zalegające na mokrej ziemi lub piasku. Jak... liście opadłe z palm i zalegające zbyt długo? Kwaśno-słodkie i ciężko-wilgotne.

Zapach jest bardzo intensywny, w podobnym sensie i na sucho, i w kominku. Wyszedł ciężko, choć próbował być rześki. Trochę przytłaczał, utrzymując się długo i aż nieco wgryzając w pomieszczenie.

Całość o dziwo, już w kominku, wyszła ciekawie nie źle (nie "nieźle", a nie źle, choć też nie dobrze). Mam z nim problem, bo egzotyczne owoce i cytrusy wyszły przeciętnie, nie podobało mi się zalatywanie ogórkiem, kokos wyszedł słodko i kosmetycznie, sztucznawo, ale... motyw przegniłych liści końcowo przypadł mi do gustu. Tylko że zupełnie nie pasował do reszty / reszta do niego. Takie liście widziałabym w zacnej, jesiennej kompozycji, a tak wyszło jakieś nie wiadomo co. Plażowo-zapachowy bigos, kwaśno-ciężki śmietniczek. A jednak nie był jednoznacznie zły. Podobny do Goose Creek Half Moon Bay, acz przyjemniej liściowy.

7/10

czwartek, 29 lipca 2021

wosk Bridgewater Candle Nantucket Coast

Niczym światło w mroku

Odkąd pamiętam mam słabość do motywu latarni morskich. Podoba mi się klimat surowych, opuszczonych plaż, skalistych wybrzeży, gdzie nie ma ludzi, a... jest wspaniała atmosfera i... być może są piękne zapachy? Na to liczyłam, decydując się wreszcie na ten wosk. Muszę przyznać, że łypałam na niego podejrzliwie od roku. Kusiło prawie wszystko: od etykietki, przez większość opisu / nut po kolor wosku, jednak... odstraszał mnie ogórek. Początkowo nie wiedziałam też, czy potencjalnie słonawe nuty mogą mi odpowiadać, ale kilka morskich zapachów ośmieliło mnie. Wiedziałam, że te mogą jak najbardziej.

Bridgewater Candle Nantucket Coast to zapach morza, ziół i chłodnych owoców, oddający klimat wybrzeża na Nantucket (ponoć piaszczysta i bezleśna wyspa w USA, Massachusetts); u mnie jako wosk kostka ok. 12 g (w opakowaniu 73 g).

Opis producenta:
Oto rosnące fale oceanicznej perfumeryjności. Ciemnoniebieskie morze tworzy stonowane i majestatyczne tło. Chłodzący ogórek, melon i mandarynka obmywają wydmy ziołowej szałwii oraz bazylii. Pędy paczuli i piżmo dopełniają kompozycję ziemistą słodyczą. 


Recenzja

Na sucho wosk pachniał odważnymi ziołami: suszonymi, ale nie tylko, bo też trochę świeżymi... Mieszały się z dobrymi, męskimi perfumami / żelem pod prysznic. Było to kojące, orzeźwiające... Z ziół wskazałabym szałwię, od której odchodziła lekka kwaskawość. Wtapiała się w słodkie cytrusy (pomarańcza z bergamotką?) i rześkie, ale delikatniejsze tony. Bardziej kwiaty i świeże zioła? Pomyślałam też o rozgrzanej słońcem ziemi, odrobince soli. Wyobraziłam sobie dziki, nadmorski brzeg, nadmorski las... Ledwo oświetlany słońcem, które nieudolnie próbowało przebić się zza szarawych chmur.

Po rozgrzaniu wosk położył nacisk na słodycz, zioła i ciepło. Goryczkowato-cierpkie zioła otuliły się słodyczą, jednak i wytrawności im nie brak. Zdecydowanie dominowała rześka szałwia, ale też... wytrawniejsze, świeże liście bazylii, może rozmaryn...? Trochę przypraw korzennych się przy nich zaplątało, trochę kwiatów... Gdzieś w tle może odrobinka lawendy.

A życie tych podkreśliły owoce. Delikatne... może gruszka i cytrusy. Pomyślałam o pomarańczy z bergamotką, ale też mandarynką... dosłownie jednak odrobince. Ich rześkość mieszała się z nutą męskiego żelu pod prysznic. Zgrało się to z ziołami i motywem chłodnej, morskiej bryzy.

Poczułam się, jakbym z jakiegoś lasu wyszła na surową plażę nad morzem, w dniu ze zmienną pogodą. Surowe rośliny rosnące wokół, chłód... Trochę roślin zawilgoconych, zalegających na ziemi... a jednak czułam też trochę rozgrzaną ziemię i perfumeryjne ciepło. Z czasem wróciły zioła, ale w wydaniu bardziej suszonym i puszczającym oczko do ciepłych przypraw. Jakby tak... tego chłodnego dnia otulić się męską bluzą?

Zapach na sucho jest intensywny, w kominku także. Rozchodzi się dość szybko, początkowo delikatnie pobrzmiewając, ale jak już się rozkręci... Jest moc! Rozchodzi się na całe mieszkanie. Utrzymuje się bardzo długo z poczuciem rześkości włącznie.

Piękny, mocny zapach. Niby chłodny, ale przełamany lekkim ciepłem. Dosadny, szlachetny i gorzkawy, a jednocześnie znacząco słodki. Męski charakter, ciekawe, słodkawo-goryczkowate zioła, złożona rześkość i motywy roślinno-morskie z tlącym się ciepłem bardzo mi do gustu przypadły. Chyba całkiem nieźle oddają etykietkę. Jest w nim jednak pewne... tajemnicze niedopowiedzenie? Chyba tak. Wśród jemu podobnych wyróżnia się, jak światło z latarni na morzu.

10/10

wtorek, 27 lipca 2021

wosk / świeca Goose Creek Loves to Cuddle

W objęciu perfum

Kolejna etykietka z kotami oznaczała jedno: kolejny wosk do zdobycia. Całe szczęście, że zazwyczaj nuty z takich wpisują się w mój gust (bardziej lub mniej, ale jednak). A tu... mało, że koty! W dodatku kocięta! Pomyślałby kto, że nawet taki mroczny i ponury typ jak ja się nimi zachwyca. Cóż, może jestem jedną z nielicznych, która woli dorosłe już koty, ale... ale i kocięta mają ten swój urok. Jak to koty.

Goose Creek Loves to Cuddle to zapach dla lubiących przytulaski, u mnie jako wosk (59g).

Opis producenta
Na deszczowe, wiosenne dni: otwórz okna, złap książkę i wsłuchując się w krople deszczu, utoń w ciepłym i odprężającym zapachu.
Nuty górne: kaszmirowa wanilia, lekka bergamotka
Nuty bazowe: kwiaty mleczy, wanilia
Nuty dolne: białe drewno, bursztyn, drewno sandałowe


Recenzja

Suchy wosk pachnie słodką wanilią; oddaje ciepłe i miękkie sweterki, przesiąknięte dobrymi, kwiatowymi kobiecymi perfumami. Sporo w tym wanilii, ale nie obeszło się bez ciepła orientu. To nie tyle przyprawy, co nutka... niby korzenna, ale nie do końca. Mieszała się z drewnem i kwiatami. Wszystko to aspirowało do ciężkawego splotu, acz przewijała się w tym także rześkość. Jakby zapach mżawki? A także leciutko cytrusowa nutka i wątek perfum bardziej męskich.

Po rozgrzaniu wosk roztaczał słodycz kobiecych, kwiatowych perfum i wanilii. Do głowy przyszedł mi waniliowy sernik, piekące się ciasto i... właśnie dużo ciepła. To jakieś jasne drewno i drewno orientalne. Łączyło się z czymś mięciusim. Sweterkiem / szalem? Na pewno nasiąkniętym zacnymi, kobiecymi perfumami.

Wszystko to zostało subtelnie przełamane rześkością męskiego... żelu pod prysznic? Nutką wody, mżawki... takiej rześkiej, chwilowej jakiegoś wczesnoletniego (może i wiosennego) dnia. Przy słodyczy wanilii z czasem pojawiło się przełamanie - to lekki cytrus... słodko-goryczkowata pomarańcza? Wplotła się w ogólne ciepło.

Zapach na sucho jest bardzo intensywny. Z kominka rozchodzi się błyskawicznie, wykazując się zacną mocą, następnie na pewien okres hamuje i trwa, wydaje się raczej spokojny. Po takim delikatnym roznoszeniu się, znów odzywa się mocniej. Utrzymuje się dość długo, ale znów raczej delikatnie.

Zakochałam się w klimacie sweterka, miłego ciepełka związanego z kobiecymi perfumami i wanilią oraz mżawką z echem perfum męskich. To obłędne przełamywanie, kontrast, a jednak subtelność... Coś wspaniałego! A jednak... Żałuję, że nie zrobili tego bardziej siekierowego. Chwilami czułam bowiem niedosyt co do pewnych nut.

8/10

niedziela, 25 lipca 2021

wosk Candle Warmers Mahogany Teak

Drzewne taekwondo

Lubię zapach drewna, więc wydaje mi się ono w miarę dobrym wariantem na poznanie danej marki. Amerykańskie Candle Warmers w sumie wyglądało ciekawie. Łatwo mi osądzić, czy dany producent umie zrobić zapach, jak lubię. W momencie bowiem, gdy na pierwszy raz mam od razu kupić całość, nie na kostki, niespecjalnie mam ochotę na ryzykowne czy zbyt udziwniane warianty. Nawet, gdyby miały okazać się ładne, bo... no cóż, zawsze zostaje pewna niewiadoma. A ładnych zapachów drzewnych nigdy za wiele.

Candle Warmers Mahogany Teak to wosk o zapachu mahoniu i drewna tekowego, u mnie jako wosk-kostka; opakowanie zawiera 70,9 gramów (6 kostek).

Opis producenta
Bogaty mahoń i drewno tekowe, zmiękczone nutami lawendy i róż.


Recenzja

Na sucho wosk pachniał odważnymi, dobrymi jakościowo męskimi perfumami, lawendą o słodko-goryczkowatym, suszonym charakterze i drewnem. Czułam lekką goryczkę starego parku, porośniętego krzewami... lawendy? Zapach miał lekko chłodny wydźwięk. Wydał mi się nostalgiczny.

Z kominka ta męska, trochę kolońska i chłodna nuta rozchodziła się wraz z nostalgicznym klimatem opuszczonego parku. Czułam goryczkę, nawet lekką cierpkość drzew.

Drzew suchych, starych i drewna. Pomyślałam o starym, szarawym... Które po chwili zaczęła otaczać coraz to wyższa słodycz lawendy. Najpierw suszona jak... jak ze starej, drewnianej szafy? Lawenda kumulowała się, częściowo porzucając męską nutę, a idąc w bardziej kwiatowymi kierunku. Poczułam suszone... Róże? Wzrosła słodycz. Z racji chłodu pomyślałam o żywych, nieco zawilgoconych (od rosy?) krzewach róż i lawendy... pojedynczych, ale jednak. 

Ogólna słodycz zrównała się z drewnem, które z kolei podtrzymywało powagę. Oczami wyobraźni patrzyłam na masywne, grube pnie. Skojarzenie z nimi wywołała gorzkość, nasilająca się analogicznie do słodyczy.

Gorzkawość drzew i krzewy, suche kwiaty związane były z motywem męskich perfum. Z czasem ten wątek okazał się dowódcą, prezentującym wszystkie pojedyncze, wymienione już nuty.

Intensywny już na sucho zapach z kominka rozszedł się błyskawicznie. Choć początkowo rozgrzany był subtelny, zaraz potwierdził swoją siekierową moc. Długo się utrzymuje, nie przytłacza.

Kompozycja bardzo mi się podobała. Piękna, dosadna (jak mocny kopniak ze sztuki walki taekwondo!) i męska. Wyraziste drzewa, drewna, suchość parku i szafy, podkreślone kwiatami lawendy i róży. Prosty, nie jakiś wyszukany i bardzo w tym udany; przejrzysty. Nie wiem, czy bardzo adekwatny do nazwy / etykietki, ale i tak ma moje uznanie.

9/10

piątek, 23 lipca 2021

wosk Yankee Candle Chocolate Truffle

Pudełko rozczarowań (bo nie czekoladek)

Czasem załamuję się nad sobą, dlaczego zdarza mi się hurtowo kupować pewne rzeczy. Czekoladki, pralinki, bombonierki... przecież ja nie cierpię takich rzeczy! Co mnie podkusiło? Myślałam sobie, że jako wielbicielka czekolady muszę mieć taki rzadki zapach, ale... nie wiem, co sobie myślałam. Przecież ani pralinki, ani tym bardziej wosk nie jest wspaniałą tabliczką czekolady. A jednak zamiast puścić go w świat (sprzedać? wyrzucić?), postanowiłam wrzucić do kominka. W końcu... "życie jest jak pudełko czekoladek". Nie wiadomo, co się trafi, prawda?

Yankee Candle Chocolate Truffle to zapach trufli czekoladowych; u mnie jako wosk 22 g.

Opis producenta
Głęboki, bogaty i warty grzechu zapach czekolady... Wyobrażenie nieba miłośników czekolady.

Recenzja

Na sucho wosk zaskoczył mnie dość mocnymi przyprawami korzennymi pod przewodnictwem gałki muszkatołowej i aż goryczkowatego cynamonu. Było to odrobinę truflowo-czekoladowe, ale... nie esencjonalnie czekoladowe. Nuta delikatnego kakao w proszku, a także delikatna słodycz przeplotły to, acz nie tak mocno, jak można by się spodziewać.
W kominku wosk jednak zaserwował o wiele więcej czekolady z tym, że... plastikowo-sztucznawej, słodkiej. Słodycz oddawała cukier wanilinowy i jakieś... nadziewane śmietankowo-kakaowym kremem pralinki? Dość tandetne na pewno.

Zaplątała się nuta kakao w proszku, pylistego, cierpkawego... i płaskiego, bez głębi. Może nawet odnotowałam coś soczystszego...? Mieszało się z plastikową czekoladą, podkreślając tylko niskobudżetowy wydźwięk. Z czasem irytował coraz bardziej. Robił się coraz słodszy, może nawet złudnie korzenny, ale jak jakieś tanie pierniczki, podlane lichą polewą pseudoczekoladową. Oczami wyobraźni przyglądałam się gwiazdkowym figurkom z masy czekoladopodobnej.

Moc zapachu na sucho wydała mi się przeciętna, a w kominku średnio mocna, ale... tej kompozycji na dobre to wyszło. Takie nuty mogłyby powalić, gdyby były siekierą. Aromat rozchodzi się dość szybko i trwa średnio długo. Nie przytłacza na szczęście.

Wosk nie przypadł mi do gustu. Na sucho nie porywa i nie jest zgodny z nazwą, moc ma średnią, a w kominku okazuje się słodko-sztuczny i nieprzyjemny. Może nie jest to plastik-killer, ale coś, czego zakupu żałuję.
Taak, życie jest jak pudełko czekoladek - nie dość, że nie wiadomo, co się trafi to jeszcze często jest pełne rozczarowań.

4/10

środa, 21 lipca 2021

kadzidełka Karmaroma Tales of India Incense Masala Chai

Lew tygrys, czarownica i stara szafa

Moja kolejna indyjska opowieść snuta przez HD zapowiadała się korzennie. Lubię przyprawy wchodzące w mieszankę chai, jednak nie wydają mi się wyjątkowo interesujące, a po prostu ładne, gdy chodzi o zapachy. Kusiły i tak... Zwłaszcza, że opakowanie zdobił tygrys.

Karmaroma Tales of India Incense Masala Chai to zapach oddający indyjską korzenną herbatę, z linii inspirowanej Indiami; u mnie w formie kadzidełek patyczkowych, wykonanych ręcznie w Indiach (Bangalore), których w opakowaniu jest 15 gramów (u mnie 12 szt.). Wyprodukowane przez Hari Darshan Sevashram Pvt. Ltd. (HD).

Opis producenta
Ciepłe, orientalne i pikantne nuty cynamonu, goździków, imbiru i kardamonu.


Recenzja

Na sucho kadzidełka pachniały sporą ilością gorzkawych przypraw, wśród których odnotowałam kardamon. Za ich sprawą pomyślałam o starej, drewnianej szafie... z futrami i skórzanymi ubraniami? Było to ciepłe, dość ciężkie, a jednak z pewną... słodyczą, ukrytą w tym wszystkim.

Po rozpaleniu kadzidełko nie zaniechało gorzkości przypraw korzennych. Przodował wyrazisty kardamon, a zaraz za nim słodszy cynamon i goździki. Zaplątał się w nich drewniany motyw, znów nasuwający na myśl starą, drewnianą szafę z wiszącymi w niej futrami i skórzanymi ubraniami. Czuć ciężkość tego wszystkiego, ale też... ciepło i... miękkość futer.

Korzennie-orientalne przyprawy roztaczały właśnie ciepło i choć baza była gorzkawa, w udany sposób dodały jej słodyczy, która jakby ośmieliła nieco pikanterię. Nie była wysoka, a bardziej rozgrzewająca i zarazem... rześka. Do głowy przyszedł mi lekko soczysty korzeń imbiru słodkawo-rześkawy pieprz ziołowy / cytrusowy. Tonęły jednak w drewnie w korzennej mieszance. Podkręcały skojarzenia z futrami. Z czasem rozniesiony po pokoju dym wydawał się... słodko-miękki i ciepły, aż ciężki, ale w pozytywnym sensie.

Zapach czuć wyraźnie jeszcze przed podpaleniem, a potem już w ogóle bardzo wyraźnie! W dodatku rozchodzi się szybko. Patyczek pali się długo, roztaczając sporo dymu. Nie męczy on jednak, nie zadymia pomieszczenia.

Gdy tak na koniec pomyślałam o tym wszystkim... tygrys na opakowaniu wydał mi się niezwykle adekwatny. Ta ciężkość, wyrazistość, a jednak też miękkość futra (!). Niebanalny, pobudzający wyobraźnię splot korzennych przypraw. Taki... nieoczywisty, ciut nie "Lew, czarownica i stara szafa". Bardzo mi się spodobał. Kompozycja wydała mi się prostszą, "jaśniejszą" i delikatniejszą wersją Noor Oud Dehn-Al.

8/10

poniedziałek, 19 lipca 2021

wosk Vellutier Vintage Library

Z nosem w książce i kominku

Jestem molem książkowym i choć cenię sobie postęp technologiczny, książki uznaję tylko papierowe. Mają niezwykły klimat, który aż ciężko opisać. Gdy więc zobaczyłam wosk, obiecujący go, w dodatku wydany w tak eleganckiej formie, stwierdziłam, że może być ciekawie.

Vellutier Vintage Library to zapach oddający starą bibliotekę, u mnie jako wosk (50g).

Opis producenta
Zasiądź w naszej bibliotece przepełnionej woluminami największych mistrzów. Odpocznij w wygodnym fotelu przy dębowym biurku i poczuj wyjątkową atmosferę tego miejsca dzięki wyszukanym nutom wybornego, ciemnego rumu, żywicznego opoponaksu i labdanum, wanilii bourbon i indyjskiego drzewa sandałowego.
Nuty górne: ciemny rum, opoponaks (słodka mirra
Nuty bazowe: labdanum, rozmaryn
Nuty dolne: wanilia bourbon, drzewo sandałowe


Recenzja

Już po otwarciu eleganckiego pudełeczka poczułam słodycz wanilii i ciepło, co po chwili ułożyło się w ulotne skojarzenie ze starymi książkami. Była w tym pewna suchość, z wyczuwalnym charakterem drewna w tle. Goryczka i słodycz splotły się w szlachetnej, nieco alkoholowej mgiełce.

Z kominka rozeszła słodycz wanilii, podszyta goryczkowato-kadzidlanym motywem. Także był słodki, ale o wiele poważniejszy. Mignął mi palono-karmelowy akcent whisky czy czegoś mocniejszego. Ukryło się to jednak w słodkim cieple kompozycji.

Ciepło pokusiło się o pikanterię. Lekką i słodką, ale jednak. Poczułam przyprawy, zioła... rozmaryn i szałwię? Wydało mi się to rześkie, acz tylko przez chwilę. W pewien sposób żywsze, jak powiew, wywołany przerzucanymi stronami książki. Książki starej i nasyconej aromatem drewnianego otoczenia, biblioteki. Ciepło podszepnęło suchość. Pomyślałam o słodkich, suszonych liściach tabaki i znów o kadzidlano-drewnianym motywie. Drewno musiało być jasne i czyste, wonne. Wanilia udekorowała je znacząco. Rzeczywiście poczułam się, jakbym siedziała przy starych, pięknie pachnących książkach. Leżących na drewnianym stole, w wiekowej, drewnianej bibliotece.

Miało to nieprzytłaczający, a jednak poważny, lekko tajemniczy wydźwięk. Ciepło i słodycz wciągały. Drewno, tabaka jakoś to wyważyły, z czasem dopowiadając temu jeszcze lekko kominkowe echo.

Zapach na sucho jest delikatny, a w kominku pokazuje trochę mocy, choć wciąż siekierą się nie staje. Wyrazisty, wyraźny, a przy tym naturalny. Rozchodzi się dość szybko, a utrzymuje raczej długo.
Nie narzuca się. Sam wosk jest jednak bardzo mazisty, miękkawo-oleisty, co mi nieco przeszkadzało, ale zachowuje się czysto, nie brudzi rąk.

Całość w miarę mi się podobała, jednak nie jestem przekonana co do formy i takiej mocy. Czuć, ale brakowało mi uderzenia, siekierowości, jaką mogłyby takie nuty mieć. Opakowanie może i eleganckie, zachwycające, ale papier itp. nie wyszły specjalnie wygodnie. Jakoś nie zachęciło mnie to do dalszego poznawania marki.

7/10

sobota, 17 lipca 2021

kadzidełka Tribal Soul Incense Smudge Sticks Palo Santo + Pinon Pine

Święta szyszka

Uwielbiam zapachy drzewne, podobnie drzewne nuty w czekoladach, a jednak... połączenie typowo kadzidlane z drzewami iglastymi trafia mi się jakoś dość rzadko. Właśnie dlatego kadzidełka te znalazły się na mojej liście tych do zdobycia koniecznie.

Tribal Soul Incense Smudge Sticks Palo Santo + Pinon Pine to zapach palo santo i sosny piniowej (żywicy), zainspirowany rytuałami Indian Ameryki Północnej; u mnie w formie kadzidełek patyczkowych pyłkowych, wykonanych w Indiach z naturalnych składników (zioła, żywice, olejki, kwiaty), których w opakowaniu jest 12. Wyprodukowane przez Hari Darshan Sevashram Pvt. Ltd. (HD).



Recenzja

Suche patyczki pachniały intensywnie drewnem z całą jego powagą i lekką goryczką. Wydały mi się dość ciepłe, a jednocześnie niosące kwasek drzew iglastych. Oczami wyobraźni zobaczyłam sosny, acz ze wskazaniem na... ścinane? Ich pnie, szyszki... Chowające się jednak w również drewnianej, nieco żywicznej słodyczy. W niej ulokowało się także palo santo, nasilające się z czasem.

Palone kadzidełko najpierw roztoczyło dosadną woń drzew ogółem. Lekko gorzkawą, nasuwającą na myśl grube, stare pnie z nieco odstającą, suchą korą. Czuć ten majestat, moc. Następnie pojawiła się nutka drzewa świeższego... jak ścięte drzewa iglaste i... takie, które ten pierwszy impet straciły, ale czuć jeszcze wspomnienie lasu. Znów kora, raczej szyszki przyciągały uwagę, nie same igiełki. Leciutki kwasek i żywiczność zakręciły się nieśmiało.

Do goryczki i drewna doszła słodycz, skumulowała się wyraźnie jako palo santo. Ociepliła drzewa, kojarząc się odlegle z suchością niemal pustynną, słońcem... Słodycz zetknęła się z majestatem drzew; skąpana w słońcu wydała mi się aż... nieziemska, wciągająca i... świeżo-ciężka? Palo santo zmieszało się w końcu z lekkim kwaskiem drzew iglastych, które tchnęły rześkość w ten kadzidlany zapach.

Moc już na sucho była silna. Palone kadzidełko nie zadymiło mocno pokoju, ale czuć jego zapach bardzo wyraźnie - obie nuty. Pali się długo.

Całość wyszła pięknie. Choć wątek drzew iglastych jako takich był delikatny, o wiele bardziej czuć po prostu drzewa, i tak palo santo cudownie to zwieńczyło. Majestat, słodycz i pewna ciężkość wzbogacona o leciutką świeżość sosen wyszła uzależniająco, że mogłabym to wąchać bez końca. Taka... poważna słodycz.
Teoretycznie niby powinny wyjść podobnie do Native Soul Palo Santo & Copal, ale to dwie zupełnie inne kompozycje.

9/10

czwartek, 15 lipca 2021

wosk / świeca Chestnut Hill Rain Puddle

Suchy deszczyk

Nowe marki wosków / świec najbardziej lubię poznawać poprzez kupowanie na sztuki, a więc w małej ilości. Odkąd zaczęłam skupiać się i recenzować poszczególne, a tym samym szukać coraz to czegoś nowego, zwróciłam uwagę, że nie raz pozornie nie moja kompozycja potrafi pozytywnie zaskoczyć. I odwrotnie. Niektóre marki już po pierwszym rzucie okiem kusiły, inne jakoś odpychały. Np. Chestnut Hill nie wiedzieć dlaczego, dotąd omijałam. Jak się jednak przyjrzałam uznałam, że niektóre zapachy wydają się ciekawe, mają całkiem ładne etykietki. W przypadku tej... cóż, może akurat kalosze mnie w sobie nie rozkochały, ale parę wosków pokazało mi, że podobają mi się te deszczowe. Uznałam, że od takiej zacznę.

Chestnut Hill Candle Rain Puddle to zapach oddający odświeżenie po deszczu, u mnie jako wosk (kostka) - mieszanka sojowego z domieszką parafinowego; opakowanie to 85g, czyli 6 kostek.

Opis producenta
Odświeżający zapach zabaw poza domem po wiosennym deszczu. Nuty płatków wodnego lotusa, unoszących się wśród lilii, delikatnych fiołków i piżma kaszmirowego. 


Recenzja

Na sucho poczułam nieoczywisty, kwiatowo-owocowy, lekko wytrawny splot. Z jednej strony czułam mnóstwo kwiatów kojarzących się z wodą, pobrzmiewało słodko-soczyste mango, jakieś cytrusy "na słodko" (pomelo?)... A z drugiej liście zawilgocone, trochę... jesienne? Je także przeplotła słodycz... Nieco gnilna... Przywodząca na myśl gnijące płatki kwiatów i kwiaty zawilgocone...? Zapewniały gładkie i harmonijne przejście od owoców do liści. Całość mimo rześkości, zawarła w sobie pewne ciepło. To było jak letnia, ciepła mżawka i zawilgocone kwiaty.

Z kominka rozeszła się słodkawa woń zawilgoconych kwiatów jako nieco podgniłych płatków, które zapowiadały lekką wytrawność, oraz kwiatów wodnych. Te postawiły na rześkość i pewną... ciężkawość czy nawet pudrowość (?). To bardzo roślinny, ale nie czysto świeżo-żywy, motyw. Oczami wyobraźni widziałam ciężkie kwiaty na statecznej wodzie. Lilie, nenufary, jakieś mi nieznane... W nutach wodnych doszukałam się lekkiej mulistości.

Słodycz z czasem zaczęła kojarzyć się z liśćmi, wśród których pojawiła się leciutko kwaskawa nuta. Coś gnilnego? Zawilgocone, jesienne, mokre liście? Takie, które nieśmiało potrafią zahaczyć o kiszono-ogórkową nutkę. Wniosły lekką wytrawność, ale i pewną soczystość.

Skojarzyła mi się z... mango objadanym z pestki. Pestka, pewna goryczka... może przypraw? Liści cały czas na pewno. Zakręciła się i spod sterty zawilgoconych, jesiennych liści wypuściła trochę soczystych owoców. Mango, jakieś inne egzotyczne... Może lychee? Owoce przejawiające wodniste, ale słodkie akcenty, z czasem jakby tak... jakby ususzyły się na pudrową nutę? Też były w pewien sposób ciężkie i związane z kwiatami.

Mignęła mi róża. Myślę tu o kwiatach suszących się... Z czasem bowiem wkradło się pewne ciepło, oddające klimat mżawki skrapiającej rozgrzany asfalt, chodniki etc. Gdzieś w oddali odnotowałam szeleszczące, jesienne liście.

Moc zapachu na sucho daje się poznać jako mocna, a w kominku nie rezygnuje, ale nie jest taką siekierą, jakiej można by się spodziewać. Rozchodzi się szybko i jest dobrze wyczuwalny i autentyczny. Nie męczy, nie przytłacza. Bardzo nie podobała mi się jednak sojowa konsystencja (pewna miękkość) i mazistość, lepkość, przez które trudno np. wyczyścić kominek - i przez to pewnie więcej na żadne ich woski się nie skuszę.

Całość podobała mi się... i to bardzo, choć po wąchaniu na sucho obudziła pewne wątpliwości. To kompozycja intrygująca, nieoczywista. Wodne kwiaty i kwiaty zawilgocone, pewna gnilność... mieszały się z nutami lekkimi, rześkimi oraz wytrawniejszymi, gnilnymi tonami jesiennymi. A jednak nie brak tu i pewnej pudrowości; suszonych i perfumeryjnych nut. Zapach jest specyficzny, bo nie jest ani specjalnie chłodny, ani ciepły. Na pewno za to głęboki i ładny.

9/10

wtorek, 13 lipca 2021

wosk / świeca Goose Creek Half Moon Bay

Zatoka budząca chociaż połowiczne uznanie

Leżenie na plaży wydaje mi się katuszą. Nie wiem, jak ktoś to może sobie robić. Wczasy nad słoną wodą zupełnie do mnie nie przemawiają. Stąd dopiero niedawno odkryłam, że takie kompozycje zapachowe to przecież nie to samo i odpowiadają mi. Mało tego... gdy chodzi o tajemnicze plaże, wybrzeża bez turystów - o, to może i jednak coś całkiem mojego. Takie opuszczone, surowe... no dobra, takie plaże to lubię, ale właśnie! Na nich nie ma smażenia się, a jest ucieczka od ludzi, cywilizacji... A co do tego wosku... dopiero sprawdzając recenzję, dowiedziałam się, że Half Moon Bay to miasto w Kalifornii. Ciekawe, czy właśnie o nie chodziło twórcom kompozycji?

Goose Creek Half Moon Bay to zapach oddający chłodne powietrze nad zatoką, u mnie jako wosk (59g).

Opis producenta
Chłodna, wyspiarska mgiełka unosząca się nad Zatoką Półksiężyca.
Nuty górne: tropikalne owoce, delikatne cytrusy
Nuty bazowe: morska bryza, wyspiarska wanilia
Nuty dolne: subtelne drzewa, delikatne piżmo


Recenzja

Wosk wąchany na sucho zasunął mi sporo rześkości wodnistego arbuza, podrasowanego ogórkiem i splotem egzotycznych owoców. Przejawiało to soczysty kwasek, aczkolwiek nie było zbyt przyjemne. Próbowała to uładzić słodsza cieplejsza nuta wanilii i... kojarząca się ze słońcem, ciepłym (ale nie upalnym!) dniem. Chwilami wydawało mi się, że wanilia przybiera bardziej kremową postać, co z kolei skojarzyło mi się z kremami od opalania i... plażą?

W kominku wosk postawił na rześko-lekkie, wodniste owoce i... wodę. Prowadził arbuz - oczami wyobraźni widziałam raczej bladego. W tle mignął mi ogórek, zaraz jednak się schował; czyhał w oddali. Za nim czułam delikatne, egzotyczne owoce. Może melon / papaja? Ich rześkość i nawet wodnistość uwypuklił... ogórek. Dziwacznie łączył słodycz i wytrawność, nawet kwasek przejawiając. Z czasem pod tym wszystkim pojawiła się wręcz pewna goryczka drzew, odpędzając ogórka.

Kwasek zrobił się bardziej esencjonalnie owocowy - może cytrusowo-ananasowy? Te jednak zmieszały się z kremową, niemal mleczną tonią... waniliowego... mleka? Mleczka? Najpierw mignął mi jakiś koktajl z mleczkiem kokosowym, owocowy i przesłodzony wanilią, a potem sama wanilia odciągnęła od tego uwagę, by... skierować ją na siebie, ale w wydaniu bardziej kosmetycznym. Owoce zmieniły się w mokre, nieco gnijące i kwaskawe liście. Niepasująca, jesienna nutka raz po raz migała pośród "letnich" nut kompozycji. Po dłuższym czasie jednak jakikolwiek kwasek znikał. Wchodziła bardziej zdecydowana, ciepła i ciężkawa słodycz. Znów pomyślałam o kremach od opalania. Nagle niczym na gorącej plaży, na której czuć też lekką słonawość i rześkość wody. 

A jednak wszystko to w ryzach trzymała lekka wytrawność. Znalazła się i w cieple; czyżby były to drzewa? Wyobraziłam sobie plażę, a na niej "hawajskie" drewniane wiaty / domki z dachami z suszonych liści palm / trzciny - jak z fototapet. Dopiero po zgaszeniu podgrzewacza, jakiś czas później, słodycz przybrała subtelniejszy wydźwięk, wgryzając się w drewno i ciepło. Sól podkreśliła ten wątek, choć wszystko już i tak "cichło".

Wosk na sucho jest intensywny, ale w kominku już nie tak, jak to zapowiedział. Mimo to był wyrazisty, bez sztuczności.

Kompozycja niezbyt do mnie przemówiła. Wodniste i rześkie owoce z dobudowaną wytrawnością ogórkowo-drzewną i kosmetyczna wanilia nie podobały mi się. Ogórek i kremowość wanilii wywaliłabym - wtedy byłoby przyjemnie. Dziwna była nuta liści - zupełnie tu nie pasowała. Za to skojarzenie z plażą bezdyskusyjnie na plus.

6/10

niedziela, 11 lipca 2021

kadzidełka Noor Oud Dehn-Al

Tajemnicze drewno

Na koniec serii Oud zostawiłam sobie zapach o opakowaniu chyba najbardziej w moim guście, bo z domieszką czarnego. Nigdy nie była wielbicielką pomarańczowego, ale jego odrobina z czernią do mnie przemawia, bo kojarzy się z Halloween i jesienią. Tu wprawdzie proporcje odwrócone, ale i tak wyglądało to pięknie i elegancko. W dodatku sama nazwa zapachu mówiła mi jeszcze mniej, niż pozostałych trzech. Stąd i ciekawość większa.

NOOR Oud Dehn-Al Incense to zapach oud, czyli olejku z drzewa agarowego, i arabskich / orientalnych przypraw, z orientalnej linii Oud; u mnie w formie kadzidełek patyczkowych, wykonanych w Indiach, których w opakowaniu jest 15 gramów (u mnie 9 szt.). Wyprodukowane przez Hari Darshan Sevashram Pvt. Ltd. (HD).

Opis producenta
Mroczny, enigmatyczny, charyzmatyczny.
Nuty zapachowe: oud z drewna agarowego, skóra, drzewa, tytoń


Recenzja

Kadzidełka na sucho pachniały poważnym, intensywnym drewnem z nieco wilgotnym motywem ziemi. Wyobraziłam sobie grube pnie i korzenie porastające lekko podmokły teren. Jednocześnie było to wonne w sposób ostrawy. Ziołowy?

Po zapaleniu, wraz z dymem natychmiast rozszedł się drzewny, poważny zapach. Nie było to drewno palone, a trochę... "meblowe", ale naturalne, niedawno przywiezione od stolarza. Drewno... z domniemaniem słodyczy? Było w nim coś bez wątpienia perfumeryjnego. Wyobraziłam sobie meble o skórzanych obiciach i o samej czarnej skórze, też ubraniach skórzanych przesiąkniętych dymem.

Pojawiła się woń dymu, i choć zdawał się nasycać i przesiąkać drewno, nie miałam wrażenia, iż jest ono palone. To jakby... przesiąknięte gorzkawym dymem drewniane pomieszczenie. Gorzkość nieco wzrosła, a ja poczułam niemal ziemistą nutkę. Taką trochę jak z ziołowo-słodkawych męskich perfum? Ziemia musiała być miejscami wilgotna... Albo jedynie lekko suchawa z wierzchu, a mokra, zupełnie czarna nieco niżej. Dodała pewnej soczystości poważnej goryczce, a w drewnie doszukałam się żywicy. Odlegle i luźno zasugerowała mi ciemną czekoladę, kryjąc ją jednak w gorzkawym, aromatycznym drewnie.

Kadzidełka pachną mocno już na sucho. W paleniu również, dymiąc przy tym subtelnie. Spalają się powoli, a zapach utrzymuje się długo, nie wgryzając się w pomieszczenie.

Przemówił do mnie ten gorzko-świeży zapach drewna przesiąkniętego dymem, ale nie palonego. Powaga, moc, charakter - to, co lubię. Rzeczywiście w pewnym stopniu dość mroczny i męski. Nie wiem, czym jest "Dehn-Al" (w Google znalazłam, że są perfumy Dehn-Al), ale podoba mi się.

10/10

piątek, 9 lipca 2021

wosk / świeca Goose Creek Splish Splash

Plusk soczystości

Nigdy nie pomyślałabym, że zaciekawi mnie wosk oddający zabawę w kałużach, z dzieckiem w kaloszach na etykiecie i... w ogóle tak kolorowej. A jednak trafiłam na woski, które wskazały mi pewien nowy kierunek poszukiwań kompozycji, które tylko wydają się nie w moim guście.

Goose Creek Splish Splash to zapach oddający zabawę w kałużach, u mnie jako wosk (59g).

Opis producenta
Dźwięk dziecięcego śmiechu dobiegający z miejsca zabawy w kałużach po deszczu, który przynosi nostalgiczne wspomnienia.
Nuty górne: świeże pomelo, mandarynka
Nuty bazowe: egzotyczne mango, marakuja
Nuty dolne: woda kokosowa, wody nadbrzeżne


Recenzja

Na sucho wosk zapachniał mi rześkim powietrzem i słodkimi, delikatnymi kwiatami (fioletowymi?): fiołkami, konwaliami, co podrasowała soczystość cytrusów i owoców egzotycznych. Również były słodkie i trochę multiwitaminowe (wyróżniłabym m.in. mandarynki, pomelo, mango i brzoskwinię). Do tego doszła leciuteńka, męsko-kolońska nuta, w której nacisk położono na orzeźwienie. Lekki, radosny, a jednak z pazurkiem. Takim... trochę jak słonawa, morska bryza?

W kominku wosk rozniósł mnóstwo rześkości, wręcz przyjemnego chłodku, jednoznacznie kojarzącego się z mżawką i świeżym powietrzem. Było słodko, ale nie ciężko. Dosłownie czułam muskanie płatków drobniutkich jasnych kwiatków, takich jak konwalie, fiołki, dzwonki. Poprzez nie wkradła się perfumeryjna nuta. Pomyślałam o kokosie... Dziwnie soczystym.

Kwiaty prędko przemieszały się z rześko-słodkimi, soczystymi owocami. Okazały się dość nieśmiałe, jedynie pobrzmiewające. Kryły drobny kwasek... zaczęło się od mandarynki, przewinęło się nieśmiałe pomelo, a potem owoce zmieszały się w ledwo uchwytnym, multiwitaminowym, egzotycznym splocie. Brzoskwinie? Mango? Trudno było cokolwiek wyodrębnić.

Cytrusy puściły oko do nieco męskiej nuty. Ta przyniosła charakterek kwiato-ziół, układający się w wytrawniejsze, kolońsko orzeźwiające, niemal chłodne męskie perfumy. Pojawiła się leciutka goryczka, wtapiająca się w słodycz, za sprawą której pomyślałam o pomostach mokrych od letniej mżawki. A no właśnie! Pomosty, bo wyraźnie czuć w tym... morską bryzę? Rześką i odrobinę słonawą. W tle doszukałam się nutki wilgotnego drewna i kokosa.

Wydźwięk był mocny i choć słowo "siekiera' średnio pasuje do tego, co czułam, nazwy i etykietki, to właśnie była siekiera w najlepszym tego słowa rozumieniu.

Klimat beztroski, błogi i radosny, acz z charakterem. Słodki, a także bardzo soczysty, nieprzytłaczający. Kupując myślałam o Woodbridge Over the Rainbow i o wosku jako o "czymś w podobie, ale jednak bardziej w moim stylu" i... w sumie aż tak bardzo się nie pomyliłam. Rześki, a jednak z charakterem, nieco męski. Kwiaty i owoce w nieprzesłodzonym wydaniu. Udana kompozycja, acz nie taka w pełni oddająca etykietkę (z czego akurat się cieszę).

8/10

wtorek, 6 lipca 2021

kadzidełka Native Soul Incense Smudge Sticks Palo Santo & Copal

Niejedno drewno ma imię

Po bardzo zacnych kadzidełkach Tribal Soul, w internetowych sklepach uwagę moją zaczęły przyciągać rzadziej pojawiające się kadzidełka w podobnym klimacie indiańskim. Zrobiłam mały research i... wydało mi się, że niektóre kompozycje pokrywały się, ale inne na pewno nie. Na próbę kupiłam dwie różne tej jaśniejszej marki. Mocno żywiczny duet kusił, bo choć lubię wiele kadzideł na bazie kopalu, nigdy tej żywicy (jeszcze!) nie kupiłam osobno, by się w nią wczuć.

Native Soul Incense Smudge Sticks Palo Santo & Copal to zapach palo santo i kopalu; u mnie w formie kadzidełek patyczkowych pyłkowych, wykonanych w Indiach z naturalnych składników (zioła, przyprawy), których w opakowaniu jest 10 sztuk (15 g). Wyprodukowane przez Green Tree Candle Company.

Opis producenta:
Te kadzidełka łączą ziołowo-balsamiczne nuty drewna Palo Santo ze słodką, sosnową wonią copalu, wzmacniając koncentrację oraz przynosząc spokój i harmonię.


Recenzja

Na sucho kadzidełka zapachniały delikatnym, jasnym i bardzo słodkim drewnem, które kojarzyło mi się trochę jakby z suszoną (?) wanilią. Opiewała to żywiczna, nieco goryczkowato-oleista, a jednocześnie rześka nutka kopalu. Dodała drewnu lekkiego kwasku.

Po rozpaleniu pierwsze rozeszło się słodkie, jasne drewno. Miało delikatnie ciepły wydźwięk. Pomyślałam o promieniach słońca i pewnej suchości... suszonej laski wanilii, suszonej tabaki? Wkradła się tam goryczka. Też związana z drzewami, trochę oleista. Uplasowała się za coraz wyraźniej wyczuwalnym palo santo.
Z czasem pojawiła się żywiczna rześkość czy nawet lekki kwasek... Słodko-kwasek? Trochę jak młode drzewka iglaste... Słodycz rosła, a wraz z nią kopal wyłaniał się coraz klarowniej. Nie wyszedł jednak przed motyw palo santo. Trzymał się tyłów, dodatkowo je podkreślając (palo santo, nie tyły).
Po pewnym czasie w głębi tego wszystkiego, znów przypomniała o sobie drzewna goryczka - może jakaś drzewna kora? - dodając kompozycji powagi i pewnego mistycyzmu.

Kadzidełka już na sucho są intensywne, a w paleniu dają niezły popis. Zapach mocny przy średniej ilości dymu; rozchodzi się szybko i bezproblemowo. Utrzymuje się długo, ale nie "wgryza się". Oba wątki miały leciuteńki, specyficznie kadzidełkowo-patyczkowy akcent.

Całość bardzo mi się podoba. Zarówno gdy chodzi o pomysł, jak i wykonanie. Palo santo i kopal świetnie się uzupełniają i podkreślają. Dobrze czuć obie nuty. Kompozycja jest bardzo drzewna i słodka, prawdziwie oczyszczająca. 

9/10

poniedziałek, 5 lipca 2021

świeczka / wosk Yankee Candle Cherry Blossom

Kwitnący substytut

Zapach kwitnących wiśni jest piękny i choć wiśnie wolę jeść (to jedne z moich naj-naj owoców), to gdy już sezon na nie minie albo gdy jeszcze nie nastał z chęcią zastępuję je sobie takimi kwiatowymi substytutami. Choćby dlatego, że rzeczy wiśniowe (np. czekolady, jogurty, wiśnie suszone) nie oddają tak dobrze surowych świeżych, jak by się chciało, a kwiaty to jednak zawsze coś nieco innego. Bo z kolei zaplątana nutka owocu wśród kwiatów w kompozycjach zapachowych wydaje mi się idealna. Poza tym... od razu przychodzi mi na myśl Japonia, a kraj ten uwielbiam.

Yankee Candle Cherry Blossom to świeczka o zapachu kwitnącej wiśni, u mnie jako votive / sampler 49 g (potraktowany jako wosk - w kominku).

Opis producenta
Uroczy i wyrafinowany zapach kwitnącej wiśni.
Nuty górne: bergamotka, wiśnia
Nuty środkowe: róża, kwiat wiśni, jaśmin
Nuty dolne: pudrowe piżmo, drzewo sandałowe

Recenzja

Na sucho zapach wydał mi się wyraziście kwiatowy w sposób rześki i zwiewny. Oczami wyobraźni widziałam bogato ukwiecone drzewa i krzewy, ale czy wiśnie? Koloru jasnego, może różowego, białego owszem... Na pewno wśród kwiatów poczułam słodziutki motyw jogurtu czy nawet serka wiśniowego. Wydało mi się to niemal urocze. Wszystko w promieniach wczesnego lata.

Po rozgrzaniu wosk roztoczył słodką, leciuteńko kwaskawą woń wiśniowego czegoś, np. serka, otulając go kwiatami. Były to kwiaty jasne: białe lub różowe. Wilgotne i coraz intensywniejsze, ale cały czas nie ciężkie. Pomyślałam o różach i jaśminie, które zawarły w sobie rześkość. Z czasem motyw "czegoś wiśniowego" zaczął przechodzić wyraźniej w kisiel czy inne słodycze tego typu.
Trafiły na leciutkie ciepło, nieśmiałe promienie letniego poranka. W wyobraźni przeniosłam się wśród kwitnące krzewy i drzewa, do początków czerwca... Cały czas jednak zaburzał to motyw "czegoś wiśniowego". Chwilami aż pudrowo-cukierkowy, zbyt słodki w niekoniecznie naturalny sposób (choć sztucznością nie walił). Albo trochę kojarzący się z... ubraniami wypranymi w kwiatowo-owocowym płynie? Po dłuższym czasie zrobiło się o wiele za słodko-słodziaśnie.

Moc zapachu wydaje mi się bardzo słaba. To ledwo ciągnęło, a jednocześnie miało taki wydźwięk, że wcale nie chciałabym, by walnęło mocniej. Rozchodzi się jednak szybko i... jest wyczuwalne, ale to tyle. 

Całość okazała się dużym rozczarowaniem. Zapach ledwie dogorywa, gdy chodzi o natężenie, a nuty... choć teoretycznie ładne, to jednak podszyte irytującym echem. Liczyłam na ciężko kwiatowy, owocowy splot, a dostałam... zwiewny, ulotny splot niby kwiatów i niby owoców osadzonych w "słodziaśnych", cukierkowych realiach. Marny to substytut wiśni czy ich kwiecia.

4/10

sobota, 3 lipca 2021

świeczka / wosk Kringle Candle Midnight

Księżyc w pełni zwiastunem pełni zachwytu?

Północ, czy moment, kiedy księżyc świeci najjaśniej, od wieków ludzie łączą z mistycyzmem. Ja odczuwam silny związek z księżycem, przez co jego motywy zawsze przyciągają mój wzrok. Jakież mam szczęście, że w odniesieniu do świec i wosków, zazwyczaj pokrywa się to z nutami, jakie lubię.

Kringle Candle Midnight Daylight to świeczka oddająca zapach środka nocy w lesie od Kringle Candle Company; u mnie jako Daylight (42 g); także potraktowany jako wosk - w kominku.

Opis producenta
Połączenie skóry, lasu, bursztymu i mchu jako klasyczny, męski zapach.
Nuty górne: niebieska lawenda, skóra
Nuty bazowe: drzewo sandałowe
Nuty dolne: wetiwer, ciepły bursztyn

Recenzja

Na sucho poczułam świeżo-wilgotny, a jednocześnie ciepły zapach wilgotnego mchu, przywodzący na myśl ciepłą, letnią noc w lesie. Wyraźna słodycz miała roślinny, drzewny charakter, który podkreślały orientalne, korzenne przyprawy. Na pewno ciepłe, lekko ostrawe, a jednak właśnie roślinnie świeże. Drewno sandałowca stało na czele drzew. Wśród nich jakby przechadzał się mężczyzna nie oszczędzający na perfumach... ziołowo-lawendowych?

Właśnie lawendowe, męskie perfumy zaczęły rozchodzić się po rozgrzaniu wosku jako pierwsze. Do tej słodkiej ziołowości błyskawicznie dołączył wilgotny mech, przy którym nie sposób nie myśleć o tym, jak cudownie byłoby położyć się i zapaść w nim. To było takie... przytulne, a jednocześnie świeżo roślinne. Zbierało się coraz więcej nienachalnej słodyczy. Jak ciepła noc w lesie w środku lata. Wspomnienia ciepłego słońca były żywe, a jednak otoczenie otulało rześkością. Męskie perfumy łączyły się z goryczką i pikanterią.

Wśród nich z czasem wyraźnie na przód wyszły drzewa, w tym sandałowiec. Podkreśliły go korzenno-orientalne, ciepłe przyprawy. Nie brakowało słodyczy, chwilami zawracającej do lawendy i podkreślającej leśne rośliny. Wyobraziłam sobie masywne drzewa porastane przez wilgotny mech. Może to jakaś - otoczona nimi - mięciutka od mchu, ukwiecona polanka? Którą otacza chłodny mrok, a więc jednak z pewnym pazurkiem. Raz czy drugi pomyślałam o anyżu, a potem o skórze, skórzanych meblach... Przesiąkniętych ostrawo-rześkimi perfumami.

Moc zapachu uważam za trafioną. Rozchodzi się szybko i wyraźnie. Może nie jest to siekiera, jakie lubię, ale wszystko świetnie czuć. W zasadzie moc dopasowała się do klimatu.

Wydźwięk jakoś... do mnie przemówił. Ciepła noc w lesie, męska kompozycja opierająca się na mchu, cieple i rześkości z lekką ostrością i goryczką. Drzewa i słodycz rewelacyjnie się przełamywały. Subtelność zachowana, a jednak i pazura nie brak. No cóż... do pełni zachwytu zabrakło chyba tylko "tego czegoś", może właśnie siekierowości, ale to i tak kompozycja warta uwagi i polecenia.

9/10

czwartek, 1 lipca 2021

kadzidełka Noor Oud Crystal

Krystaliczne piękno 

Uwielbiam skały i minerały. Jednym z moich ulubionych jest kryształ górski. Nie dość, że są piękne i ciekawe, pokazują, jakie wspaniałe błyskotki natura potrafi wytwarzać, to jeszcze mają rozmaite właściwości. Nie wiem dlaczego, ale właśnie kryształ górski przychodził mi do głowy, kiedy myślałam o tych kadzidełkach. A przecież... miały oddawać ogólnie kryształy. Jak zerknęłam na nuty wypisane przez producenta... pomyślałam, że mogłabym podać podobne, gdyby to mnie zapytano, jak "kryształ może pachnieć?". Oby tylko wyobrażenia o pięknie kompozycji nie rozsypały się w tysiące drobinek, jak rozbity kryształ.

NOOR Oud Crystal Incense to zapach oud, czyli olejku z drzewa agarowego, oddający "kryształ", z orientalnej linii Oud; u mnie w formie kadzidełek patyczkowych, wykonanych w Indiach, których w opakowaniu jest 15 gramów (u mnie 9 szt.). Wyprodukowane przez Hari Darshan Sevashram Pvt. Ltd. (HD).

Opis producenta
Nowoczesny, delikatny, elegancki.
Nuty zapachowe: oud z drewna agarowego, orchidea, lilia, jaśmin, piżmo


Recenzja

Suche kadzidełka skojarzyły mi się z białymi, wodnymi kwiatami, drewnianymi meblami i... zakrystią, w której jest mnóstwo tkanin, materiałów przesiąkniętych kadzidłami. Zobaczyłam wnętrze kościoła z jasnymi ławkami z drewna, w którym stało mnóstwo wazonów z kwiatami. Wszystkie były zawilgocone, ciężkie.  Myśli obracały się też wokół najrozmaitszych tkanin, acz było w tym wszystkim... pewne poczucie chłodu? 

Palone kadzidło najpierw rozniosło słodkawy zapach białych kwiatów, wśród których wyróżniłabym białe róże, jaśmin... może jakieś kwiaty wodne? Do tego doszła niemal pikanteria drewna. Pomyślałam o drzewach i polu rozgrzanych słońcem. To było ciepłe, aż ciężko-przytłaczające i... z nutką soli? Kwaskawej soli jak... pot? Było w tym coś dziwnego; pomyślałam o koniu galopującym wśród zboża, a potem dobiegającego nad wodę... Czułam powiew wiatru i kwiaty wodne.

Od kwiatów wodnych / zawilgoconych ponownie odszedł chłód. Ciepło przyjęło wydźwięk rozgrzania. W mojej głowie powstał obraz dusznej zakrystii lub wnętrza kościoła z kwiatami o białych łebkach, stojących w wazonach pełnych wody. Czułam też... płomienie świec, ich ciepło i niemal ostrą pikanterię przypraw korzennych, może słodkiego cynamonu, drewna. Zaplątała się w nim delikatna goryczka, znów coś lekko słonawego, ale tym razem... kryjącego się w dymie?

Kadzidło było mocne już na sucho. Pali się wolno, a zapach po pokoju roznosi się błyskawicznie. Zaskoczył mnie jednak, ze w paleniu okazał się bardzo inny niż na sucho.

Kompozycja była intrygująca, aczkolwiek raczej przyjemna z podejrzaną nutą, niż czysto piękna. Nie przekonało mnie to w pełni, ale muszę przyznać, że podobało mi się. Spodziewałam się większej ilości kwiatów, a te nie wydawały się tak istotne jak drewno, kwaskawo-słonawa nuta oraz igrające ze sobą chłód i ciepło. Dziwny, niecodzienny, ale ładny zapach.

9/10