niedziela, 6 grudnia 2020

wosk Yankee Candle After Sledding

Saneczkowanie, słodkości i... paw?

Zimy mojego dzieciństwa to koniecznie godziny spędzone z ojcem na sankach - ciągał mnie wieczorami w miejscach za osiedlem, o których zdawało się, że wiemy tylko my. Latarnie oświetlające drogę i skrzący śnieg tworzyły magiczny wręcz klimat. Czasem "bardziej ekstremalnie" zjeżdżałam z nim z wysokich górek, bo oczywiście takie rzeczy tylko pod okiem dorosłego (a już jako dziecko nie lubiłam dzieci - z nimi nie było tak fajnie). Co więcej, to ojciec zawsze gotował i piekł różne ciastka. Wszystko to natychmiast mi się przypomniało, gdy więc w internecie zobaczyłam ten wosk, poczułam, że musi być mój. Czytając jego nuty... widziałam je niby, ale w końcu przed wrzuceniem do kominka, nie byłam pewna, czy na pewno do mnie porządnie dotarły podczas zakupów.

Yankee Candle After Sledding to zapach zimowych wypieków; u mnie jako wosk 22 g.

Opis producenta:
Zapach kuszących przysmaków - słodkiego syropu klonowego, przypraw korzennych i ziaren wanilii - zaprasza wszystkich do przytulnego wnętrza po dniu zimowych zabawach na dworze.
Nuty górne: kropla rumu, toffi z syropem klonowym, cynamon
Nuty środkowe: solony karmelowy, creme brulee, gałka muszkatołowa
Nuty dolne: wanilia, syrop klonowy

Recenzja

Na sucho wosk w pierwszej chwili mignął syropem klonowym, by następnie zaserwować mi soczyście-ostry, nieco mydlany świeży imbir. Zaraz poczułam też... surową masą na ciastka / ciasto - pewnie właśnie imbirowe, a na pewno bardzo, bardzo słodkie. Wydało mi się to aż mulące. Pomyślałam o wanilii i syropie klonowym ze specyficznie palonym akcentem, a także karmelu podkreślającym go. Odnotowałam też pewien chłodek - rzeczywiście jakby wrócić z mrozu i wziąć się za pieczenie.

Po rozgrzaniu wosk rozgrzewał imbirem i cynamonem, które już same w sobie zdawały się zdradzać pewną słodycz, by następnie... Przemieszać się z gęstwiną słodyczy najrozmaitszej. Czułam przesłodzoną, ciężkawą masę na ciastka. Była w niej wanilia, syrop klonowy... a ona sama? Na pewno mocno maślana, aż lekko przytłaczająca. To także miękkie, słodkie bułeczki, z których ścieka kiepski syrop klonowy, lub które obkleja karmel... Może też karmel / klon... zmieszany z czymś niemal budyniowym? Wszystko to jakby ktoś kupując produkty, chciał na nich przyoszczędzić.

Z czasem odnotowałam pewien chłodek czy może... goryczkę? Też nieco korzenną, ale... oczami wyobraźni zobaczyłam, jak oto na zimną blachę układa się ciasto na ciastka, dosłownie czułam, jak piekarnik się nagrzewa, a potem wkłada się do niego tę blachę. Ten zapach dosłownie się ogrzewał! Ciepło przyniosło jeszcze więcej słodyczy i lekką soczystość imbiru. Dodał słodyczy mydlanego charakteru, co zmuliło mnie bardzo szybko. Czułam mieszaninę syropu klonowego, wanilii i ciasteczkowości, co wydało się po prostu... przegięciem. Chwilami może i odrobinka soli się w tym zaplątała, ale koniec końców wszystko układało się w przesłodzoną, ciężką i nieapetyczną bułkę / wypiek.

Zapach wyszedł intensywnie, ale straszliwie w tym przytłaczająco i duszno męcząco. Był ciężki, zwalając się całą tą swoją słodyczą.

Niewątpliwie to ciepły zapach... ale tak mdląco-słodki, że zupełnie nie przyjemny. Słodka i budżetowa bułeczka wyszła odpychająco z mydlanością imbiru. Musiałam to szybko zgasić, inaczej chyba bym pawia puściła. O ile na sucho potencjału jeszcze można się doszukiwać, tak w kominku? Porażka.

3/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz