piątek, 13 listopada 2020

wosk Bridgewater Candle Autumn Stroll

Jesienny troll?

Mam tendencję do kupowania różności hurtowo. Ma to plusy, jak i minusy. gdy postanowiłam dać szansę woskom Bridgewater, z pomocną... kostką wyszedł mi sklep Zapach Mojego Domu, dzięki któremu mogłam popróbować więcej. Po Bridgewater Candle Wild Summit żałowałam, że nie nakupowałam więcej, więc postanowiłam czym prędzej przetestować drugi posiadany zapach. Jako że kocham jesienne klimaty, byłam niemal pewna, że to będzie coś! Tym bardziej, że opis producenta brzmiał jak zapach moich marzeń.

Bridgewater Candle Autumn Stroll  to zapach "jesiennej przechadzki"; u mnie jako wosk kostka ok. 12 g (w opakowaniu 73 g).

Opis producenta:
Odmładzający kwiat pomarańczy, pikantne nuty różowego pieprzu i liścia pimento oraz maślana warstwa kasztanowca nad słodkim zadymieniem drzewa gwajakowego, aby stworzyć zapach jesieni przypominający popołudnia spędzane w jaskrawo zabarwionych lasach. Zapach jest zapieczętowany nutami bazy bursztynu, benzoesu i paczuli dla podkreślenia  ziemskiego bogactwa. 


Recenzja

Na sucho zapach zaskoczył mnie soczystą słodyczą o ciepłym charakterze. Poczułam drzewa i liście rozgrzane słońcem i... chili? Pikanteria przypraw wydała mi się dość ciężka, ale właśnie też ciężko-soczysta i... słodka? Jak wonne, ciężkie kwiaty.

Po rozgrzaniu wosk konsekwentnie uderzał w soczystość, tym razem ewidentnie reprezentującą słodkie, dojrzałe pomarańcze o goryczkowatych skórkach. Skórkach suszonych? Od nich rozchodziły się też jesienne liście: częściowo ususzone, częściowo jeszcze nie... na pewno rozgrzane słońcem. Jego promienie padały zarówno na nie, jak i drzewa. Drzewa... ukwiecone? Zdecydowanie także słodycz kwiatów czułam. Z czasem zaczęła przypominać nieco słodko-kwiatowe, "milusie" i kobiece perfumy.

Wszystko to było bardzo, bardzo ciepłe, ale i ciężkie. Z czasem słodycz przechodziła niemal całkowicie z soczystej do ciepło-drzewnej. Chwilowo pomyślałam o złocistych suszonych owocach, lecz potem to już raczej żywiczna, może przypalono karmelowa słodycz. Czyżby także nutka syropu klonowego? Podkreśliła drzewa, a ja doszukałam się też niemal biszkoptowo-ciasteczkowej sugestii jakiegoś... słodkawego, a zarazem pikantnego wypieku. Chili, może nawet goryczkowata ostrość pieprzu mieszały się z drzewami i zapachem suchego parku... W którym czuć także podszytą pikanterią ziemię. Właśnie drzewa i pewna suchość sprowadzała klimat do poważniejszego motywu czarnej ziemi.

Wosk już na sucho cechuje przyjemna wyrazistość, która potwierdziła się po rozgrzaniu. Rozchodzi się bowiem po całym mieszkaniu dość prędko i trwa zadowalająco długo. Jednocześnie, mimo ciężkawego wydźwięku, nie była to siekiera czy coś nazbyt ciężkiego, a woń leniwie płynąca sobie w tle.

Całość w sumie mi się podobała, acz nie jestem pewna, czy słodycz i ostrość przypraw do tej kompozycji mi pasowała. W pewnym stopniu na pewno tak, ale... Wolałabym, by dały więcej pola do popisu ziemi i drzewno-perfumeryjnej części. I jakoś... mam wrażenie, że to, co unosiło się z kominka niespecjalnie pokryło się z opisem i moimi oczekiwaniami. Poczułam się trochę... strollowana.


7/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz