sobota, 13 grudnia 2025

wosk Lella Upiorna Baletnica

 Balet mleka z jabłkiem

Ten wosk, po nutach obiecywanych przez producenta, nie wydawał się za bardzo w moim typie, ale etykietka wyglądała całkiem ładnie. Dlatego bardzo się cieszę, że dostałam go od marki  Lella w ramach zestawu Halloween. Wracając do etykietki, z uśmiechem przypomniałam sobie swoją serię rysunków, kiedy to chyba w gimnazjum podjęłam się narysowania paru disneyowskich księżniczek jako krwawe, mordercze zombie. Lubię takie motywy urocze z dodanym drastycznym elementem. Kiedyś bardziej niż obecnie, ale i tak... odezwała się ta sentymentalna część mnie i jakoś pozytywnie myślałam o tym wosku. A opis producenta również wydał mi się bardzo... artystyczny. Ciekawe, jak zapach.

Lella Halloween Upiorna Baletnica to zapach pieczonych jabłek, przypraw i piżma z nutami mlecznymi, u mnie jako mini wosk sojowy z zestawu Halloween, ok. 11g; edycja limitowana na jesień 2025.

Opis producenta
Mimo upiornej etykietki, ten zapach tańczy jak delikatna baletnica – urzekając i rozpieszczając zmysły. Pieczone jabłko z subtelną szczyptą przypraw korzennych i łagodnością mlecznych akordów tworzy kompozycję tak piękną, jak ostatni taniec widma primaballeriny. Przerażająca z wyglądu, ale czarująca w aromacie daje idealny kontrast między mroczną legendą a słodką rzeczywistością.
Nuty górne: pieczone jabłko
Nuty środkowe: korzenne przyprawy, mleczne nuty
Nuty dolne: wanilia, białe piżmo


Recenzja

Suchy wosk pachniał łagodnie i bardzo słodko. Dominowała wanilia, szczycąc się swym szlachetnym charakterem i prezentując się na mleczno-śmietankowym tle. Pomyślałam o mleku z wanilią, być może nieśmiało doprawionym czymś ciepłym, korzennym. Cynamonem? W oddali zaznaczyło się jeszcze delikatne, słodko-kwaskawe jabłko... pieczone? Jako szarlotka z bezową warstwą? I gdzieś bardzo, bardzo w oddali zaplątało się skojarzenie z kremem do rąk o zapachu szarlotki.

Z kominka pierwsze zaczęło rozchodzić się delikatne, nieśmiałe pieczone jabłko, samo w sobie słodko-kwaśne. Powoli podpłynęła pod nie słodkawa, mleczno-śmietankowa nutka. Słodycz rosła powoli, ale konsekwentnie. Szła w szlachetnym, waniliowym kierunku. Pieczone jabłka zmieniły się w szarlotkę, posłodzoną właśnie wanilią. Szarlotkę tylko co wyjętą z piekarnika, jeszcze ciepłą. Ciepło z łatwością wpisało się w szlachetną słodycz, podsuwając wanilii przyprawy korzenne. Pomyślałam o łagodnym, nie pikantnym splocie, z cynamonem na czele.

Kwasek jabłek niemal zniknął... Ukrył się pod... bezową warstwą, która zawitała do szarlotki? Szarlotki podanej z waniliowo-śmietankowymi lodami i mlekiem waniliowym? Wanilia i słodkie, pieczone jabłko przemieszały się ze sobą w jedno, po czym... wanilia jakby wręcz przysłoniła jabłko? Związała się mocniej z mlekiem i śmietanką, które wcześniej im tylko towarzyszyły. Z czasem przybrały nieco sztucznawy wydźwięk rzeczy "o smaku" / "o zapachu", a po jeszcze paru chwilach do głowy przyszły mi kremy do rąk o zapachu szarlotki, a mleko wyszło dziwnie mleczkowo-pudrowo kosmetycznie. W ciągu kolejnych parunastu minut zrobiły się ciężko-duszące i męczące.

Suchy wosk pachniał intensywnie i dość duszno, niezbyt kusząco. W kominku przez chwilę wydawało się, że będzie rozchodził się leniwie, ale jak już zaczął, nagle zorientowałam się, że jest porządnie wyczuwalny w całym pokoju z kominkiem i trochę poza nim. Po zgaszeniu podgrzewacza jednak szybko się rozchodził. Mimo że w trakcie "pachnienia" trochę dusił, nie wgryzał się w pomieszczenie. Stąd nawet jeśli kogoś, jak mnie, trochę przytłoczy jego zapach, nie ma problemu z pozbyciem się go.

Tu jednak muszę przyznać, że taka upiorna baletnica w bieli, tańcząca przy akompaniamencie dusząco-ciężkiej słodyczy, kosmetyczny motyw pudru, kremu... Tak, ta wizja poniekąd pasowała do tych nut. Ja bym może widziała to jako kompozycję mniej jedzeniową, np. z pominięciem szarlotki, ale i tak nie mogę powiedzieć, by zapach był zły. Nie w moim stylu, ale nie budzący we mnie negatywnych odczuć. W zasadzie ciekawy i obrazowy, to mu trzeba przyznać.

7/10

piątek, 28 listopada 2025

wosk Lella Zwierciadło marzeń

Krzywe zwierciadło

To jeden z tych wosków, który ani trochę mnie nie ciekawił, bo ani nut nie obiecywał w moim guście, ani etykieta do mnie nie przemówiła. Kojarzyła mi się jakoś nadto romansowo-"Zmierzchowo". Chociaż nie ukrywam, że nazwa od razu pozytywnie skojarzyła się ze Zwierciadłem Ain Eingarp z Pottera. Nie sądziłam jednak, by wosk miał mi przynieść motyw mych najszczerszych zachcianek. Chociaż... kto wie? Wszak życie jest pełne niespodzianek. Właśnie swego rodzaju niespodziankę sprawiła mi marka Lella, wysyłając mi parę wosków do testów. W tym właśnie zestaw Halloween, w którego skład wszedł dziś przedstawiany wosk.

Lella Halloween Zwierciadło marzeń to zapach pudru, mleka, toffi, wanilii i malin, u mnie jako mini wosk sojowy z zestawu Halloween, ok. 11g; edycja limitowana na jesień 2025.

Opis producenta
Zmysłowy i uzależniający jak femme fatale w lustrze – ten zapach kusi bez opamietania. Pudrowo-mleczne akordy z nutą toffi i wanilii przełamane soczystością malin tworzą kompozycję tak uwodzicielską, że każdy mężczyzna zatopi się w jej słodkim odbiciu.
Nuty górne: maliny, fiołek, gruszka
Nuty środkowe: mleczne i pudrowe nuty
Nuty dolne: wanilia, masło, toffi


Recenzja

Suchy wosk uderzył mieszanką wanilii, toffi, śmietanki, waniliowego budyniu na mleku ze śmietanką oraz lodów włoskich, waniliowo-śmietankowych, z sowitą ilością śmietankowo-maślanego sosu toffi, mieszających się z przesłodzoną, a zarazem kwaskawą nutą malin. Skojarzyły mi się z malinowymi lodami wodnymi i sorbetem. Jednocześnie podkradała się pod nie lekka, też owocowa pudrowość.

Z kominka pierwsze popłynęły nuty toffi i śmietanki, przeplecione kwaskawo-słodką truskawką. Oczami wyobraźni patrzyłam na lody śmietankowe polane sosem śmietankowo-maślanym toffi i truskawkowym, może truskawkowo-malinowym. Lody ewidentnie posłodzone wanilią. Wanilia zaczęła się nasilać, eksponując mi jeszcze mleko waniliowe, takie, w którym jest i wanilia, i aromat waniliowy, a także budyń waniliowy na mleku i śmietance. Mleczność po chwili zaczęła wydawać się bazą kompozycji, jakby to na niej wszystko się zarysowywało.

Truskawki z czasem zmieszały się z mlekiem jako jakiś shake mleczny, mleko truskawkowe i śmietankowe lody truskawkowe. Lekka soczystość nieodzownie związała się z wysoką słodyczą. Ta zaserwowała mi jeszcze trochę gruszek. One jednak wraz z truskawkami zatonęły z czasem we wręcz dusznej mieszaninie mleka, wanilii i toffi. Bardzo maślanego toffi. Owocowy motyw ostał się jako lekko pudrowy akcent w oddali, gdzie znalazły się też chyba kwiaty. Puder z czasem odciął się od soczystości, owoców i czułam po prostu pudrowy, trudny do dookreślenia akcent. Trochę jak cukier puder, ale niezupełnie. Dołączył do toffi i końcowo zdominowały kompozycję.
Owocowe echo, puder i ogrom mleczności, wanilii dołożyły się do tego, że wyszło to męcząco.

Suchy wosk pachniał intensywnie, w kominku jeszcze intensywniej, niż można by się spodziewać. Rozchodził się bardzo szybko i to nie tylko po pomieszczeniu z kominkiem. Utrzymywał długo aż do dnia kolejnego i ja osobiście czułam potrzebę porządnego wywietrzenia, bo miałam wrażenie, że swym przesłodzeniem aż wgryzł się w pomieszczenie.

Kolejny wosk, który mnie przesłodził i przytłoczył dosadnością swej słodyczy, a w dodatku jakoś tak... słodkie nieadekwatnie do Halloween. Mieszanina mleczności, wanilii i toffi, lodów włoskich z truskawkowo-gruszkowymi akcentami, potem więcej pudru, cukru pudru i kolejna porcja toffi mi zupełnie nie leżała. Acz muszę przyznać, że w tym wszystkim zapach był zaskakująco jednoznaczny i uwierzę, że może się podobać. Nie było w nim bowiem ani trochę sztuczności czy karykaturalnego przerysowania. Po prostu nie moje klimaty. Zamiast jak odbicie ze Zwierciadła Ain Eingarp poczułam się jak w hali luster w wesołym miasteczku - nieswojo.

6/10

poniedziałek, 24 listopada 2025

wosk Lella Czarny Kot

Kot Wosk pecha oddający

Mój chłodny osąd co do tego, czy warto kupić dany wosk wysiada, gdy na etykiecie styka się klimat Halloween z kotem. W przypadku dziś prezentowanego wosku od Lella byłam gotowa zakupić, mimo że niektóre nuty obiecywane przez producenta mogłyby wydawać się ryzykownie nie moje. A jednak gdy pomyślałam o kilku halloweenowych woskach ze słodkimi i owocowym nutami, które bardzo mi się podobały, np. boska świeca Goose Creek Beautiful Creatures, liczyłam, że ten pójdzie w ich kierunku. Trzymałam kciuki, by mi się spodobał, bo ten dostałam nie tylko jako miniaturkę z zestawu Halloween, ale też cały wosk

Lella Halloween Czarny Kot to zapach owoców, kremu maślanego i przypraw, u mnie jako wosk sojowy (w opakowaniu ok. 66g, czyli 6 kostek po ok. 11g) oraz mini wosk sojowy z zestawu Halloween, ok. 11g; edycja limitowana na jesień 2025.

Opis producenta
Ten czujny czarny kot strzeże nie tylko mrocznej dyni, ale także pysznego sekretu Halloween – słodko-aromatycznego zapachu, który rozpieszcza jak babcine pierniczki! Doskonałe połączenie pieczonego jabłka i dyni z przyprawami oraz nutą słodkich żurawin tworzy kompozycję tak rozpieszczającą, że nawet najgroźniejszy kot zacznie mruczeć z zadowolenia. Zapach idealny, by ubarwić halloweenową noc nutą mrocznej elegancji i nieodpartym urokiem jesiennej cukierni.
Nuty górne: skórka pomarańczowa, pieczona dynia, krem maślany, ananas, żurawina, truskawki, brzoskwinia, zielone jabłko
Nuty środkowe: gałka muszkatołowa, goździki, gwiazdki anyżu, szałwia, maliny, kokos
Nuty dolne: laska wanilii, drzewo gwajakowe, cedr, fasolka tonka


Recenzja

Suchy wosk pachniał sucho-soczystą mieszanką suchych, poskręcanych jesiennych liści w ciepłych kolorach, pieczonej dyni i kwaśnego zielonego jabłka. Soczystość na nim jednak nie kończyła, a rozwijała się o cytrusy: pomarańczę i cytrynę; ananasa - wprowadzającego nieco ogólnej egzotyki - i czerwone owoce. Cytrusy potrafiły mi zalecieć cytrusowym piwem z sokiem, a ostatnie miały w sobie coś trochę cukierkowego, jednak ze względu na obecność nie małej ilości przypraw korzennych, całość przywodziła na myśl raczej jakieś ciasto dyniowo-marchewkowe z ananasem, jabłkiem i przyprawami. Takie... w którym chrzęścić pomaga marchewce kokos? Nutka kokosa oraz przypraw mieszały się z drzewnym akcentem. Wśród nich na pewno czułam gałkę muszkatołową, ale też goździki, anyż o niemal chłodnawej ostrości.

Z kominka rozszedł się bardzo namieszany zapach owoców. Czego tam nie było! Ananasa i cytrusy, słodkie jabłka i jabłka kwaśne, owoce leśne i maliny, mieszające się z jakimiś innymi czerwonymi. Pomyślałam o słodkim napoju, soku i syropie z malin i innych czerwonych owoców. Chyba były tam też truskawki i żurawina. W tle odnotowałam jeszcze chyba ananasa. Wszystko o wysokiej słodyczy i lekkim kwasku. Jabłko łączyło naturalną słodycz z kwaśnością i niemal cukierkowym motywem. Przemknęło mi smakowe, słodzone piwo jabłkowe, cydr i... piwo cytrusowe? Cytryna i pomarańcza dały się poznać jako zrobione na słodko, pewnie też jako soki, napoje czy... bezalkoholowe grzańce? Piwo uciekło, a na jego miejsce wskoczyły przesłodzone herbatki owocowe zimowe.

Gdy rozgrzewające, owocowe zimowe herbatki umocniły swoją pozycję, zaczęłam rozpoznawać poszczególne przyprawy: cynamon, goździki, gałka muszkatołowa, sproszkowany imbir. Może trochę anyżu? Ten miał w sobie coś złudnie chłodnego, goździki zaś... wydały mi się wręcz przenikliwe. A mimo wszystko nie było bardzo pikantnie, raczej... słodko? Za przyprawami przemknęło trochę jesiennych, suchych liści, ale zaraz zniknęły. Przyprawy wskoczyły do bardzo słodkiego i bardzo maślanego ciasta, które pojawiło się ni stąd, ni zowąd. Oczami wyobraźni patrzyłam na ryzykownie słodki placek "pie" dyniowy z wierzchem aż lśniącym od brązowego cukru oraz ciasto dyniowo-marchewkowe z dodatkiem jabłka i/lub ananasa. Ciasto anansowe? Maślaność wydawała się aż dusząco-przytłaczająca, po czym nieco zelżała. W tle przewinął się kokos, a potem wróciły cukierkowe owoce czerwone i egzotyczne. Może nie były to w 100% cukierki, ale świeże owoce też nie. Cukierkowe perfumy? Żele pod prysznic czy inne "pachnidła"? Przyprawy korzenne zmieniły się w ziołowość... trochę jak z perfum, trochę z ziołowych naparów... Do głowy przyszła mi rześka szałwia, ale nie dała rady zupełnie zwalczyć przyciężkiej, słodko-ciastowej maślaności. Chyba wsparła ją niedomagająca odrobinka drewna. Drewna i... liści?

Wosk suchy był bardzo intensywny, podgrzewany jeszcze bardziej, iście siekierowy. Rozchodził się szybko, utrzymywał zaś bardzo długo - aż do dnia kolejnego. Aż trudno go wywietrzyć. Był naprawdę mocno, czytelnie wyczuwalny. Trzymał się jednak głównie pokoju z kominkiem, poza to pomieszczenie wychodził tylko trochę. 

Już na sucho wosk wydał mi się bardzo złożony. Czułam w nim wiele cudownych, jak i potencjalnie ryzykownych nut. Bałam się, że będzie zbyt jedzeniowy przez wątek ciasta dyniowego z jabłkiem, ananasem i przyprawami... Niestety słusznie. Ogrzewany wosk był głównie jedzeniowy: cukierkowo-owocowy i ciastowy, co wieńczyły przesłodzone herbatki owocowe, przesłodzone soki i przesłodzone piwo smakowe. Korzenne przyprawy, trochę ziół, głównie szałwii, i nawet namiastka drewna nie dały rady nadać kompozycji przyjemniejszego wydźwięku, Kokos też wiele nie zdziałał. Ogrom malin, truskawek, żurawin, ananasa, różnych owoców czerwonych i cytrusów zamiast grać na soczystość, wydawały się tu jakieś nieporadnie-niezgrabne. Wosk nie podobał mi się. Za słodziaśny, za jedzeniowy, za ulepkowo-cukierkowy. Cukierkowo-herbatkowe owoce i ciasto dyniowo-marchwiowe z dużą ilością masła, ciasto spody za nic mnie do siebie nie przekonały. Brakowało mi tu liści, ziół... czegoś poważniejszego, co by przełamało przesłodzenie. Nie wiem, co to wszystko ma do czarnego kota. Wosk ten wyszedł więc pechowo, a przecież czarne koty nie przynoszą pecha, a wiele radości, jak każde inne futrzaki.

5/10

czwartek, 20 listopada 2025

wosk Lella Lady BOO

Glamour z piekła rodem

Po opisie sądząc, wosk ten mógł być całkiem ładny, ale nie w moim typie; ja go chcieć w swoim kominku nie chciałam... nie chciałabym. Wszystko zmienia etykietka, która wydała mi się upiornie piękna. Nie jest to jedyny wosk z kolekcji Halloween, a więc wydanej jako limitowane woski na jesień, marki Lella, który wpadł mi w oko ze względów wizualnych, nie zaś opisu. Opis... opis brzmiał ciekawie, ale nie dla mnie. Stąd bardzo się ucieszyłam, gdy otrzymałam cały duży zestaw pojedynczych kostek. Idealnie, by zgarnąć etykietkę, jednak popuścić swojej ciekawości i zapach poznać, ale nie zostać z całą paczką wosku, który z dużym prawdopodobieństwem mi nie siądzie.

Lella Halloween Lady BOO to zapach owoców, wina i karmelu, u mnie jako mini wosk sojowy z zestawu Halloween, ok. 11g; edycja limitowana na jesień 2025

Opis producenta
Lady BOO to owocowa słodycz z winno-karmelowym akcentem godna tajemniczej białej damy w połyskującej szacie. Zapach otwiera się soczystym połączeniem śliwki, jabłka i krwistej pomarańczy, przywodząc na myśl świeżo przygotowaną owocową sangrię z nutą przyjemnej słodyczy. Ta urzekająca kompozycja sprawia, że nawet duchy mogą celebrować Halloween z wyrafinowanym smakiem – luksusowo, owocowo i z odrobinką kobiecego glamour!
Nuty górne: śliwka, jabłko, czerwona pomarańcza, nuty zielone
Nuty środkowe: czerwone wino, nuty mleczne
Nuty dolne: karmel


Recenzja

Suchy wosk pachniał przede wszystkim kwaśnym, zielonym jabłkiem i cukierkami, landrynkami o smaku "zielone jabłuszko", więc kwaśno, ale też słodko. Obok tej jabłkowej zieloności zaznaczył się też świeżo-wiosenny akcent świeżo koszonej trawy. Landrynki-cukierki jabłkowe mieszały się z innymi owocowymi szklistymi cukierkami: chyba też malinowymi, śliwkowymi i pomarańczowymi. Cukierki pomarańczowe mieszały się z galaretką pomarańczową. Do głowy przyszły mi jeszcze słodko-kwaśne powidła i niemal cukierkowo słodkie czerwone wino. 

Z kominka pierwsze popłynęły owocowe nuty. Ogrom słodko-kwaskawych malin, śliwek i jabłek zaserwował mi soczystość i świeżość, ale niemal od razu zaczął zerkać w stronę trochę cukierkową. Pomyślałam o cukierkach, landrynkach w wariancie "kwaśne jabłuszko", łączących kwaśność i dosadną słodycz, a także ogólnie o cukierkach jabłkowych, malinowych itd. Zebrała się cała owocowa mieszanka. Zielone jabłka wystąpiły jednak nie tylko jako cukierki, ale też po prostu jabłka i wątek świeżo-zielony. Pomyślałam o świeżo skoszonej trawie i ciepłym, wiosennym dniu. 

W oddali zaznaczyła się lekka goryczka... poniekąd związana z owocami jako galaretki pomarańczowe, niosące też kolejną falę słodyczy, a także motyw... drewna? Karmelu? Może... jabłka w karmelu? Coś w oddali czułam, ale nie mogłam tego uchwycić. Owoce z czasem przybrały trochę... troszeczkę, troszuńkę powagi i zahaczyły o przesłodzone czerwone... albo nawet różowe wino. Wraz z cukierkowymi owocami przesądziły o przesłodzeniu. Odrobina "zielonej" rześkości trawy zatonęła w nim.

Wosk zarówno suchy, jak i podgrzewany w kominku pachniał intensywnie. Rozszedł się dość szybko i równomiernie, nie tylko w pokoju z kominkiem, ale też nieco poza nim. Czuć go wyraźnie, a utrzymywanie się określiłabym jako średnio mocne, choć z tendencją do wgryzania się w pomieszczenie.

Zapach zupełnie mnie do siebie nie przekonał ze względu na przesłodzenie, jakie fundował swoim cukierkowo-landrynkowym charakter. Zielone jabłko, maliny, śliwki i pomarańczy wyszły bardzo cukierkowo-galaretkowo. Jabłka w karmelu i przesłodzone wino nie pomogły. Koszona trawa trochę ratowała sytuację, ale i tak nie ułożyło się to w ładną, halloweenową kompozycję. W ogóle takie nuty nie pasują do tego tytułu i etykietki. Zapach może i w pewnym sensie był kobiecy, ale... na pewno nie kojarzący się z upiorną damą rodem z horroru, a szkoda. Acz... całą tą cukierkowość w moim świecie faktycznie można określić jako w pewnym sensie straszną.

5/10

niedziela, 16 listopada 2025

wosk / świeca Classic Candle Freedom

Zamglona wolność

Gdy tylko dostrzegłam etykietkę tego wosku, zapragnęłam go i z lekką obawą kliknęłam, by przeczytać nuty. Jak bardzo mi zależało, by były w moim stylu! Okazało się, że jak najbardziej. Uf! Nie byłam jednak w pełni przekonana, czy tytuł, etykieta i obiecywane nuty tak naprawdę do siebie pasują, ale co tam. Motyw opuszczonych i zniszczonych - albo najlepiej w ogóle opuszczonych! - parków rozrywki kocham odkąd pokochałam grę Silent Hill 3 i choć ta Classic Candle nie była tak upiorna, budziła wspomnienia o wspomnianym tytule.

Classic Candle Freedom to zapach zapach kadzidła, klementynek i cedru od Classic Candle Company; u mnie jako wosk (w opakowaniu 60g, czyli 6 kostek po 12g).

Opis producenta
Czarne kadzidło, soczysta klementynka i drewno cedrowe... trudno definiowalny, bardzo ciekawy...


Recenzja

Suchy wosk pachniał słodko-ciężko, trochę kadzidlano-kościelnie, ale zarazem bardzo rześko - powietrzem i chłodnym deszczem, który pada pochmurnego dnia. Pojawiły się tam też słodkawe, acz raczej suche mandarynki - takie jakieś mało soczyste i kwiaty, które właśnie chyba kościelny motyw podszepnęły.

Z kominka pierwsza rozeszła się słodycz, przepleciona wilgotną rześkością. Pomyślałam o jaśminie, ale... nie tyle samym jaśminie, co właśnie słodkiej rześkości, jaką niesie. Do głowy przyszła mi też poranna mżawka, mglisty i chłodnawy poranek. Mgła... osnuwająca jakiś stary kościół, z którego wychyla się aromat kadzideł? Kadzideł kwiatowo-żywicznych. Z czasem kwiaty raz po raz przybierały wydźwięk odświeżacza powietrza, jednak za każdym razem skutecznie stawało temu na drodze drewno. Drewno dopiero nabierało pewności siebie. Motyw suchej żywicy, kadzidła starał się mu trochę pomóc. Po dłuższym czasie rześkość zaczęła zdradzać słodko-cytrusowe skłonności. Pomyślałam o właśnie obieranych mandarynkach, acz te trzymały się tyłów... Do momentu, gdy polubiły się z drewnem. Wtedy niemal podkradły się do pierwszego planu. Nie podbiły go jednak. Ten od początku do końca należał do kwiatów i kadzidła, niestety z wciąż pomykającym odświeżaczem do toalety.

Wosk zarówno suchy, jak i podgrzewany pachniał średnio mocno. Suchy bardziej średnio, w kominku chwilami średnio, a chwilami wręcz słabo. Rozchodził się dość szybko, a wyczuwalny był równomiernie w pokoju z kominkiem. Po zgaszeniu podgrzewacza pobrzmiewał jeszcze nie za długi czas i znikał.

Zapach miał potencjał. Wilgoć, chłód oraz jaśmin, mieszające się z kadzidłem kościelnym i kadzidłem kwiatowym, drewno i mandarynki tworzyły przyjemną kompozycję, jednak motyw odświeżacza wprowadzał zgrzyty, lekką sztuczność i psuł wszystko. Nie chwyciła mnie też zbyt delikatna moc zapachu. Szkoda, bo gdyby zrobić z tego siekierę, gdyby nie odświeżacz, mogłabym się zachwycić. Tak to była taka... zamglona przyjemność.
Mam wrażenie, że woski tej marki są bardzo nierówne. Albo wychodzą świetnie, albo z potencjałem, ale w którymś aspekcie nie domagają...

6/10

czwartek, 13 listopada 2025

wosk Lella Gra w kości

Co ma chleb do... kości?

Mimo pięknej etykiety i zabawnie brzmiącego przy niej tytułu wosku, za nic bym go nie kupiła ze względu na obiecywane nuty. Mam wrażenie, że jako jedna z nielicznych nie cierpię jedzeniowo-piekarniowych zapachów i mijając czy to piekarnię, czy nawet tylko dział z pieczywem w markecie, krzywię się. A jednak etykietka tego wosku wydała mi się jedną z najpiękniejszych z halloweenowej kolekcji marki Lella. Stąd bardzo się cieszę, że dostałam cały zestaw Halloween, w którego skład wchodzą małe woski, pojedyncze kostki. Idealnie, by jednak sprawdzić, jak to pachnie i zdobyć etykietkę do kolekcji.

Lella Halloween Gra w kości to zapach pieczonego chleba, ciasta z kminkiem i masła, u mnie jako mini wosk sojowy z zestawu Halloween, ok. 11g; edycja limitowana na jesień 2025, ale tę kompozycję zapachową znaleźć można też w świecy Dom nad jeziorem.

Opis producenta
Przekonaj się, że nawet w zaświatach można dobrze zjeść! Ci dystyngowani dżentelmeni w drogich smokingach wiedzą, że najlepsza gra w kości nie może się odbyć z pustym żołądkiem! Pyszny aromat świeżo pieczonego chleba z kminkiem i chrupiącą skórką, posmarowanego masłem, sprawia, że każde kasyno staje się bardziej gościnne. Ta pyszna kompozycja dowodzi, że dobry chleb to uniwersalny język przyjemności – nawet dla tych, którzy już nie żyją! I nawet gdy... gra toczy się o dusze!
Nuty górne: świeże ciasto, kminek
Nuty środkowe: świeżo pieczony chleb
Nuty dolne: kremowe masło


Recenzja

Suchy wosk pachniał wytrawnie, choć ze słodkim echem i spokojnie. Miał poważny wydźwięk za sprawą pieczonego chleba z kminkiem, choć w oddali doszukałam się słodkawej ciasto-tarty dyniowej na maślano-kruchym spodzie. Nutę pieczonego, raczej pszennego chleba wzmocnił akcent drożdżowo-zakalcowego, wilgotnego placko-chlebka, np. indyjskiego chlebka naan. W nim też osiadła pewna słodycz, mieszająca się z masłem, a także właśnie samo masło, topiące się na ciepłym pieczywie. Do głowy zawitała mi niejasna wizja przechodzenia rano obok piekarni. Dosadny, wyrazisty kminek chyba mieszał się z innymi przyprawami, możliwe że szczyptą pieprzu. Te zasugerowały skórę; skórzaną odzież i obicia.

Z kominka najpierw powiało piekarnią, w zasadzie piekarnio-cukiernią, wypiekającą głównie chleby i bułki, ale nie tylko. Poczułam się, jakbym wilgotnym, jesiennym porankiem przechodziła obok piekarni. Odnotowałam lekki akcent suchych liści, kryjących w sobie pikanterię oraz lekką ziemistość, a potem nasilił się motyw wypieków. Dominował piekący się właśnie, albo już wyjmowany z piekarnika chleb. Chleb pszenny i wytrawny. Niby łagodny, ale wzbogacony o trochę przypraw.

Po chwili z pszennego chleba wychylił się pikantnawy kminek. Do chleba dołączył drożdżowo-zakalcowy motyw oraz masło. Należało do maślano-drożdżowego chlebko-placka (np. indyjskiego naan lub czegoś podobnego), a także... słodkawej tarty na maślano-kruchym spodzie? Tarty dyniowej? Przyprawy przez chwilę zawahały się, czy nie przytoczyć trochę korzenności, ale jednak nie. Kminek w drożdżowym otoczeniu w zasadzie obronił swoją rolę... choć nie był jakoś nad wyraz jednoznaczny i intensywny. Dopuścił do siebie odrobinkę pieprzu. Razem wręcz wgryzły się w ogrom wypieków, głównie chleba pszennego i bardziej bułko-plackowatych chlebków z przyprawami oraz masłem. Masłem ciepłym, topiącym się... może dokładniej masłem palonym? Z czasem przypomniała o sobie jesienna nuta, ale już nie jako liście i ziemia, a skórzana odzież. Zupełnie jakby tak iść w skórzanym płaszczu i skórzanych butach... koło piekarni, a jakże.

Suchy wosk pachniał intensywnie, w kominku średnio-intensywnie. Tak, że myślałam, że będzie intensywniejszy, ale akurat przy tym - bardzo jedzeniowym - zapachu, taka średnia intensywność lepiej wyszła. Rozchodził się w tempie średnim, a jak się już rozszedł, był dobrze wyczuwalny nie tylko w pokoju z kominkiem. Po zgaszeniu podgrzewacza utrzymywał się jeszcze jakiś czas, ale bez wgryzania w pomieszczenie.

Kompozycja za nic mnie nie chwyciła. Nie cierpię zapachów piekarni, jedzeniowych, a także pieczywa pszennego. Chlebki naan i kminek lubię, więc tych się uczepiłam. Niestety, nie były dominujące, a tylko wzbogacające ciepły chleb, piekarnię oraz tartę na maślanym spodzie. Maślaność i wypieki na szczęście wzbogacił jesienny, liściasto-skórzany motyw. Trzeba więc przyznać, że kompozycja przedstawiła się jako złożona i w sumie ciekawa, ale nie moja i tak. Myślę jednak, że jak ktoś lubi zapach piekarni i jesienne klimaty, będzie zachwycony. Tylko że... zapach pieczywa ni jak mi nie pasuje do tej etykietki ze szkieletorami. Co ma piernik chleb do wiatraka kości? Pojęcia nie mam.
Wyjątkowo więc -jak w przypadku Jesiennego Zefirka - wystawiam dwie oceny, nie chcąc wosku skrzywdzić, ale też robić czegoś wbrew sobie. Pierwszą bardzo subiektywną, drugą patrząc obiektywnie.*

6-9/10*

sobota, 8 listopada 2025

wosk Lella Jesienny Zefirek

Musująca jesień

Wosk przyciągnął moją uwagę oczywiście kotem na etykietce, ale gdy przeczytałam nuty obiecywane przez producenta... Szarpnęły mną skrajne odczucia. Cola i słodycz? Fu, ale z drugiej strony... Cola? Jak to? Nie umiałam sobie wyobrazić tej kompozycji z nią. Nie cierpię tego napoju, jak i innych smakowych gazowanych, ale to mnie zaintrygowało. Coca-cola z cytrusami i słodyczą miała mi udawać jesienny wiatr?

Lella Jesienny Zefirek to zapach cytrusów, Coca-coli i wanilii, u mnie jako wosk sojowy (w opakowaniu ok. 66g, czyli 6 kostek po ok. 11g); edycja limitowana na jesień 2025.

Opis producenta
To radosny podmuch świeżości, który wnosi do jesiennego dnia iskierkę wakacyjnego szaleństwa. Orzeźwiająco-słodka eksplozja limonki tańczy z musującą nutą coli i aksamitną wanilią, tworząc intensywny aromat, który niczym magiczny parasol kota Felixa wnosi radość do pochmurnych jesiennych dni. Intensywny i cytrusowy zapach wypełnia przestrzeń falami szczęścia niczym kolorowe wiry liści tańczących pod parasolem małego futrzaka. To woń dla tych, którzy wierzą w magię codzienności i potrafią znaleźć lato nawet w środku jesiennej słoty.
Nuta górne: limonka, pomarańcza
Nuta środkowe: imbir, Coca-Cola
Nuta dolne: wanilia, karmel


Recenzja

Suchy wosk zapachniał mi gazowanymi, kwaskawo-zasładzająccymi napojami typu Sprite, może też Coca-cola, w których zagnieździły się cytrusy. Głównie limonka, ale nieco wsparta pomarańczą. Napoje te miały w sobie coś wręcz pikantnego, dosadnego, co umocnił... imbir? Słodycz, mimo że silna, wydawała się dla nich w pełni zrozumiała. Nie była jednak topornie cukrowa, jak można by się po nich spodziewać, a trochę szlachetniejsza, niemal waniliowa.

Z kominka pierwsza wyłoniła się słodycz cukru i wanilii. Wanilia zaczęła jakby na boku budować ciepły wątek, cukier zaś okazał się należeć do napoju... najpierw przez chwilę do mojej głowy zawitała ciepła, odgazowana Coca-cola, zaraz jednak po prostu Cola. Dołączyła do niej kwaskawo-rześka nuta, dodająca jej właśnie ten gazowano-musujący efekt, orzeźwienie. Cytrusy, głównie limonka, ale chyba przy wsparciu pomarańczy. Oto oczami wyobraźni zobaczyłam szklanki z Colą i Spritem i pewnie innymi, których nie znam oraz lodem. Sprite dominował wśród nich. Napoje te niosły więc i nieco zbyt ciężką słodycz, i zarazem orzeźwienie.

Ogólnie słodycz nie ograniczała się tylko do Coli i Sprite'a. Raz po raz konsekwentnie wzrastała. Ta, która najpierw nieco odeszła na bok, wydała mi się nagle przy nich znacznie szlachetniejsza, a do wanilii dołączył lekko palony karmel. Razem umocniły poczucie ciepła, przywodząc na myśl ciepły dzień, w którym ludzie chłodzą się wspomnianymi napojami. Zawitał tam też trochę mydlany (nieudolnie udający lekką kwiatowość?), a zarazem w pewien sposób soczysty, korzeń imbiru. Z czasem w cytrusach role się odwróciły i trochę dominowała słodko-kwaskawa, nawet z echem goryczki skórki, pomarańcza. Ciepło wraz z cały czas raz po raz rosnącą słodyczą, końcowo zaczęło wydawać mi się ciężko-duszące.

Na sucho dość intensywny, w kominku bardzo intensywny. Początkowo rozchodził się delikatnie, aż po paru chwilach nagle okazał się bardzo intensywny. Prawie siekierowy. Wyraźnie czuć go nie tylko w pomieszczeniu z kominkiem. Po zgaszeniu świeczki grzecznie słabł, nie wgryzał się w pomieszczenie. Była satysfakcjonująco mocny i długo, ale nie przesadnie, się utrzymywał.

Bardzo dużo gazowanych napojów: Sprite'a i Coca-coli oraz trochę cytrusów, cukru i wanilii, które się w nie wpisywały. Akcent imbiru, ciepło oraz jednak orzeźwienie wyszły w sumie ciekawie. Gazowane napoje niestety jednak przesłodziły tę kompozycję. Byłam w szoku, jak jednoznaczne były. Na moje nieszczęście, bo bardzo ich nie lubię.
Zapach nie kojarzył mi się wprawdzie z wiatrem jako takim, ale miał dość rześki klimat i oddawał rześkość, jaką taki zefirek mógłby nieść. Tylko, że... zefirek ciepły. Jak producent napisał w opisie: "trochę lata w środku jesiennej słoty". Ogół wydał mi się ciekawy, nie w moim typie, ale nie mogę powiedzieć, że zły. Cieszę się, że go poznałam, ale już pierwsza kostka po pewnym czasie zaczęła mnie męczyć i miałam ochotę zgasić podgrzewacz wcześniej niż zazwyczaj. 
Trudno jest mi ten wosk ocenić. Moje odczucia i to, czy mi pasuje do tytułu i etykiety dają 6, ale z kolei gdy pomyślę, o ludziach, którzy bardzo lubią te napoje, to... mogliby go bardzo polubić - tak na 8?*

6-8 /10*

wtorek, 4 listopada 2025

wosk Lella Halloween Bezgłowy Jeździec

Zapach, dla którego można stracić głowę?

Jakiś czas temu napisałam do pracowni rękodzieła Lella, z pytaniem o współpracę. Zaciekawiły mnie bowiem ich kompozycje zapachowe z pięknymi etykietami. Jedno i drugie wydawało się tworzone z pasją, a to lubię. Na paczkę musiałam trochę poczekać i... prawdę mówiąc, parę wosków tak bardzo kusiło, że aż złożyłam zamówienie. Rozwiązano to jednak tak, że dostałam próbki oraz całe woski - parę właśnie z tego zamówienia. Dziś przedstawiany wosk chciałam więc zakupić cały, mając przeczucie, że warto. Traf chciał, że akurat tego całego nie dostałam. Przybył do mnie jako pojedyncza kosteczka wchodząca w skład zestawu Halloween. Ten zaś... suma summarum wydał mi się lepszą opcją dla tak ciekawskich jak ja stworzeń. Mało tego! Otrzymałam jeszcze kominek z logo Lella (acz i tak wolę swojego czarnego kota). Bezgłowego Jeźdźca jednak postanowiłam puścić przodem. Niech zapach ten mknie galopem, otwierając serię wosków Lella.

Lella Halloween Bezgłowy Jeździec to zapach inspirowany Jeźdźcem bez głowy, czyli lawendy, cytrusów i drewna wyłowionego z morza, u mnie jako mini wosk sojowy z zestawu Halloween, ok. 11g; edycja limitowana na jesień 2025.

Opis producenta
Mimo mrocznej legendy jeźdźca bez głowy ten wosk zachwyca wyrafinowaną elegancją. Męska, chłodna kompozycja otwierająca się cytrusami i powietrzem znad morza, by przejść w nuty ziół i drewna wyrzuconego przez fale. Uważaj, aby nie stracić głowy dla tego zapachu!
Nuty górne: cytryna, bergamotka, woda mineralna
Nuty środkowe: kwiat pomarańczy, angielska lawenda, biały tymianek
Nuty dolne: drewno wyłowione z morza, skóra, piżmo


Recenzja

Suchy wosk pachniał wyraziście, ale łagodnie, głównie lawendą. Pomyślałam o poranku, w trakcie którego na polu lawendy króluje mgła i rosa. Zza niej wyłaniał się cytrynowo-ogólniecytrusowy splot oraz drewno. Drewno zbutwiałe i zawilgocone za sprawą słonawej, morskiej wody, ale też pewne ciepło. Może trochę kwiatowe? Ciepło... ostrożnie słodkawe, jakby w trochę ziołowy sposób, przypominający "herbaciany" napar z ziół.

Z kominka pierwsza wyłoniła się lawenda o cierpko-słodkim, ciężkim charakterze, do której zaraz doleciało echo cytrusów. Razem stworzyły klimat dobrych, męskich perfum. Perfum ciężkich i... niemal ciężko-gęstych jak gęsta, poranna, nieprzenikniona mgła, ciężko zalegająca na... polu lawendy? Pomyślałam o polu z niemal duszną lawendą w porannej, mgliście-wilgotnej scenerii. Rosa i ogół wody z czasem jednak zmienił ton na nieco bardziej... słonawy? Męskie perfumy jak najbardziej za tym optowały.

Do kompozycji dołączyło drewno, jak się po chwili okazało, zbutwiałe i wyrzucone przez słone fale. Cierpkość lawendy przywołała do siebie inne zioła - nieco wytrawniejsze? Razem wydały mi się lekko pikantne niczym naprawdę mocny, ziołowo-herbaciany napar. W tym czasie też drzewa umacniały swoją pozycję i w zasadzie zróbnały się z lawendą. Od naparu rozchodziło się wówczas ciepło, przecinające te mgliście-wodniste tony. Cytrusy - mieszanina pomarańczowo-limonkowo-cytrynowa - nie szczędziła cierpkości skórek, ale i trochę rześkiej soczystości dodała, także do naparu. Zioła z czasem osłodziła subtelniejsza kwiatowa, nieokreślona, ale na pewno rześko-lżejsza nuta.

Suchy wosk pachniał średnio mocno, w kominku potrzebował chwili, by się porządnie rozejść. Ledwo zdążyłam pomyśleć, że i w kominku moc jest średnia, a zapach się rozkręcił i był wręcz siekierowo mocny. Wyraźnie wyczuwalny nie tylko w pokoju z kominkiem, wydawał się ciężkawo wgryzać w otoczenie, nie męcząc jednak.

Wosk bardzo mi się podobał. Zapach piękny: bardzo męski, mgliście-ponury, łączący lawendę, jej ciężką słodycz ze zbutwiałym drewnem, morską wodą, cytrusami oraz ziołowym naparem. W zasadzie nie był jakoś szczególnie innowacyjny, po prostu bardzo dobrze zrobiona "męska kompozycja". Nie wydaje mi się to jednak najlepszą wizją Jeźdźca Bez Głowy. Morze i cytrusy jakoś mi się z nim nie kojarzą, acz to bardzo subiektywne. Acz prawda, że dla tak głęboko męskiej kompozycji można stracić głowę.
Na ogromną pochwałę jednak na pewno, bez dyskusji, zasłużyła intensywność i wyrazistość wosku.

9/10

piątek, 31 października 2025

świeca Colonial Candle Grave Dust

Zakurzona świeca?

Nim ta świeca wreszcie trafiła do mnie, sporo musiało minąć. Otóż wypatrzyłam ją już 2 lata temu, ale spóźniłam się z zakupem i mi ją wykupili. Przebolałam. A gdy rok później na Halloween wróciła, obserwowałam ją bacznie. Czekałam jednak na promocje w listopadzie i... Udało mi się! Tak oto wreszcie mogłam się nawąchać czegoś, co z opisu brzmiało pięknie. Już na starciu żałowałam jednak, że wygląd, kolorystyka za nie pasują zbytnio do Halloween / Samhain i zwyczajnie do mnie nie przemawiają. Jedynie wieczko z pajęczyna uznałam za ładne. Całość wykonana w USA.

Colonial Candle Grave Dust to zapach przypraw, czarnej herbaty, róży, dymu i drewna, u mnie jako świeca 411g z 3 knotami, z kolekcji Haunted.

Opis producenta
Upiorne powitanie z głębi straszliwych cieni, kolekcja Haunted to mrożąca krew w żyłach gratka na Halloween.
Nuty górne: liść goździka, papryka, cynamon
Nuty środkowe: aromatyczna czarna herbata, delikatne płatki róży
Nuty dolne: dym, drzewo cedrowe, świeża sosna


Recenzja

Na sucho świeca pachnie słodkimi, suszonymi kwiatami i ciepłymi przyprawami przede wszystkim. Kwiatów czułam sporo różnych - drobnych, kolorowych goździków, może pojedyncze chryzantemy... Do głowy przyszły mi róże częściowo jako kwiaty, a częściowo wchodzące w skład dobrych, damskich perfum. Te otworzyły drogę ciężkości, którą podłapał dym i drewno. To jednak wniosło też świeżość, jakby powiew chłodniejszego powietrza i drzewa iglaste. Acz trzymały się tyłów. Przyprawy nie były zbyt jednoznaczne, ale na pewno korzenne - prawie na pewno cynamon. I... herbata? Gorzkawa, nadająca powagi wraz z drewnem. 

Po zapaleniu pierwsze rozeszły się delikatne, wilgotne kwiaty. Były słodkawe, trochę ciężkie. Pomyślałam o różach, raczej jasnych, ciężko-delikatnych wchodzących w skład... wiązanek i innych cmentarnych kwiatowych kompozycji. Odnotowałam też palony motyw, przywodzący na myśl cmentarz, rozświetlony mnóstwem zniczy - wyłapałam ten specyficzny motyw długo palących się knotów, tych dogasających... ogólną paloność, dym. 

Sporo dymu z czasem przytoczyło trochę drewna, a wilgoć... zawilgocone liście i drzewa ogólnie. W te wkradł się jakby jesienny podmuch, wilgoć. Czyżbym wyłapała jeszcze goryczkę czarnej, mocnej herbaty, podkreślające drewniane akcenty? Kwiaty przy nich wydały mi się jeszcze słodszo-ciężkie, wciąż w cmentarnym klimacie. Róże, goździki i pojedyncze chryzantemy? Z czasem kolorowe goździki i kwiaty zbliżone do nich zaczęły dominować nad różami. Aż lekko drapiąco-kręcące w nosie i pikantnawe? Wyłapałam trochę przypraw, w tym cynamon, może nawet ociupińka chili. Te zasugerowały też suszone płatki kwiatów i... suche liście herbaty? Wzbogacone kwiatami.

Sucha świeca pachniała średnio mocno. Palona początkowo przez dłuższy czas także, a dopiero po dłuższym pokazywała moc. I tak jednak nie siekierową.

Zapach w zasadzie bardzo ładny, ale nie do końca oddający to, co obiecał producent. To obraz wilgotnego drewna i mnóstwa rozmaitych kwiatów. Kojarzyły się z kwiatami cmentarnymi, podkreślił je wyrazisty dym i sugestia herbaty, jednak raczej spokojny, bez pikanterii i "mroczniejszych" nut. Mi trochę żal tej herbaty - okazała się znikomym akcentem. A jednak do jesienno-halloweenowej pory, to kompozycja adekwatna. Do świecy mam jeszcze drobny zarzut, że mimo 3 knotów potrzebuje sporo czasu, by porządnie rozbrzmieć z pełną mocą. Będę palić ją co jakiś czas, to pewne - nie pokryje się kurzem na półce.

9/10

piątek, 24 października 2025

świeczka / wosk Kringle Candle Autumn Road

Czekolada, która przestraszyła liście

Jesień to zdecydowanie moja najukochańsza pora roku, więc chyba nie powinno dziwić, że i kompozycje zapachowe z nią związane są moimi ulubionymi. Zwłaszcza te, oddające liście. Czy to złoto-czerwone, czy gnijące i ziemiste. A gdy jeszcze dochodzi piękna etykieta, przyciągająca wzrok... no cóż nawet nie próbuję się opierać. Na widok dzisiejszej od razu aż się chce ruszyć na spacer taką aleją albo... wrzucić wosk do kominka (bo świeczkę postanowiłam używać właśnie jako wosk, wykrajając i nakładając odpowiednią ilość do kominka).

Kringle Candle Autumn Road Daylight to świeczka o zapachu chłodnego powietrza, śniegu, eukaliptusa i bursztynowego drewna od Kringle Candle Company; u mnie jako Daylight (42 g); potraktowany jako wosk - w kominku (wrzuciłam do niego ok. 10-11g).

Opis producenta
Przejażdżka krętymi uliczkami Nowej Anglii, wysadzanej drzewami, których jesień skąpana jest w głębokiej czerwieni – dokładnie to uczucie oddaje zapach Autumn Road. Kakao, gałka muszkatołowa i kawa w połączeniu z orientalnymi przyprawami i paczulą wyczarowują wyjątkowe, korzenne doznania.
Nuty górne: orientalne, kakao
Nuty bazowe: kawa, gałka muszkatołowa
Nuty dolne: paczula, drewno


Recenzja

Na sucho świeczka pachniała intensywną słodką wanilią i gorącym kakao na mleku, też chyba właśnie wanilią posłodzonym, z dodatkiem przypraw ciepłych, ale dalekich od ostrości. Za kakao pobrzmiewało plastikowo czekoladowe, sztuczne echo. Z ciepłem mieszał się zapach suchych liści i także suchego drewna. Z przypraw trudno było coś konkretnego uchwycić, a do głowy przyszła mi jeszcze łagodna kawa latte z przyprawami.

Z kominka najpierw wymknęła się wanilia. Dosadnie słodka, ale jeszcze nie jakoś naprawdę bardzo silna. W siłę dopiero rosła. Podkradł się do niej akcent szeleszczących, złotych liści tańczących w jesiennym słońcu oraz plastik, udający kakao.

Plastikowa nuta kakaowo-czekoladowa raz po raz przemykała w kompozycji, bez ogródek podczepiając się pod wanilię. Wyobraziłam sobie duszno słodkie od nadmiaru wanilii gorące kakao na mleku. Liście ledwo się przy tym utrzymały, acz starały się pobrzmiewać. Z czasem wychyliło się jeszcze drewno i szczypta ciepłych korzennych przypraw - gałki muszkatołowej? Mleko wraz z nią zasugerowało przesłodzone korzenne latte, które odciągało uwagę od plastikowości kakao, lecz niestety ono cały czas się w tej kompozycji plątało. Odrobina drewna siliła się na podkreślenie przypraw, ale kiepsko jej szło. Wanilia końcowo niestety też dołączyła do kakaowo-czekoladowej plastikowości.

Suchy wosk pachniał intensywnie, w kominku też. Potrzebował jednak chwili, by porządnie i równomiernie się rozejść. Gdy już to zrobił był wyczuwalny dobrze - jeszcze trochę i mógłby męczyć, dusić. Utrzymywał się porządnie i dość długo, ale nie miałam wrażenia, że wgryza się w pomieszczenie.

Wosk na szczęście nie był tak napastliwy jak większość czekoladowo-kakaowych zapachów, ale w zasadzie nie mam za co go pochwalić. Ani trochę nie oddaje etykietki czy tytułu, a nuty wyszły plastikowo. Wanilia i kakaowo-czekoladowe motywy z dodatkiem mleka zdominowały odrobinkę liści i drewna. Gdyby proporcje się odwróciły, mogłoby być nieźle a tak odkąd tylko wosk rozszedł się po pokoju, walczyłam ze sobą, by nie zgasić świeczki... I zaraz to zrobiłam i wzięłam się za wietrzenie. Cóż... ta plastikowa czekolada chyba do serca sobie wzięła, że październik to miesiąc straszenia i wystraszyła liściowy motyw.

2/10

czwartek, 2 października 2025

świeczka / wosk Country Candle Merlot Vines

Niewinna winnica

Obecnie wina nie piję, a jak dodaję jakieś do gotowania, psuje mi danie, jednak świeczka, obiecująca winnicę z tak pięknymi winogronami (niemal czarne, granatowe to moje ulubione), z łatwością przyciągnęła moją uwagę. Szkoda, że nie doczytałam opisu, w którym wyraźnie jest napisane, że chodzi o winogrona różowe (acz i te lubię, choć nie wszystkie odmiany). Pomyślałam, że być może wpisze się w klimaty Goose Creek Beautiful Creatures czy chociaż Yankee Candle Vineyard; że będzie do nich podobna. Wosk (wosk, bo potraktowałam to właśnie tak) ten jednak wydawał się być idealny dla mnie tej jesieni, bo jakoś nie mogłam trafić w tym sezonie na satysfakcjonujące winogrona.

Country Candle Merlot Vines to zapach oddający klimat zimowej drzemki; u mnie jako Daylight (42 g) potraktowany jako wosk - w kominku (wrzucałam po ok 10-11g).

Opis producenta
Delikatny biały dąb otulony, niczym lśniącymi klejnotami, nutami czerwonych winogron i bogatych gron Merlot, podkreślony delikatnymi akcentami czerwonej róży.
Nuty górne: porzeczka, winogrono
Nuty bazowe: róża, jagoda
Nuty dolne: drewno, piżmo


Recenzja

Na sucho świeczka zapachniała mi bardzo soczyście i świeżo mieszanką winogron, drobnych ciemnych owoców z malinami oraz kwiatów. Na pewno czułam róże, ale chyba też jaśmin. W tle zaznaczyło się poważniejsze drewno i motyw suchych, szeleszczących jesiennych liści. Może też, trochę z nimi związana, odrobinka syropu klonowego? Całość wydała mi się bardzo ciepła.

Z kominka pierwsze wyłoniły się słodkie, zahaczające o cukierki / landrynki maliny. Po chwili mieszały się z innymi drobnymi owocami. Do głowy przyszły mi jagody, porzeczki i... może i winogrona gdzieś wśród nich przemknęły. Zdecydowanie jednak dominowały owoce lasu w wydaniu coraz bardziej cukierkowym. Winogrona - ciemne i różowe - podchwyciły niemal cukrową słodycz i przedstawiły się jako dżem czy galaretka "jelly" winogronowe.

Do głowy przyszło mi też nadzienie z przesłodzonych, lukrowanych pączków, które ma różany charakter, a opiera się na mieszance czerwonych owoców. Takie coś słodziaśnego i marmoladowego. Pączki... w zasadzie też czułam jako takie. Świeże i jeszcze ciepłe, a do tego okrutnie przesłodzone. W tle bardzo nieśmiało, pod to pączkowe ciepło, podkradła się odrobinka jesiennych ni drzew, ni liści. Nie zagrzało jednak miejsca na długo, a cukierkowo-landrynkowe owoce leśne natarły z nową mocą. To właśnie one, z malinami na czele, zakończyły, jak i rozpoczęły występ. Winogrona - też cukierkowe - tylko jakoś tam sobie przy nich lekko pobrzmiewały.

Świeczka zarówno na sucho, jak i używana jako wosk, pachnie intensywnie. Z kominka zapach rozszedł się szybko i wyraziście, równomiernie. Wydał mi się trochę zbyt dusząco-wgryzający się w pomieszczenie. Utrzymywał się jednak średnio długo. Na drugi dzień nie było już po nim śladu.

Zapach mi nie podszedł i nie oddaje tytułu, etykietki. Zamiast winogron i winiarni, otrzymałam słodziakowate, przesłodzone cukierki, landrynki w wariancie owoców leśnych. Przewodziły maliny, a winogrona tylko się tam trochę plątały. Natłok tych przesłodzonych, "słodyczowych" owoców dopełniła wizja pączków z marmoladą różaną z czerwonych owoców. Drzew czułam ogromny niedosyt, można by je przeoczyć, a były jedynym, co mogłoby uratować kompozycję od przesłodzenia. Uwierzę, że może się podobać lubiącym takie owocowe słodziaki, bo jakościowo nie mam zarzutów, ale mnie ta kompozycja nie przekonała. Męczyła mnie landrynkowością.

6/10

środa, 10 września 2025

wosk / świeca Winter Bee Candles Gothic Cathedral

Słodziakowy gotyk

Po ten wosk sięgnęłam szarego, deszczowego letniego dnia. Nie spodziewałam się, że latem znajdzie się jakiś dzień odpowiedni klimatem... A jednak! I całe szczęście, bo już nie mogłam się doczekać powąchania tego wosku. Wydawał się bardzo obiecujący, bo wszelkie kompozycje odnoszące się do katedr, kościołów etc. w mrocznym, gotyckim wydaniu, przeważnie są bardzo w moim typie.

Winter Bee Apothecary Cabinet to oddający starą aptekę, czyli lawendy, mirry, bursztynu, wanilii i migdałów, u mnie jako wosk sojowy, próbka ok. 12g.

Opis producenta
Gothic Cathedral to wyjątkowy zapach. Czerpiąc inspirację z majestatu gotyckiej katedry, wosk oddaje tajemniczą i duchową energię swojego imiennika. Profil zapachowy obejmuje mieszankę białego grejpfruta, skórki limonki, ziołowego toniku, goździków, lawendy, lilii wodnej, geranium, kremowego drzewa sandałowego, białego cedru, mchu dębowego, bursztynu i piżma, tworząc prawdziwie czarujący aromat.
Nuty górne: biały grejpfrut, goździk
Nuty środka: lawenda, lilia wodna, geranium
Nuty bazy: drewno sandałowe, biały cedr, mech dębowy, bursztyn, piżmo


Recenzja

Suchy wosk pachniał bardzo słodko wanilią i kwiatami w kobiecym klimacie. Pomyślałam o drobnych goździkach, różach i liliach ogrodowych oraz wodnych... Całym mnóstwie kwiatów z rześko-wilgotnym elementem. Mieszały się z wątkiem drewna i naturalnego, żywicznego kadzidła. Drewno skojarzyło mi się z meblami, może z jakiejś kaplicy. Wydawało się mocno słodko-wonne i... właśnie nasiąknięte kwiatami i kadzidłem? Z kwiatów wymykał się lekko kwaskawy, cytrusowy akcent, który potem lekko pociągnął... słodki, bardziej "pomarańczowaty" grejpfrut? 

Z kominka pierwsza rozeszła się wanilia z nieco kadzidlanym, dymno-kościelnym echem, które szybko stworzyło mistyczny, trochę kościelno-sakralny klimat. Pomyślałam o chłodnym wnętrzu, w którym rozchodzi się ciężki, trochę duszny zapach kadzidła, palonych świec i kwiatów. Prowadziła goryczkowata lawenda, ale tuż za nią rozchodziły się słodsze lilie i trochę róż.

Odlegle przemknął niemal cytrusowy akcent - raczej jednak jako goryczkowata skórka, kwaskawego soku może doszukałam się dosłownie paru kropelek. Cytrusy kryły się w roślinnym wątku mchu. Ten wraz z kwiatami i kadzidłami trochę ocieplał chłodno-kościelny wątek. Dołączyło do tego drewno, a i kadzidło z czasem uległo i także poszło w cieplejszym kierunku. Zrobiło się przytulniej i wręcz trochę... milusio? Z czasem myśl o zadymionym, zastawionym kwiatami kościele zniknęła na rzecz lasu, przemierzanego w parny dzień, mchu i słodko-dusznawych kwiatów. Wszystko to zwieńczyła wanilia, która wróciła z nową siłą. Na końcówce zaczęła dominować i zajęła cały pierwszy plan, wyciszając resztę.

Suchy wosk pachniał intensywnie, a w kominku w sumie podobnie. Rozszedł się szybko i wyraźnie, porządnie, lecz nie utrzymywał się zbyt długo.

Zapach ładny, ale nie jestem pewna, czy aby na pewno adekwatny do nazwy i oddający obiecywane nuty. Owszem, ale tylko w połowie. Wanilia, kwiaty, kadzidło, a potem ogólne ciepło, wprowadzające drewno i mech, później więcej kwiatów i znów wanilia wyszły słodko i niemal przytulnie. Tylko początkowo dało się uchwycić nuty kojarzące się z kościelnym, kadzidlano-kwiatowym wnętrzem. Potem to jakoś poszło w duszno-słodziakowym kierunku. Nie było źle, ale tak zachwycająco, jak by mogło, też nie.

7/10

środa, 27 sierpnia 2025

wosk / świeca Johny Wick Okadzony Jaśmin

Tajemnica odymionych kwiatów

Wosk / świeca Johny Wick Włoska Skóra podobał mi się, więc uznałam, że z ogromną ochotą kupię jakieś inne woski. Padło na kompozycję, której tytuł wydał mi się tajemniczy i niespotykany. Uwielbiam zapach i jaśminu, i dymu, ale jakoś nie umiałam wyobrazić sobie tego w duecie. Wosk wrzuciłam do kominka latem, gdy pogoda przez jakiś czas (a może już na dobre?) dała odetchnąć od upałów i ochłodziło się, aż miło.

Johny Wick Okadzony Jaśmin to zapach kadzideł, różowego pieprzu, jaśminu, piżma i owoców, u mnie jako wosk sojowy, którego do kominka wrzuciłam raz 15g, raz 13g (ok. połowę) i podgrzewałam 2 razy każdą "połówkę" (cały to 28g).

Opis producenta
Mistyczne, tajemnicze nuty drzewa cedrowego oraz gwajaku złagodzone bursztynem i piżmem sprawią, że oczyma wyobraźni zobaczysz majestatyczną świątynię. Poczuj unoszący się zapach kadzideł i różowego pieprzu. Tę podróż urozmaici świeże powietrze z ogrodu przynoszące soczysty aromat śliwki, malin, lilii, paczuli oraz jaśminu. Na pewno czujesz już ten wszechobecny spokój i uświadamiasz sobie, że nigdzie nie musisz się spieszyć. Ważne jest tylko tu i teraz...
Nuty górne: śliwki, maliny, rabarbar, granat
Nuty środka: jaśmin, lilia, goździki, kadzidła, różowy pieprz
Nuty bazy: drzewo cedrowe, drzewo gwajak, paczula, bursztyn, piżmo


Recenzja

Suchy wosk pachniał kwiatami, trochę jaśminowo, ale w cięższy od jaśminu sposób. Przybrał trochę mydlany wydźwięk. Dość wysoką słodycz trochę stonowała wycofana nuta drewna i pewne ciepło. Kojarzyło się z kocykami i sweterkami. 

Z kominka pierwsza rozeszła się kwiatowa słodycz, podkreślona soczystymi, bardzo słodkimi i jednocześnie lekko kwaskawymi owocami. Pomyślałam o granacie i malinach, może też okrągłych, dużych śliwkach, z których sok aż się leje. Kwiaty i owoce przeplotło pewne ciepło... Przypraw i kadzidła? Wyobraziłam sobie dym z kadzidełek, którym nasiąkły jakieś mięciutkie, ciepłe sweterki i kocyki.

Z oddali przybył akcent drewna, owoce zaś zaczęły cichnąć, acz zupełnie nie zniknęły. Drewniany motyw powoli się nasilał. W nim też było coś ciepłego i z czasem trochę zlał się w jedno z kadzidłem. Przewinęła się tam jeszcze subtelna, ledwo uchwytna nuta ziemi. Odnotowałam przy nich lekką ostrość. Kojarzyła mi się trochę z jesiennymi liśćmi, ale to nie były wyraźnie, i na pewno nie tylko, liście. Powiedziałabym, że również ostrość pieprzu, ale niemal kwiatowo lekkiego... I właśnie żywe, wonne kwiaty uderzyły z nową mocą. Wyraźnie przewodził im rześki jaśmin, intensywnie pachnący wieczorami.  Towarzyszyły mu inne, dosadnie pachnące kolorowe kwiatki. Kwiaty, mimo że świeże w harmonii połączyły się z ogólnym ciepłem, budujący przytulny i milusi, choć lekko pieprzny klimat. Tylko echo malin i granatu trochę jakby się nie umiało do tego dopasować. Acz na szczęście nie było silne.

Suchy wosk pachniał średnio mocno, zaś w kominku mocno od pierwszych chwil. Rozchodził się szybko i wyraziście, równomiernie. Zapach utrzymywał się długo i nie dusił, mimo dosadnego charakteru.

Po powąchaniu suchego wosku bałam się, że pójdzie w mydlanym kierunku, jednak z kominka na szczęście rozeszły się żywe kwiaty, początkowo wsparte czerwonymi owocami, potem drewno i trochę liści, kadzidło, pieprz i jeszcze więcej kwiatów, tworząc milusi, tulaśny klimat, który jednak miał w sobie pewien pazur. Nie był nudny. Nie jestem jednak w pełni przekonana, czy aby na pewno te owoce tu pasowały, ale bardzo nie raziły.

8/10

sobota, 12 lipca 2025

wosk Bomb Cosmetics Mini Melts Shiny Happy Purple

Pachnący fiolet

Po tym, jak zachwycił mnie wosk.... postanowiłam zaopatrzyć się w kolejny tej marki. Nie chciałam jednak nic owocowego, a jakoś wiele kompozycji obracała się wokół owoców. Myślałam o czymś... Bardzo autorskim, że tak powiem. O czymś, co pokazałoby mi jakiś konkretny pomysł Bomb Cosmetics. I padło na fiolet, mój ulubiony kolor zaraz po czarnym. Fakt, raczej w tonacji ponurej, niż radosnej, ale nuty brzmiały obiecująco. A pomysł na skomponowanie zapachu kolorowi wydał mi się bardzo ciekawy. Wrzuciłam go do kominka, gdy lato trochę odpuściło i cały tydzień było szaro i pochmurno (jak lubię, ale kolor tylko w kominku dopuszczałam). 

Bomb Cosmetics Mini Melts Shiny Happy Purple to zapach lawendy i zielonych liści; u mnie jako wosk (35 g; wrzucałam po ok 11-12g).

Opis producenta (chyba; ze strony sklepu)
Delikatne nuty lawendy i zielonych liści.


Recenzja

Suchy wosk zapachniał męskim żelem pod prysznic w wariancie lawendowym. Dosłownie poczułam się, jakbym weszła do wilgotnej łazienki, w której tylko co brano prysznic/kąpiel, używano naturalnego mydła i kosmetyków, w efekcie czego cała pachnie słodkawo-goryczkowatą lawendą. Lawenda mieszała się z goryczką większego bukietu ziół, a także świeższym, ciepło-wilgotnym motywem lasu, przemierzanego ciepłą wiosną.

Z kominka bardzo szybko rozeszły się masywne, ciemnozielone liście, przeplecione goryczkowatą lawendą. Liście wiązały się z lekko chłodzącym motywem, kojarzącym się z aloesem. Lawenda nasilała się, pokazując swój ciężki charakter. Pomyślałam o ryzykownie mocnym naparze z lawendy. Zielone, świeżo-rześkie rośliny tak jednak nad nim pracowały, tak go urabiały, że po pewnym czasie poczułam się, jakbym przeniosła się na pole kwitnącej lawendy, nieopodal lasu. Obok ziołowo goryczkowatej lawendy zaznaczył się bowiem niemal leśna, trochę poważniejsza nuta drewna... Drzew w zasadzie, bo na pewno żywych.

Intensywna, ciężka lawenda trochę oddaliła się od zielonych roślin, zostawiając je w tyle. Weszła w sojusz z drewnem. Podkręcały się nawzajem, jawiąc się jako poważniejsze i dostojne. Za nimi zaś rześkość zaczęła robić drobne aluzje do wilgotnej łazienki, w której brano ziołową kąpiel. Łazienki kogoś, kto używa ziołowych specyfików... I... apteki? Łazienka zmieniła się w naturalną, pełną ziół aptekę. Wszystko to pod pieczą lawendy.

Po zgaszeniu świeczki kompozycja zaraz wyciszyła się, jednak... nuty łazienkowo-kosmetyczne, około lawendowe, ale bardziej mydlane ostały się do kolejnego dnia. I to (ta kosmetyczność) jedyna wada wosku.

Suchy wosk pachniał intensywnie, a w kominku choć chwilowo na początku zapowiadał się raczej łagodnie, też uderzył z pełną mocą. Rozszedł się po pokoju z kominkiem i nie tylko może nie błyskawicznie, ale dość prędko i z łatwością. Był wyczuwalny bardzo wyraźnie, ale nie szczególnie długo. Chociaż... to akurat kwestia złożona, bo pojedyncze nuty zostawały do dnia drugiego.

Lawenda cały czas dominowała, a jedynie jakby... trochę zmieniała towarzystwo? Najpierw prezentowała się w towarzystwie zielonych roślin i aloesu, potem drewna. Przewinęła się jeszcze ziołowa łazienka, która na szczęście końcowo zmieniła się w ziołową aptekę. Bardzo, bardzo mi się to podobało. Nie jestem pewna, czy zapach dobrze oddaje nazwę wosku, ale jest piękny.

9/10