czwartek, 20 listopada 2025

wosk Lella Lady BOO

Glamour z piekła rodem

Po opisie sądząc, wosk ten mógł być całkiem ładny, ale nie w moim typie; ja go chcieć w swoim kominku nie chciałam... nie chciałabym. Wszystko zmienia etykietka, która wydała mi się upiornie piękna. Nie jest to jedyny wosk z kolekcji Halloween, a więc wydanej jako limitowane woski na jesień, marki Lella, który wpadł mi w oko ze względów wizualnych, nie zaś opisu. Opis... opis brzmiał ciekawie, ale nie dla mnie. Stąd bardzo się ucieszyłam, gdy otrzymałam cały duży zestaw pojedynczych kostek. Idealnie, by zgarnąć etykietkę, jednak popuścić swojej ciekawości i zapach poznać, ale nie zostać z całą paczką wosku, który z dużym prawdopodobieństwem mi nie siądzie.

Lella Halloween Lady BOO to zapach owoców, wina i karmelu, u mnie jako mini wosk sojowy z zestawu Halloween, ok. 11g; edycja limitowana na jesień 2025

Opis producenta
Lady BOO to owocowa słodycz z winno-karmelowym akcentem godna tajemniczej białej damy w połyskującej szacie. Zapach otwiera się soczystym połączeniem śliwki, jabłka i krwistej pomarańczy, przywodząc na myśl świeżo przygotowaną owocową sangrię z nutą przyjemnej słodyczy. Ta urzekająca kompozycja sprawia, że nawet duchy mogą celebrować Halloween z wyrafinowanym smakiem – luksusowo, owocowo i z odrobinką kobiecego glamour!
Nuty górne: śliwka, jabłko, czerwona pomarańcza, nuty zielone
Nuty środkowe: czerwone wino, nuty mleczne
Nuty dolne: karmel


Recenzja

Suchy wosk pachniał przede wszystkim kwaśnym, zielonym jabłkiem i cukierkami, landrynkami o smaku "zielone jabłuszko", więc kwaśno, ale też słodko. Obok tej jabłkowej zieloności zaznaczył się też świeżo-wiosenny akcent świeżo koszonej trawy. Landrynki-cukierki jabłkowe mieszały się z innymi owocowymi szklistymi cukierkami: chyba też malinowymi, śliwkowymi i pomarańczowymi. Cukierki pomarańczowe mieszały się z galaretką pomarańczową. Do głowy przyszły mi jeszcze słodko-kwaśne powidła i niemal cukierkowo słodkie czerwone wino. 

Z kominka pierwsze popłynęły owocowe nuty. Ogrom słodko-kwaskawych malin, śliwek i jabłek zaserwował mi soczystość i świeżość, ale niemal od razu zaczął zerkać w stronę trochę cukierkową. Pomyślałam o cukierkach, landrynkach w wariancie "kwaśne jabłuszko", łączących kwaśność i dosadną słodycz, a także ogólnie o cukierkach jabłkowych, malinowych itd. Zebrała się cała owocowa mieszanka. Zielone jabłka wystąpiły jednak nie tylko jako cukierki, ale też po prostu jabłka i wątek świeżo-zielony. Pomyślałam o świeżo skoszonej trawie i ciepłym, wiosennym dniu. 

W oddali zaznaczyła się lekka goryczka... poniekąd związana z owocami jako galaretki pomarańczowe, niosące też kolejną falę słodyczy, a także motyw... drewna? Karmelu? Może... jabłka w karmelu? Coś w oddali czułam, ale nie mogłam tego uchwycić. Owoce z czasem przybrały trochę... troszeczkę, troszuńkę powagi i zahaczyły o przesłodzone czerwone... albo nawet różowe wino. Wraz z cukierkowymi owocami przesądziły o przesłodzeniu. Odrobina "zielonej" rześkości trawy zatonęła w nim.

Wosk zarówno suchy, jak i podgrzewany w kominku pachniał intensywnie. Rozszedł się dość szybko i równomiernie, nie tylko w pokoju z kominkiem, ale też nieco poza nim. Czuć go wyraźnie, a utrzymywanie się określiłabym jako średnio mocne, choć z tendencją do wgryzania się w pomieszczenie.

Zapach zupełnie mnie do siebie nie przekonał ze względu na przesłodzenie, jakie fundował swoim cukierkowo-landrynkowym charakter. Zielone jabłko, maliny, śliwki i pomarańczy wyszły bardzo cukierkowo-galaretkowo. Jabłka w karmelu i przesłodzone wino nie pomogły. Koszona trawa trochę ratowała sytuację, ale i tak nie ułożyło się to w ładną, halloweenową kompozycję. W ogóle takie nuty nie pasują do tego tytułu i etykietki. Zapach może i w pewnym sensie był kobiecy, ale... na pewno nie kojarzący się z upiorną damą rodem z horroru, a szkoda. Acz... całą tą cukierkowość w moim świecie faktycznie można określić jako w pewnym sensie straszną.

5/10

niedziela, 16 listopada 2025

wosk / świeca Classic Candle Freedom

Zamglona wolność

Gdy tylko dostrzegłam etykietkę tego wosku, zapragnęłam go i z lekką obawą kliknęłam, by przeczytać nuty. Jak bardzo mi zależało, by były w moim stylu! Okazało się, że jak najbardziej. Uf! Nie byłam jednak w pełni przekonana, czy tytuł, etykieta i obiecywane nuty tak naprawdę do siebie pasują, ale co tam. Motyw opuszczonych i zniszczonych - albo najlepiej w ogóle opuszczonych! - parków rozrywki kocham odkąd pokochałam grę Silent Hill 3 i choć ta Classic Candle nie była tak upiorna, budziła wspomnienia o wspomnianym tytule.

Classic Candle Freedom to zapach zapach kadzidła, klementynek i cedru od Classic Candle Company; u mnie jako wosk (w opakowaniu 60g, czyli 6 kostek po 12g).

Opis producenta
Czarne kadzidło, soczysta klementynka i drewno cedrowe... trudno definiowalny, bardzo ciekawy...


Recenzja

Suchy wosk pachniał słodko-ciężko, trochę kadzidlano-kościelnie, ale zarazem bardzo rześko - powietrzem i chłodnym deszczem, który pada pochmurnego dnia. Pojawiły się tam też słodkawe, acz raczej suche mandarynki - takie jakieś mało soczyste i kwiaty, które właśnie chyba kościelny motyw podszepnęły.

Z kominka pierwsza rozeszła się słodycz, przepleciona wilgotną rześkością. Pomyślałam o jaśminie, ale... nie tyle samym jaśminie, co właśnie słodkiej rześkości, jaką niesie. Do głowy przyszła mi też poranna mżawka, mglisty i chłodnawy poranek. Mgła... osnuwająca jakiś stary kościół, z którego wychyla się aromat kadzideł? Kadzideł kwiatowo-żywicznych. Z czasem kwiaty raz po raz przybierały wydźwięk odświeżacza powietrza, jednak za każdym razem skutecznie stawało temu na drodze drewno. Drewno dopiero nabierało pewności siebie. Motyw suchej żywicy, kadzidła starał się mu trochę pomóc. Po dłuższym czasie rześkość zaczęła zdradzać słodko-cytrusowe skłonności. Pomyślałam o właśnie obieranych mandarynkach, acz te trzymały się tyłów... Do momentu, gdy polubiły się z drewnem. Wtedy niemal podkradły się do pierwszego planu. Nie podbiły go jednak. Ten od początku do końca należał do kwiatów i kadzidła, niestety z wciąż pomykającym odświeżaczem do toalety.

Wosk zarówno suchy, jak i podgrzewany pachniał średnio mocno. Suchy bardziej średnio, w kominku chwilami średnio, a chwilami wręcz słabo. Rozchodził się dość szybko, a wyczuwalny był równomiernie w pokoju z kominkiem. Po zgaszeniu podgrzewacza pobrzmiewał jeszcze nie za długi czas i znikał.

Zapach miał potencjał. Wilgoć, chłód oraz jaśmin, mieszające się z kadzidłem kościelnym i kadzidłem kwiatowym, drewno i mandarynki tworzyły przyjemną kompozycję, jednak motyw odświeżacza wprowadzał zgrzyty, lekką sztuczność i psuł wszystko. Nie chwyciła mnie też zbyt delikatna moc zapachu. Szkoda, bo gdyby zrobić z tego siekierę, gdyby nie odświeżacz, mogłabym się zachwycić. Tak to była taka... zamglona przyjemność.
Mam wrażenie, że woski tej marki są bardzo nierówne. Albo wychodzą świetnie, albo z potencjałem, ale w którymś aspekcie nie domagają...

6/10

czwartek, 13 listopada 2025

wosk Lella Gra w kości

Co ma chleb do... kości?

Mimo pięknej etykiety i zabawnie brzmiącego przy niej tytułu wosku, za nic bym go nie kupiła ze względu na obiecywane nuty. Mam wrażenie, że jako jedna z nielicznych nie cierpię jedzeniowo-piekarniowych zapachów i mijając czy to piekarnię, czy nawet tylko dział z pieczywem w markecie, krzywię się. A jednak etykietka tego wosku wydała mi się jedną z najpiękniejszych z halloweenowej kolekcji marki Lella. Stąd bardzo się cieszę, że dostałam cały zestaw Halloween, w którego skład wchodzą małe woski, pojedyncze kostki. Idealnie, by jednak sprawdzić, jak to pachnie i zdobyć etykietkę do kolekcji.

Lella Halloween Gra w kości to zapach pieczonego chleba, ciasta z kminkiem i masła, u mnie jako mini wosk sojowy z zestawu Halloween, ok. 11g; edycja limitowana na jesień 2025, ale tę kompozycję zapachową znaleźć można też w świecy Dom nad jeziorem.

Opis producenta
Przekonaj się, że nawet w zaświatach można dobrze zjeść! Ci dystyngowani dżentelmeni w drogich smokingach wiedzą, że najlepsza gra w kości nie może się odbyć z pustym żołądkiem! Pyszny aromat świeżo pieczonego chleba z kminkiem i chrupiącą skórką, posmarowanego masłem, sprawia, że każde kasyno staje się bardziej gościnne. Ta pyszna kompozycja dowodzi, że dobry chleb to uniwersalny język przyjemności – nawet dla tych, którzy już nie żyją! I nawet gdy... gra toczy się o dusze!
Nuty górne: świeże ciasto, kminek
Nuty środkowe: świeżo pieczony chleb
Nuty dolne: kremowe masło


Recenzja

Suchy wosk pachniał wytrawnie, choć ze słodkim echem i spokojnie. Miał poważny wydźwięk za sprawą pieczonego chleba z kminkiem, choć w oddali doszukałam się słodkawej ciasto-tarty dyniowej na maślano-kruchym spodzie. Nutę pieczonego, raczej pszennego chleba wzmocnił akcent drożdżowo-zakalcowego, wilgotnego placko-chlebka, np. indyjskiego chlebka naan. W nim też osiadła pewna słodycz, mieszająca się z masłem, a także właśnie samo masło, topiące się na ciepłym pieczywie. Do głowy zawitała mi niejasna wizja przechodzenia rano obok piekarni. Dosadny, wyrazisty kminek chyba mieszał się z innymi przyprawami, możliwe że szczyptą pieprzu. Te zasugerowały skórę; skórzaną odzież i obicia.

Z kominka najpierw powiało piekarnią, w zasadzie piekarnio-cukiernią, wypiekającą głównie chleby i bułki, ale nie tylko. Poczułam się, jakbym wilgotnym, jesiennym porankiem przechodziła obok piekarni. Odnotowałam lekki akcent suchych liści, kryjących w sobie pikanterię oraz lekką ziemistość, a potem nasilił się motyw wypieków. Dominował piekący się właśnie, albo już wyjmowany z piekarnika chleb. Chleb pszenny i wytrawny. Niby łagodny, ale wzbogacony o trochę przypraw.

Po chwili z pszennego chleba wychylił się pikantnawy kminek. Do chleba dołączył drożdżowo-zakalcowy motyw oraz masło. Należało do maślano-drożdżowego chlebko-placka (np. indyjskiego naan lub czegoś podobnego), a także... słodkawej tarty na maślano-kruchym spodzie? Tarty dyniowej? Przyprawy przez chwilę zawahały się, czy nie przytoczyć trochę korzenności, ale jednak nie. Kminek w drożdżowym otoczeniu w zasadzie obronił swoją rolę... choć nie był jakoś nad wyraz jednoznaczny i intensywny. Dopuścił do siebie odrobinkę pieprzu. Razem wręcz wgryzły się w ogrom wypieków, głównie chleba pszennego i bardziej bułko-plackowatych chlebków z przyprawami oraz masłem. Masłem ciepłym, topiącym się... może dokładniej masłem palonym? Z czasem przypomniała o sobie jesienna nuta, ale już nie jako liście i ziemia, a skórzana odzież. Zupełnie jakby tak iść w skórzanym płaszczu i skórzanych butach... koło piekarni, a jakże.

Suchy wosk pachniał intensywnie, w kominku średnio-intensywnie. Tak, że myślałam, że będzie intensywniejszy, ale akurat przy tym - bardzo jedzeniowym - zapachu, taka średnia intensywność lepiej wyszła. Rozchodził się w tempie średnim, a jak się już rozszedł, był dobrze wyczuwalny nie tylko w pokoju z kominkiem. Po zgaszeniu podgrzewacza utrzymywał się jeszcze jakiś czas, ale bez wgryzania w pomieszczenie.

Kompozycja za nic mnie nie chwyciła. Nie cierpię zapachów piekarni, jedzeniowych, a także pieczywa pszennego. Chlebki naan i kminek lubię, więc tych się uczepiłam. Niestety, nie były dominujące, a tylko wzbogacające ciepły chleb, piekarnię oraz tartę na maślanym spodzie. Maślaność i wypieki na szczęście wzbogacił jesienny, liściasto-skórzany motyw. Trzeba więc przyznać, że kompozycja przedstawiła się jako złożona i w sumie ciekawa, ale nie moja i tak. Myślę jednak, że jak ktoś lubi zapach piekarni i jesienne klimaty, będzie zachwycony. Tylko że... zapach pieczywa ni jak mi nie pasuje do tej etykietki ze szkieletorami. Co ma piernik chleb do wiatraka kości? Pojęcia nie mam.
Wyjątkowo więc -jak w przypadku Jesiennego Zefirka - wystawiam dwie oceny, nie chcąc wosku skrzywdzić, ale też robić czegoś wbrew sobie. Pierwszą bardzo subiektywną, drugą patrząc obiektywnie.*

6-9/10*

sobota, 8 listopada 2025

wosk Lella Jesienny Zefirek

Musująca jesień

Wosk przyciągnął moją uwagę oczywiście kotem na etykietce, ale gdy przeczytałam nuty obiecywane przez producenta... Szarpnęły mną skrajne odczucia. Cola i słodycz? Fu, ale z drugiej strony... Cola? Jak to? Nie umiałam sobie wyobrazić tej kompozycji z nią. Nie cierpię tego napoju, jak i innych smakowych gazowanych, ale to mnie zaintrygowało. Coca-cola z cytrusami i słodyczą miała mi udawać jesienny wiatr?

Lella Jesienny Zefirek to zapach cytrusów, Coca-coli i wanilii, u mnie jako wosk sojowy (w opakowaniu ok. 66g, czyli 6 kostek po ok. 11g); edycja limitowana na jesień 2025.

Opis producenta
To radosny podmuch świeżości, który wnosi do jesiennego dnia iskierkę wakacyjnego szaleństwa. Orzeźwiająco-słodka eksplozja limonki tańczy z musującą nutą coli i aksamitną wanilią, tworząc intensywny aromat, który niczym magiczny parasol kota Felixa wnosi radość do pochmurnych jesiennych dni. Intensywny i cytrusowy zapach wypełnia przestrzeń falami szczęścia niczym kolorowe wiry liści tańczących pod parasolem małego futrzaka. To woń dla tych, którzy wierzą w magię codzienności i potrafią znaleźć lato nawet w środku jesiennej słoty.
Nuta górne: limonka, pomarańcza
Nuta środkowe: imbir, Coca-Cola
Nuta dolne: wanilia, karmel


Recenzja

Suchy wosk zapachniał mi gazowanymi, kwaskawo-zasładzająccymi napojami typu Sprite, może też Coca-cola, w których zagnieździły się cytrusy. Głównie limonka, ale nieco wsparta pomarańczą. Napoje te miały w sobie coś wręcz pikantnego, dosadnego, co umocnił... imbir? Słodycz, mimo że silna, wydawała się dla nich w pełni zrozumiała. Nie była jednak topornie cukrowa, jak można by się po nich spodziewać, a trochę szlachetniejsza, niemal waniliowa.

Z kominka pierwsza wyłoniła się słodycz cukru i wanilii. Wanilia zaczęła jakby na boku budować ciepły wątek, cukier zaś okazał się należeć do napoju... najpierw przez chwilę do mojej głowy zawitała ciepła, odgazowana Coca-cola, zaraz jednak po prostu Cola. Dołączyła do niej kwaskawo-rześka nuta, dodająca jej właśnie ten gazowano-musujący efekt, orzeźwienie. Cytrusy, głównie limonka, ale chyba przy wsparciu pomarańczy. Oto oczami wyobraźni zobaczyłam szklanki z Colą i Spritem i pewnie innymi, których nie znam oraz lodem. Sprite dominował wśród nich. Napoje te niosły więc i nieco zbyt ciężką słodycz, i zarazem orzeźwienie.

Ogólnie słodycz nie ograniczała się tylko do Coli i Sprite'a. Raz po raz konsekwentnie wzrastała. Ta, która najpierw nieco odeszła na bok, wydała mi się nagle przy nich znacznie szlachetniejsza, a do wanilii dołączył lekko palony karmel. Razem umocniły poczucie ciepła, przywodząc na myśl ciepły dzień, w którym ludzie chłodzą się wspomnianymi napojami. Zawitał tam też trochę mydlany (nieudolnie udający lekką kwiatowość?), a zarazem w pewien sposób soczysty, korzeń imbiru. Z czasem w cytrusach role się odwróciły i trochę dominowała słodko-kwaskawa, nawet z echem goryczki skórki, pomarańcza. Ciepło wraz z cały czas raz po raz rosnącą słodyczą, końcowo zaczęło wydawać mi się ciężko-duszące.

Na sucho dość intensywny, w kominku bardzo intensywny. Początkowo rozchodził się delikatnie, aż po paru chwilach nagle okazał się bardzo intensywny. Prawie siekierowy. Wyraźnie czuć go nie tylko w pomieszczeniu z kominkiem. Po zgaszeniu świeczki grzecznie słabł, nie wgryzał się w pomieszczenie. Była satysfakcjonująco mocny i długo, ale nie przesadnie, się utrzymywał.

Bardzo dużo gazowanych napojów: Sprite'a i Coca-coli oraz trochę cytrusów, cukru i wanilii, które się w nie wpisywały. Akcent imbiru, ciepło oraz jednak orzeźwienie wyszły w sumie ciekawie. Gazowane napoje niestety jednak przesłodziły tę kompozycję. Byłam w szoku, jak jednoznaczne były. Na moje nieszczęście, bo bardzo ich nie lubię.
Zapach nie kojarzył mi się wprawdzie z wiatrem jako takim, ale miał dość rześki klimat i oddawał rześkość, jaką taki zefirek mógłby nieść. Tylko, że... zefirek ciepły. Jak producent napisał w opisie: "trochę lata w środku jesiennej słoty". Ogół wydał mi się ciekawy, nie w moim typie, ale nie mogę powiedzieć, że zły. Cieszę się, że go poznałam, ale już pierwsza kostka po pewnym czasie zaczęła mnie męczyć i miałam ochotę zgasić podgrzewacz wcześniej niż zazwyczaj. 
Trudno jest mi ten wosk ocenić. Moje odczucia i to, czy mi pasuje do tytułu i etykiety dają 6, ale z kolei gdy pomyślę, o ludziach, którzy bardzo lubią te napoje, to... mogliby go bardzo polubić - tak na 8?*

6-8 /10*

wtorek, 4 listopada 2025

wosk Lella Halloween Bezgłowy Jeździec

Zapach, dla którego można stracić głowę?

Jakiś czas temu napisałam do pracowni rękodzieła Lella, z pytaniem o współpracę. Zaciekawiły mnie bowiem ich kompozycje zapachowe z pięknymi etykietami. Jedno i drugie wydawało się tworzone z pasją, a to lubię. Na paczkę musiałam trochę poczekać i... prawdę mówiąc, parę wosków tak bardzo kusiło, że aż złożyłam zamówienie. Rozwiązano to jednak tak, że dostałam próbki oraz całe woski - parę właśnie z tego zamówienia. Dziś przedstawiany wosk chciałam więc zakupić cały, mając przeczucie, że warto. Traf chciał, że akurat tego całego nie dostałam. Przybył do mnie jako pojedyncza kosteczka wchodząca w skład zestawu Halloween. Ten zaś... suma summarum wydał mi się lepszą opcją dla tak ciekawskich jak ja stworzeń. Mało tego! Otrzymałam jeszcze kominek z logo Lella (acz i tak wolę swojego czarnego kota). Bezgłowego Jeźdźca jednak postanowiłam puścić przodem. Niech zapach ten mknie galopem, otwierając serię wosków Lella.

Lella Halloween Bezgłowy Jeździec to zapach inspirowany Jeźdźcem bez głowy, czyli lawendy, cytrusów i drewna wyłowionego z morza, u mnie jako mini wosk sojowy z zestawu Halloween, ok. 11g; edycja limitowana na jesień 2025.

Opis producenta
Mimo mrocznej legendy jeźdźca bez głowy ten wosk zachwyca wyrafinowaną elegancją. Męska, chłodna kompozycja otwierająca się cytrusami i powietrzem znad morza, by przejść w nuty ziół i drewna wyrzuconego przez fale. Uważaj, aby nie stracić głowy dla tego zapachu!
Nuty górne: cytryna, bergamotka, woda mineralna
Nuty środkowe: kwiat pomarańczy, angielska lawenda, biały tymianek
Nuty dolne: drewno wyłowione z morza, skóra, piżmo


Recenzja

Suchy wosk pachniał wyraziście, ale łagodnie, głównie lawendą. Pomyślałam o poranku, w trakcie którego na polu lawendy króluje mgła i rosa. Zza niej wyłaniał się cytrynowo-ogólniecytrusowy splot oraz drewno. Drewno zbutwiałe i zawilgocone za sprawą słonawej, morskiej wody, ale też pewne ciepło. Może trochę kwiatowe? Ciepło... ostrożnie słodkawe, jakby w trochę ziołowy sposób, przypominający "herbaciany" napar z ziół.

Z kominka pierwsza wyłoniła się lawenda o cierpko-słodkim, ciężkim charakterze, do której zaraz doleciało echo cytrusów. Razem stworzyły klimat dobrych, męskich perfum. Perfum ciężkich i... niemal ciężko-gęstych jak gęsta, poranna, nieprzenikniona mgła, ciężko zalegająca na... polu lawendy? Pomyślałam o polu z niemal duszną lawendą w porannej, mgliście-wilgotnej scenerii. Rosa i ogół wody z czasem jednak zmienił ton na nieco bardziej... słonawy? Męskie perfumy jak najbardziej za tym optowały.

Do kompozycji dołączyło drewno, jak się po chwili okazało, zbutwiałe i wyrzucone przez słone fale. Cierpkość lawendy przywołała do siebie inne zioła - nieco wytrawniejsze? Razem wydały mi się lekko pikantne niczym naprawdę mocny, ziołowo-herbaciany napar. W tym czasie też drzewa umacniały swoją pozycję i w zasadzie zróbnały się z lawendą. Od naparu rozchodziło się wówczas ciepło, przecinające te mgliście-wodniste tony. Cytrusy - mieszanina pomarańczowo-limonkowo-cytrynowa - nie szczędziła cierpkości skórek, ale i trochę rześkiej soczystości dodała, także do naparu. Zioła z czasem osłodziła subtelniejsza kwiatowa, nieokreślona, ale na pewno rześko-lżejsza nuta.

Suchy wosk pachniał średnio mocno, w kominku potrzebował chwili, by się porządnie rozejść. Ledwo zdążyłam pomyśleć, że i w kominku moc jest średnia, a zapach się rozkręcił i był wręcz siekierowo mocny. Wyraźnie wyczuwalny nie tylko w pokoju z kominkiem, wydawał się ciężkawo wgryzać w otoczenie, nie męcząc jednak.

Wosk bardzo mi się podobał. Zapach piękny: bardzo męski, mgliście-ponury, łączący lawendę, jej ciężką słodycz ze zbutwiałym drewnem, morską wodą, cytrusami oraz ziołowym naparem. W zasadzie nie był jakoś szczególnie innowacyjny, po prostu bardzo dobrze zrobiona "męska kompozycja". Nie wydaje mi się to jednak najlepszą wizją Jeźdźca Bez Głowy. Morze i cytrusy jakoś mi się z nim nie kojarzą, acz to bardzo subiektywne. Acz prawda, że dla tak głęboko męskiej kompozycji można stracić głowę.
Na ogromną pochwałę jednak na pewno, bez dyskusji, zasłużyła intensywność i wyrazistość wosku.

9/10

piątek, 31 października 2025

świeca Colonial Candle Grave Dust

Zakurzona świeca?

Nim ta świeca wreszcie trafiła do mnie, sporo musiało minąć. Otóż wypatrzyłam ją już 2 lata temu, ale spóźniłam się z zakupem i mi ją wykupili. Przebolałam. A gdy rok później na Halloween wróciła, obserwowałam ją bacznie. Czekałam jednak na promocje w listopadzie i... Udało mi się! Tak oto wreszcie mogłam się nawąchać czegoś, co z opisu brzmiało pięknie. Już na starciu żałowałam jednak, że wygląd, kolorystyka za nie pasują zbytnio do Halloween / Samhain i zwyczajnie do mnie nie przemawiają. Jedynie wieczko z pajęczyna uznałam za ładne. Całość wykonana w USA.

Colonial Candle Grave Dust to zapach przypraw, czarnej herbaty, róży, dymu i drewna, u mnie jako świeca 411g z 3 knotami, z kolekcji Haunted.

Opis producenta
Upiorne powitanie z głębi straszliwych cieni, kolekcja Haunted to mrożąca krew w żyłach gratka na Halloween.
Nuty górne: liść goździka, papryka, cynamon
Nuty środkowe: aromatyczna czarna herbata, delikatne płatki róży
Nuty dolne: dym, drzewo cedrowe, świeża sosna


Recenzja

Na sucho świeca pachnie słodkimi, suszonymi kwiatami i ciepłymi przyprawami przede wszystkim. Kwiatów czułam sporo różnych - drobnych, kolorowych goździków, może pojedyncze chryzantemy... Do głowy przyszły mi róże częściowo jako kwiaty, a częściowo wchodzące w skład dobrych, damskich perfum. Te otworzyły drogę ciężkości, którą podłapał dym i drewno. To jednak wniosło też świeżość, jakby powiew chłodniejszego powietrza i drzewa iglaste. Acz trzymały się tyłów. Przyprawy nie były zbyt jednoznaczne, ale na pewno korzenne - prawie na pewno cynamon. I... herbata? Gorzkawa, nadająca powagi wraz z drewnem. 

Po zapaleniu pierwsze rozeszły się delikatne, wilgotne kwiaty. Były słodkawe, trochę ciężkie. Pomyślałam o różach, raczej jasnych, ciężko-delikatnych wchodzących w skład... wiązanek i innych cmentarnych kwiatowych kompozycji. Odnotowałam też palony motyw, przywodzący na myśl cmentarz, rozświetlony mnóstwem zniczy - wyłapałam ten specyficzny motyw długo palących się knotów, tych dogasających... ogólną paloność, dym. 

Sporo dymu z czasem przytoczyło trochę drewna, a wilgoć... zawilgocone liście i drzewa ogólnie. W te wkradł się jakby jesienny podmuch, wilgoć. Czyżbym wyłapała jeszcze goryczkę czarnej, mocnej herbaty, podkreślające drewniane akcenty? Kwiaty przy nich wydały mi się jeszcze słodszo-ciężkie, wciąż w cmentarnym klimacie. Róże, goździki i pojedyncze chryzantemy? Z czasem kolorowe goździki i kwiaty zbliżone do nich zaczęły dominować nad różami. Aż lekko drapiąco-kręcące w nosie i pikantnawe? Wyłapałam trochę przypraw, w tym cynamon, może nawet ociupińka chili. Te zasugerowały też suszone płatki kwiatów i... suche liście herbaty? Wzbogacone kwiatami.

Sucha świeca pachniała średnio mocno. Palona początkowo przez dłuższy czas także, a dopiero po dłuższym pokazywała moc. I tak jednak nie siekierową.

Zapach w zasadzie bardzo ładny, ale nie do końca oddający to, co obiecał producent. To obraz wilgotnego drewna i mnóstwa rozmaitych kwiatów. Kojarzyły się z kwiatami cmentarnymi, podkreślił je wyrazisty dym i sugestia herbaty, jednak raczej spokojny, bez pikanterii i "mroczniejszych" nut. Mi trochę żal tej herbaty - okazała się znikomym akcentem. A jednak do jesienno-halloweenowej pory, to kompozycja adekwatna. Do świecy mam jeszcze drobny zarzut, że mimo 3 knotów potrzebuje sporo czasu, by porządnie rozbrzmieć z pełną mocą. Będę palić ją co jakiś czas, to pewne - nie pokryje się kurzem na półce.

9/10

piątek, 24 października 2025

świeczka / wosk Kringle Candle Autumn Road

Czekolada, która przestraszyła liście

Jesień to zdecydowanie moja najukochańsza pora roku, więc chyba nie powinno dziwić, że i kompozycje zapachowe z nią związane są moimi ulubionymi. Zwłaszcza te, oddające liście. Czy to złoto-czerwone, czy gnijące i ziemiste. A gdy jeszcze dochodzi piękna etykieta, przyciągająca wzrok... no cóż nawet nie próbuję się opierać. Na widok dzisiejszej od razu aż się chce ruszyć na spacer taką aleją albo... wrzucić wosk do kominka (bo świeczkę postanowiłam używać właśnie jako wosk, wykrajając i nakładając odpowiednią ilość do kominka).

Kringle Candle Autumn Road Daylight to świeczka o zapachu chłodnego powietrza, śniegu, eukaliptusa i bursztynowego drewna od Kringle Candle Company; u mnie jako Daylight (42 g); potraktowany jako wosk - w kominku (wrzuciłam do niego ok. 10-11g).

Opis producenta
Przejażdżka krętymi uliczkami Nowej Anglii, wysadzanej drzewami, których jesień skąpana jest w głębokiej czerwieni – dokładnie to uczucie oddaje zapach Autumn Road. Kakao, gałka muszkatołowa i kawa w połączeniu z orientalnymi przyprawami i paczulą wyczarowują wyjątkowe, korzenne doznania.
Nuty górne: orientalne, kakao
Nuty bazowe: kawa, gałka muszkatołowa
Nuty dolne: paczula, drewno


Recenzja

Na sucho świeczka pachniała intensywną słodką wanilią i gorącym kakao na mleku, też chyba właśnie wanilią posłodzonym, z dodatkiem przypraw ciepłych, ale dalekich od ostrości. Za kakao pobrzmiewało plastikowo czekoladowe, sztuczne echo. Z ciepłem mieszał się zapach suchych liści i także suchego drewna. Z przypraw trudno było coś konkretnego uchwycić, a do głowy przyszła mi jeszcze łagodna kawa latte z przyprawami.

Z kominka najpierw wymknęła się wanilia. Dosadnie słodka, ale jeszcze nie jakoś naprawdę bardzo silna. W siłę dopiero rosła. Podkradł się do niej akcent szeleszczących, złotych liści tańczących w jesiennym słońcu oraz plastik, udający kakao.

Plastikowa nuta kakaowo-czekoladowa raz po raz przemykała w kompozycji, bez ogródek podczepiając się pod wanilię. Wyobraziłam sobie duszno słodkie od nadmiaru wanilii gorące kakao na mleku. Liście ledwo się przy tym utrzymały, acz starały się pobrzmiewać. Z czasem wychyliło się jeszcze drewno i szczypta ciepłych korzennych przypraw - gałki muszkatołowej? Mleko wraz z nią zasugerowało przesłodzone korzenne latte, które odciągało uwagę od plastikowości kakao, lecz niestety ono cały czas się w tej kompozycji plątało. Odrobina drewna siliła się na podkreślenie przypraw, ale kiepsko jej szło. Wanilia końcowo niestety też dołączyła do kakaowo-czekoladowej plastikowości.

Suchy wosk pachniał intensywnie, w kominku też. Potrzebował jednak chwili, by porządnie i równomiernie się rozejść. Gdy już to zrobił był wyczuwalny dobrze - jeszcze trochę i mógłby męczyć, dusić. Utrzymywał się porządnie i dość długo, ale nie miałam wrażenia, że wgryza się w pomieszczenie.

Wosk na szczęście nie był tak napastliwy jak większość czekoladowo-kakaowych zapachów, ale w zasadzie nie mam za co go pochwalić. Ani trochę nie oddaje etykietki czy tytułu, a nuty wyszły plastikowo. Wanilia i kakaowo-czekoladowe motywy z dodatkiem mleka zdominowały odrobinkę liści i drewna. Gdyby proporcje się odwróciły, mogłoby być nieźle a tak odkąd tylko wosk rozszedł się po pokoju, walczyłam ze sobą, by nie zgasić świeczki... I zaraz to zrobiłam i wzięłam się za wietrzenie. Cóż... ta plastikowa czekolada chyba do serca sobie wzięła, że październik to miesiąc straszenia i wystraszyła liściowy motyw.

2/10