niedziela, 21 grudnia 2025

wosk / świeca Classic Candle Magic Winter

Magia etykietki

To nic, że dostrzegłam ten wosk późną wiosną... Gdy tylko zobaczyłam etykietę i obiecywane nuty, wiedziałam, że go chcę. Uznałam, że poczeka na odpowiednią chwilę, a dokładniej na Yule. Kocham góry, ale zazwyczaj zimą robiłam od nich przerwę przez za ekstremalne warunki. Dopiero w tym roku zaczęłam chodzić też w grudniu - acz na bezpieczniejsze trasy niż chodzę latem. Wosk, jakoś oddający klimat gór zimą, wydał mi się obiecującym substytutem. Oj, i tu zadziałała magia etykietki - nie mogłam się oprzeć. Ciekawe, czy tak samo by mnie ten zapach zainteresował, gdyby etykieta była inna. Cóż... Pozostawało mieć nadzieję, że nos dostanie coś podobnego do tego, co dostały oczy.

Classic Candle Magic Winter to zapach oszronionych drzew iglastych od Classic Candle Company; u mnie jako Daylight (43 g) potraktowany jako wosk - w kominku (wrzucałam po ok 11-12g).

Opis producenta
 Idealny zapach na zimowy, mroźny czas... aromat pełen zmrożonych igieł oszronionych drzew... eukaliptusa, drewna, cedru…


Recenzja

Suchy wosk pachniał wyrazistymi drzewami iglastymi. Nie wiem, czy cedrem; m.in. pewnie też. Ja poczułam się, jakbym znalazła się w lasku małych drzewek żywych, rosnących w łagodnie zimowej scenerii. Pomyślałam o początkach zimy i pierwszym śniegu, który zaraz się stopi, bo jest jeszcze stosunkowo ciepło. Motyw śniegu napędzała rześkość eukaliptusa i mięty, które niosły ze sobą też słodycz. Tę podkręciła wanilia, sprawiając, że kompozycja wydała mi się milusia. A jednak mimo tego wszystkiego w oddali czaiło się tło jakby... iglasto-leśnej kostki toaletowej?

Z kominka pierwszy najwyraźniej rozszedł się motyw drewna. Drewna raczej iglastego. Do głowy przyszedł mi przede wszystkim cedr o charakterze spokojnym, dość poważnym, nawet z lekką goryczką i... czymś. W oddali przemykał trudny do nazwania, niezbyt przyjemny akcent. Dopiero za samą drewnianością pojawił się jednoznacznie iglasty motyw, a więc trochę kwaskawy, trochę rześki. Powoli zaczął się tworzyć obraz lasku, w którym rosną malutkie drzewka iglaste. Przemykał między nimi słodkawy chłód - powiedziałabym, że eukaliptus, może trochę mięty. Podpowiedziały zielonym igiełkom lekkie przemrożenie. Wyobraziłam sobie też lekko prószący śnieżek, który zaraz się stopi.

Słodycz rosła i rosła. Leniwie, ale konsekwentnie i z czasem trochę odłączyła się od chłodu, serwując trochę wanilii. Wanilia podkreśliła drewno, samo drewno bez iglastej otoczki i końcowo drewno cedrowe znów zdecydowanie dominowało. Iglastość robiła mu za tło.
Z wanilią drewno cedrowe ułożył utworzyło milusi, przytulny, tulaśny klimat. Choć bardzo w oddali czaiła się jakby... "leśna" kostka toaletowa, ewentualnie zapach samochodowy "choinka" - coś naperfumowanego, nienaturalnego. Wreszcie udało mi się uchwycić to nieprzyjemne coś! Im dłużej wosk się ogrzewał, tym coraz silniejsze było skojarzenie z kostką toaletową.

Suchy wosk pachniał dość intensywnie, ogrzewany bardzo intensywnie. Jeszcze nie siekierowo, ale chwilami już prawie dosadnie. Rozchodzi się szybko i jest wyczuwalny mniej więcej równomiernie, w całym pokoju z kominkiem. Po zgaszeniu podgrzewacza utrzymuje się jeszcze jakiś czas, ale w końcu znika w średnim czasie. 

Kompozycja byłaby ładna, gdyby nie zmierzała w kierunku kostki toaletowej. Dużo drewna, iglastość, eukaliptus i poczucie przemrożenia, przytulna, waniliowa słodycz - ileż w tym potencjału! Niestety, sztucznawa kostka toaletowa cały czas się czaiła, a z czasem w ogóle się narzucała.

5/10

sobota, 13 grudnia 2025

wosk Lella Upiorna Baletnica

 Balet mleka z jabłkiem

Ten wosk, po nutach obiecywanych przez producenta, nie wydawał się za bardzo w moim typie, ale etykietka wyglądała całkiem ładnie. Dlatego bardzo się cieszę, że dostałam go od marki  Lella w ramach zestawu Halloween. Wracając do etykietki, z uśmiechem przypomniałam sobie swoją serię rysunków, kiedy to chyba w gimnazjum podjęłam się narysowania paru disneyowskich księżniczek jako krwawe, mordercze zombie. Lubię takie motywy urocze z dodanym drastycznym elementem. Kiedyś bardziej niż obecnie, ale i tak... odezwała się ta sentymentalna część mnie i jakoś pozytywnie myślałam o tym wosku. A opis producenta również wydał mi się bardzo... artystyczny. Ciekawe, jak zapach.

Lella Halloween Upiorna Baletnica to zapach pieczonych jabłek, przypraw i piżma z nutami mlecznymi, u mnie jako mini wosk sojowy z zestawu Halloween, ok. 11g; edycja limitowana na jesień 2025.

Opis producenta
Mimo upiornej etykietki, ten zapach tańczy jak delikatna baletnica – urzekając i rozpieszczając zmysły. Pieczone jabłko z subtelną szczyptą przypraw korzennych i łagodnością mlecznych akordów tworzy kompozycję tak piękną, jak ostatni taniec widma primaballeriny. Przerażająca z wyglądu, ale czarująca w aromacie daje idealny kontrast między mroczną legendą a słodką rzeczywistością.
Nuty górne: pieczone jabłko
Nuty środkowe: korzenne przyprawy, mleczne nuty
Nuty dolne: wanilia, białe piżmo


Recenzja

Suchy wosk pachniał łagodnie i bardzo słodko. Dominowała wanilia, szczycąc się swym szlachetnym charakterem i prezentując się na mleczno-śmietankowym tle. Pomyślałam o mleku z wanilią, być może nieśmiało doprawionym czymś ciepłym, korzennym. Cynamonem? W oddali zaznaczyło się jeszcze delikatne, słodko-kwaskawe jabłko... pieczone? Jako szarlotka z bezową warstwą? I gdzieś bardzo, bardzo w oddali zaplątało się skojarzenie z kremem do rąk o zapachu szarlotki.

Z kominka pierwsze zaczęło rozchodzić się delikatne, nieśmiałe pieczone jabłko, samo w sobie słodko-kwaśne. Powoli podpłynęła pod nie słodkawa, mleczno-śmietankowa nutka. Słodycz rosła powoli, ale konsekwentnie. Szła w szlachetnym, waniliowym kierunku. Pieczone jabłka zmieniły się w szarlotkę, posłodzoną właśnie wanilią. Szarlotkę tylko co wyjętą z piekarnika, jeszcze ciepłą. Ciepło z łatwością wpisało się w szlachetną słodycz, podsuwając wanilii przyprawy korzenne. Pomyślałam o łagodnym, nie pikantnym splocie, z cynamonem na czele.

Kwasek jabłek niemal zniknął... Ukrył się pod... bezową warstwą, która zawitała do szarlotki? Szarlotki podanej z waniliowo-śmietankowymi lodami i mlekiem waniliowym? Wanilia i słodkie, pieczone jabłko przemieszały się ze sobą w jedno, po czym... wanilia jakby wręcz przysłoniła jabłko? Związała się mocniej z mlekiem i śmietanką, które wcześniej im tylko towarzyszyły. Z czasem przybrały nieco sztucznawy wydźwięk rzeczy "o smaku" / "o zapachu", a po jeszcze paru chwilach do głowy przyszły mi kremy do rąk o zapachu szarlotki, a mleko wyszło dziwnie mleczkowo-pudrowo kosmetycznie. W ciągu kolejnych parunastu minut zrobiły się ciężko-duszące i męczące.

Suchy wosk pachniał intensywnie i dość duszno, niezbyt kusząco. W kominku przez chwilę wydawało się, że będzie rozchodził się leniwie, ale jak już zaczął, nagle zorientowałam się, że jest porządnie wyczuwalny w całym pokoju z kominkiem i trochę poza nim. Po zgaszeniu podgrzewacza jednak szybko się rozchodził. Mimo że w trakcie "pachnienia" trochę dusił, nie wgryzał się w pomieszczenie. Stąd nawet jeśli kogoś, jak mnie, trochę przytłoczy jego zapach, nie ma problemu z pozbyciem się go.

Tu jednak muszę przyznać, że taka upiorna baletnica w bieli, tańcząca przy akompaniamencie dusząco-ciężkiej słodyczy, kosmetyczny motyw pudru, kremu... Tak, ta wizja poniekąd pasowała do tych nut. Ja bym może widziała to jako kompozycję mniej jedzeniową, np. z pominięciem szarlotki, ale i tak nie mogę powiedzieć, by zapach był zły. Nie w moim stylu, ale nie budzący we mnie negatywnych odczuć. W zasadzie ciekawy i obrazowy, to mu trzeba przyznać.

7/10

piątek, 28 listopada 2025

wosk Lella Zwierciadło marzeń

Krzywe zwierciadło

To jeden z tych wosków, który ani trochę mnie nie ciekawił, bo ani nut nie obiecywał w moim guście, ani etykieta do mnie nie przemówiła. Kojarzyła mi się jakoś nadto romansowo-"Zmierzchowo". Chociaż nie ukrywam, że nazwa od razu pozytywnie skojarzyła się ze Zwierciadłem Ain Eingarp z Pottera. Nie sądziłam jednak, by wosk miał mi przynieść motyw mych najszczerszych zachcianek. Chociaż... kto wie? Wszak życie jest pełne niespodzianek. Właśnie swego rodzaju niespodziankę sprawiła mi marka Lella, wysyłając mi parę wosków do testów. W tym właśnie zestaw Halloween, w którego skład wszedł dziś przedstawiany wosk.

Lella Halloween Zwierciadło marzeń to zapach pudru, mleka, toffi, wanilii i malin, u mnie jako mini wosk sojowy z zestawu Halloween, ok. 11g; edycja limitowana na jesień 2025.

Opis producenta
Zmysłowy i uzależniający jak femme fatale w lustrze – ten zapach kusi bez opamietania. Pudrowo-mleczne akordy z nutą toffi i wanilii przełamane soczystością malin tworzą kompozycję tak uwodzicielską, że każdy mężczyzna zatopi się w jej słodkim odbiciu.
Nuty górne: maliny, fiołek, gruszka
Nuty środkowe: mleczne i pudrowe nuty
Nuty dolne: wanilia, masło, toffi


Recenzja

Suchy wosk uderzył mieszanką wanilii, toffi, śmietanki, waniliowego budyniu na mleku ze śmietanką oraz lodów włoskich, waniliowo-śmietankowych, z sowitą ilością śmietankowo-maślanego sosu toffi, mieszających się z przesłodzoną, a zarazem kwaskawą nutą malin. Skojarzyły mi się z malinowymi lodami wodnymi i sorbetem. Jednocześnie podkradała się pod nie lekka, też owocowa pudrowość.

Z kominka pierwsze popłynęły nuty toffi i śmietanki, przeplecione kwaskawo-słodką truskawką. Oczami wyobraźni patrzyłam na lody śmietankowe polane sosem śmietankowo-maślanym toffi i truskawkowym, może truskawkowo-malinowym. Lody ewidentnie posłodzone wanilią. Wanilia zaczęła się nasilać, eksponując mi jeszcze mleko waniliowe, takie, w którym jest i wanilia, i aromat waniliowy, a także budyń waniliowy na mleku i śmietance. Mleczność po chwili zaczęła wydawać się bazą kompozycji, jakby to na niej wszystko się zarysowywało.

Truskawki z czasem zmieszały się z mlekiem jako jakiś shake mleczny, mleko truskawkowe i śmietankowe lody truskawkowe. Lekka soczystość nieodzownie związała się z wysoką słodyczą. Ta zaserwowała mi jeszcze trochę gruszek. One jednak wraz z truskawkami zatonęły z czasem we wręcz dusznej mieszaninie mleka, wanilii i toffi. Bardzo maślanego toffi. Owocowy motyw ostał się jako lekko pudrowy akcent w oddali, gdzie znalazły się też chyba kwiaty. Puder z czasem odciął się od soczystości, owoców i czułam po prostu pudrowy, trudny do dookreślenia akcent. Trochę jak cukier puder, ale niezupełnie. Dołączył do toffi i końcowo zdominowały kompozycję.
Owocowe echo, puder i ogrom mleczności, wanilii dołożyły się do tego, że wyszło to męcząco.

Suchy wosk pachniał intensywnie, w kominku jeszcze intensywniej, niż można by się spodziewać. Rozchodził się bardzo szybko i to nie tylko po pomieszczeniu z kominkiem. Utrzymywał długo aż do dnia kolejnego i ja osobiście czułam potrzebę porządnego wywietrzenia, bo miałam wrażenie, że swym przesłodzeniem aż wgryzł się w pomieszczenie.

Kolejny wosk, który mnie przesłodził i przytłoczył dosadnością swej słodyczy, a w dodatku jakoś tak... słodkie nieadekwatnie do Halloween. Mieszanina mleczności, wanilii i toffi, lodów włoskich z truskawkowo-gruszkowymi akcentami, potem więcej pudru, cukru pudru i kolejna porcja toffi mi zupełnie nie leżała. Acz muszę przyznać, że w tym wszystkim zapach był zaskakująco jednoznaczny i uwierzę, że może się podobać. Nie było w nim bowiem ani trochę sztuczności czy karykaturalnego przerysowania. Po prostu nie moje klimaty. Zamiast jak odbicie ze Zwierciadła Ain Eingarp poczułam się jak w hali luster w wesołym miasteczku - nieswojo.

6/10

poniedziałek, 24 listopada 2025

wosk Lella Czarny Kot

Kot Wosk pecha oddający

Mój chłodny osąd co do tego, czy warto kupić dany wosk wysiada, gdy na etykiecie styka się klimat Halloween z kotem. W przypadku dziś prezentowanego wosku od Lella byłam gotowa zakupić, mimo że niektóre nuty obiecywane przez producenta mogłyby wydawać się ryzykownie nie moje. A jednak gdy pomyślałam o kilku halloweenowych woskach ze słodkimi i owocowym nutami, które bardzo mi się podobały, np. boska świeca Goose Creek Beautiful Creatures, liczyłam, że ten pójdzie w ich kierunku. Trzymałam kciuki, by mi się spodobał, bo ten dostałam nie tylko jako miniaturkę z zestawu Halloween, ale też cały wosk

Lella Halloween Czarny Kot to zapach owoców, kremu maślanego i przypraw, u mnie jako wosk sojowy (w opakowaniu ok. 66g, czyli 6 kostek po ok. 11g) oraz mini wosk sojowy z zestawu Halloween, ok. 11g; edycja limitowana na jesień 2025.

Opis producenta
Ten czujny czarny kot strzeże nie tylko mrocznej dyni, ale także pysznego sekretu Halloween – słodko-aromatycznego zapachu, który rozpieszcza jak babcine pierniczki! Doskonałe połączenie pieczonego jabłka i dyni z przyprawami oraz nutą słodkich żurawin tworzy kompozycję tak rozpieszczającą, że nawet najgroźniejszy kot zacznie mruczeć z zadowolenia. Zapach idealny, by ubarwić halloweenową noc nutą mrocznej elegancji i nieodpartym urokiem jesiennej cukierni.
Nuty górne: skórka pomarańczowa, pieczona dynia, krem maślany, ananas, żurawina, truskawki, brzoskwinia, zielone jabłko
Nuty środkowe: gałka muszkatołowa, goździki, gwiazdki anyżu, szałwia, maliny, kokos
Nuty dolne: laska wanilii, drzewo gwajakowe, cedr, fasolka tonka


Recenzja

Suchy wosk pachniał sucho-soczystą mieszanką suchych, poskręcanych jesiennych liści w ciepłych kolorach, pieczonej dyni i kwaśnego zielonego jabłka. Soczystość na nim jednak nie kończyła, a rozwijała się o cytrusy: pomarańczę i cytrynę; ananasa - wprowadzającego nieco ogólnej egzotyki - i czerwone owoce. Cytrusy potrafiły mi zalecieć cytrusowym piwem z sokiem, a ostatnie miały w sobie coś trochę cukierkowego, jednak ze względu na obecność nie małej ilości przypraw korzennych, całość przywodziła na myśl raczej jakieś ciasto dyniowo-marchewkowe z ananasem, jabłkiem i przyprawami. Takie... w którym chrzęścić pomaga marchewce kokos? Nutka kokosa oraz przypraw mieszały się z drzewnym akcentem. Wśród nich na pewno czułam gałkę muszkatołową, ale też goździki, anyż o niemal chłodnawej ostrości.

Z kominka rozszedł się bardzo namieszany zapach owoców. Czego tam nie było! Ananasa i cytrusy, słodkie jabłka i jabłka kwaśne, owoce leśne i maliny, mieszające się z jakimiś innymi czerwonymi. Pomyślałam o słodkim napoju, soku i syropie z malin i innych czerwonych owoców. Chyba były tam też truskawki i żurawina. W tle odnotowałam jeszcze chyba ananasa. Wszystko o wysokiej słodyczy i lekkim kwasku. Jabłko łączyło naturalną słodycz z kwaśnością i niemal cukierkowym motywem. Przemknęło mi smakowe, słodzone piwo jabłkowe, cydr i... piwo cytrusowe? Cytryna i pomarańcza dały się poznać jako zrobione na słodko, pewnie też jako soki, napoje czy... bezalkoholowe grzańce? Piwo uciekło, a na jego miejsce wskoczyły przesłodzone herbatki owocowe zimowe.

Gdy rozgrzewające, owocowe zimowe herbatki umocniły swoją pozycję, zaczęłam rozpoznawać poszczególne przyprawy: cynamon, goździki, gałka muszkatołowa, sproszkowany imbir. Może trochę anyżu? Ten miał w sobie coś złudnie chłodnego, goździki zaś... wydały mi się wręcz przenikliwe. A mimo wszystko nie było bardzo pikantnie, raczej... słodko? Za przyprawami przemknęło trochę jesiennych, suchych liści, ale zaraz zniknęły. Przyprawy wskoczyły do bardzo słodkiego i bardzo maślanego ciasta, które pojawiło się ni stąd, ni zowąd. Oczami wyobraźni patrzyłam na ryzykownie słodki placek "pie" dyniowy z wierzchem aż lśniącym od brązowego cukru oraz ciasto dyniowo-marchewkowe z dodatkiem jabłka i/lub ananasa. Ciasto anansowe? Maślaność wydawała się aż dusząco-przytłaczająca, po czym nieco zelżała. W tle przewinął się kokos, a potem wróciły cukierkowe owoce czerwone i egzotyczne. Może nie były to w 100% cukierki, ale świeże owoce też nie. Cukierkowe perfumy? Żele pod prysznic czy inne "pachnidła"? Przyprawy korzenne zmieniły się w ziołowość... trochę jak z perfum, trochę z ziołowych naparów... Do głowy przyszła mi rześka szałwia, ale nie dała rady zupełnie zwalczyć przyciężkiej, słodko-ciastowej maślaności. Chyba wsparła ją niedomagająca odrobinka drewna. Drewna i... liści?

Wosk suchy był bardzo intensywny, podgrzewany jeszcze bardziej, iście siekierowy. Rozchodził się szybko, utrzymywał zaś bardzo długo - aż do dnia kolejnego. Aż trudno go wywietrzyć. Był naprawdę mocno, czytelnie wyczuwalny. Trzymał się jednak głównie pokoju z kominkiem, poza to pomieszczenie wychodził tylko trochę. 

Już na sucho wosk wydał mi się bardzo złożony. Czułam w nim wiele cudownych, jak i potencjalnie ryzykownych nut. Bałam się, że będzie zbyt jedzeniowy przez wątek ciasta dyniowego z jabłkiem, ananasem i przyprawami... Niestety słusznie. Ogrzewany wosk był głównie jedzeniowy: cukierkowo-owocowy i ciastowy, co wieńczyły przesłodzone herbatki owocowe, przesłodzone soki i przesłodzone piwo smakowe. Korzenne przyprawy, trochę ziół, głównie szałwii, i nawet namiastka drewna nie dały rady nadać kompozycji przyjemniejszego wydźwięku, Kokos też wiele nie zdziałał. Ogrom malin, truskawek, żurawin, ananasa, różnych owoców czerwonych i cytrusów zamiast grać na soczystość, wydawały się tu jakieś nieporadnie-niezgrabne. Wosk nie podobał mi się. Za słodziaśny, za jedzeniowy, za ulepkowo-cukierkowy. Cukierkowo-herbatkowe owoce i ciasto dyniowo-marchwiowe z dużą ilością masła, ciasto spody za nic mnie do siebie nie przekonały. Brakowało mi tu liści, ziół... czegoś poważniejszego, co by przełamało przesłodzenie. Nie wiem, co to wszystko ma do czarnego kota. Wosk ten wyszedł więc pechowo, a przecież czarne koty nie przynoszą pecha, a wiele radości, jak każde inne futrzaki.

5/10

czwartek, 20 listopada 2025

wosk Lella Lady BOO

Glamour z piekła rodem

Po opisie sądząc, wosk ten mógł być całkiem ładny, ale nie w moim typie; ja go chcieć w swoim kominku nie chciałam... nie chciałabym. Wszystko zmienia etykietka, która wydała mi się upiornie piękna. Nie jest to jedyny wosk z kolekcji Halloween, a więc wydanej jako limitowane woski na jesień, marki Lella, który wpadł mi w oko ze względów wizualnych, nie zaś opisu. Opis... opis brzmiał ciekawie, ale nie dla mnie. Stąd bardzo się ucieszyłam, gdy otrzymałam cały duży zestaw pojedynczych kostek. Idealnie, by zgarnąć etykietkę, jednak popuścić swojej ciekawości i zapach poznać, ale nie zostać z całą paczką wosku, który z dużym prawdopodobieństwem mi nie siądzie.

Lella Halloween Lady BOO to zapach owoców, wina i karmelu, u mnie jako mini wosk sojowy z zestawu Halloween, ok. 11g; edycja limitowana na jesień 2025

Opis producenta
Lady BOO to owocowa słodycz z winno-karmelowym akcentem godna tajemniczej białej damy w połyskującej szacie. Zapach otwiera się soczystym połączeniem śliwki, jabłka i krwistej pomarańczy, przywodząc na myśl świeżo przygotowaną owocową sangrię z nutą przyjemnej słodyczy. Ta urzekająca kompozycja sprawia, że nawet duchy mogą celebrować Halloween z wyrafinowanym smakiem – luksusowo, owocowo i z odrobinką kobiecego glamour!
Nuty górne: śliwka, jabłko, czerwona pomarańcza, nuty zielone
Nuty środkowe: czerwone wino, nuty mleczne
Nuty dolne: karmel


Recenzja

Suchy wosk pachniał przede wszystkim kwaśnym, zielonym jabłkiem i cukierkami, landrynkami o smaku "zielone jabłuszko", więc kwaśno, ale też słodko. Obok tej jabłkowej zieloności zaznaczył się też świeżo-wiosenny akcent świeżo koszonej trawy. Landrynki-cukierki jabłkowe mieszały się z innymi owocowymi szklistymi cukierkami: chyba też malinowymi, śliwkowymi i pomarańczowymi. Cukierki pomarańczowe mieszały się z galaretką pomarańczową. Do głowy przyszły mi jeszcze słodko-kwaśne powidła i niemal cukierkowo słodkie czerwone wino. 

Z kominka pierwsze popłynęły owocowe nuty. Ogrom słodko-kwaskawych malin, śliwek i jabłek zaserwował mi soczystość i świeżość, ale niemal od razu zaczął zerkać w stronę trochę cukierkową. Pomyślałam o cukierkach, landrynkach w wariancie "kwaśne jabłuszko", łączących kwaśność i dosadną słodycz, a także ogólnie o cukierkach jabłkowych, malinowych itd. Zebrała się cała owocowa mieszanka. Zielone jabłka wystąpiły jednak nie tylko jako cukierki, ale też po prostu jabłka i wątek świeżo-zielony. Pomyślałam o świeżo skoszonej trawie i ciepłym, wiosennym dniu. 

W oddali zaznaczyła się lekka goryczka... poniekąd związana z owocami jako galaretki pomarańczowe, niosące też kolejną falę słodyczy, a także motyw... drewna? Karmelu? Może... jabłka w karmelu? Coś w oddali czułam, ale nie mogłam tego uchwycić. Owoce z czasem przybrały trochę... troszeczkę, troszuńkę powagi i zahaczyły o przesłodzone czerwone... albo nawet różowe wino. Wraz z cukierkowymi owocami przesądziły o przesłodzeniu. Odrobina "zielonej" rześkości trawy zatonęła w nim.

Wosk zarówno suchy, jak i podgrzewany w kominku pachniał intensywnie. Rozszedł się dość szybko i równomiernie, nie tylko w pokoju z kominkiem, ale też nieco poza nim. Czuć go wyraźnie, a utrzymywanie się określiłabym jako średnio mocne, choć z tendencją do wgryzania się w pomieszczenie.

Zapach zupełnie mnie do siebie nie przekonał ze względu na przesłodzenie, jakie fundował swoim cukierkowo-landrynkowym charakter. Zielone jabłko, maliny, śliwki i pomarańczy wyszły bardzo cukierkowo-galaretkowo. Jabłka w karmelu i przesłodzone wino nie pomogły. Koszona trawa trochę ratowała sytuację, ale i tak nie ułożyło się to w ładną, halloweenową kompozycję. W ogóle takie nuty nie pasują do tego tytułu i etykietki. Zapach może i w pewnym sensie był kobiecy, ale... na pewno nie kojarzący się z upiorną damą rodem z horroru, a szkoda. Acz... całą tą cukierkowość w moim świecie faktycznie można określić jako w pewnym sensie straszną.

5/10

niedziela, 16 listopada 2025

wosk / świeca Classic Candle Freedom

Zamglona wolność

Gdy tylko dostrzegłam etykietkę tego wosku, zapragnęłam go i z lekką obawą kliknęłam, by przeczytać nuty. Jak bardzo mi zależało, by były w moim stylu! Okazało się, że jak najbardziej. Uf! Nie byłam jednak w pełni przekonana, czy tytuł, etykieta i obiecywane nuty tak naprawdę do siebie pasują, ale co tam. Motyw opuszczonych i zniszczonych - albo najlepiej w ogóle opuszczonych! - parków rozrywki kocham odkąd pokochałam grę Silent Hill 3 i choć ta Classic Candle nie była tak upiorna, budziła wspomnienia o wspomnianym tytule.

Classic Candle Freedom to zapach zapach kadzidła, klementynek i cedru od Classic Candle Company; u mnie jako wosk (w opakowaniu 60g, czyli 6 kostek po 12g).

Opis producenta
Czarne kadzidło, soczysta klementynka i drewno cedrowe... trudno definiowalny, bardzo ciekawy...


Recenzja

Suchy wosk pachniał słodko-ciężko, trochę kadzidlano-kościelnie, ale zarazem bardzo rześko - powietrzem i chłodnym deszczem, który pada pochmurnego dnia. Pojawiły się tam też słodkawe, acz raczej suche mandarynki - takie jakieś mało soczyste i kwiaty, które właśnie chyba kościelny motyw podszepnęły.

Z kominka pierwsza rozeszła się słodycz, przepleciona wilgotną rześkością. Pomyślałam o jaśminie, ale... nie tyle samym jaśminie, co właśnie słodkiej rześkości, jaką niesie. Do głowy przyszła mi też poranna mżawka, mglisty i chłodnawy poranek. Mgła... osnuwająca jakiś stary kościół, z którego wychyla się aromat kadzideł? Kadzideł kwiatowo-żywicznych. Z czasem kwiaty raz po raz przybierały wydźwięk odświeżacza powietrza, jednak za każdym razem skutecznie stawało temu na drodze drewno. Drewno dopiero nabierało pewności siebie. Motyw suchej żywicy, kadzidła starał się mu trochę pomóc. Po dłuższym czasie rześkość zaczęła zdradzać słodko-cytrusowe skłonności. Pomyślałam o właśnie obieranych mandarynkach, acz te trzymały się tyłów... Do momentu, gdy polubiły się z drewnem. Wtedy niemal podkradły się do pierwszego planu. Nie podbiły go jednak. Ten od początku do końca należał do kwiatów i kadzidła, niestety z wciąż pomykającym odświeżaczem do toalety.

Wosk zarówno suchy, jak i podgrzewany pachniał średnio mocno. Suchy bardziej średnio, w kominku chwilami średnio, a chwilami wręcz słabo. Rozchodził się dość szybko, a wyczuwalny był równomiernie w pokoju z kominkiem. Po zgaszeniu podgrzewacza pobrzmiewał jeszcze nie za długi czas i znikał.

Zapach miał potencjał. Wilgoć, chłód oraz jaśmin, mieszające się z kadzidłem kościelnym i kadzidłem kwiatowym, drewno i mandarynki tworzyły przyjemną kompozycję, jednak motyw odświeżacza wprowadzał zgrzyty, lekką sztuczność i psuł wszystko. Nie chwyciła mnie też zbyt delikatna moc zapachu. Szkoda, bo gdyby zrobić z tego siekierę, gdyby nie odświeżacz, mogłabym się zachwycić. Tak to była taka... zamglona przyjemność.
Mam wrażenie, że woski tej marki są bardzo nierówne. Albo wychodzą świetnie, albo z potencjałem, ale w którymś aspekcie nie domagają...

6/10

czwartek, 13 listopada 2025

wosk Lella Gra w kości

Co ma chleb do... kości?

Mimo pięknej etykiety i zabawnie brzmiącego przy niej tytułu wosku, za nic bym go nie kupiła ze względu na obiecywane nuty. Mam wrażenie, że jako jedna z nielicznych nie cierpię jedzeniowo-piekarniowych zapachów i mijając czy to piekarnię, czy nawet tylko dział z pieczywem w markecie, krzywię się. A jednak etykietka tego wosku wydała mi się jedną z najpiękniejszych z halloweenowej kolekcji marki Lella. Stąd bardzo się cieszę, że dostałam cały zestaw Halloween, w którego skład wchodzą małe woski, pojedyncze kostki. Idealnie, by jednak sprawdzić, jak to pachnie i zdobyć etykietkę do kolekcji.

Lella Halloween Gra w kości to zapach pieczonego chleba, ciasta z kminkiem i masła, u mnie jako mini wosk sojowy z zestawu Halloween, ok. 11g; edycja limitowana na jesień 2025, ale tę kompozycję zapachową znaleźć można też w świecy Dom nad jeziorem.

Opis producenta
Przekonaj się, że nawet w zaświatach można dobrze zjeść! Ci dystyngowani dżentelmeni w drogich smokingach wiedzą, że najlepsza gra w kości nie może się odbyć z pustym żołądkiem! Pyszny aromat świeżo pieczonego chleba z kminkiem i chrupiącą skórką, posmarowanego masłem, sprawia, że każde kasyno staje się bardziej gościnne. Ta pyszna kompozycja dowodzi, że dobry chleb to uniwersalny język przyjemności – nawet dla tych, którzy już nie żyją! I nawet gdy... gra toczy się o dusze!
Nuty górne: świeże ciasto, kminek
Nuty środkowe: świeżo pieczony chleb
Nuty dolne: kremowe masło


Recenzja

Suchy wosk pachniał wytrawnie, choć ze słodkim echem i spokojnie. Miał poważny wydźwięk za sprawą pieczonego chleba z kminkiem, choć w oddali doszukałam się słodkawej ciasto-tarty dyniowej na maślano-kruchym spodzie. Nutę pieczonego, raczej pszennego chleba wzmocnił akcent drożdżowo-zakalcowego, wilgotnego placko-chlebka, np. indyjskiego chlebka naan. W nim też osiadła pewna słodycz, mieszająca się z masłem, a także właśnie samo masło, topiące się na ciepłym pieczywie. Do głowy zawitała mi niejasna wizja przechodzenia rano obok piekarni. Dosadny, wyrazisty kminek chyba mieszał się z innymi przyprawami, możliwe że szczyptą pieprzu. Te zasugerowały skórę; skórzaną odzież i obicia.

Z kominka najpierw powiało piekarnią, w zasadzie piekarnio-cukiernią, wypiekającą głównie chleby i bułki, ale nie tylko. Poczułam się, jakbym wilgotnym, jesiennym porankiem przechodziła obok piekarni. Odnotowałam lekki akcent suchych liści, kryjących w sobie pikanterię oraz lekką ziemistość, a potem nasilił się motyw wypieków. Dominował piekący się właśnie, albo już wyjmowany z piekarnika chleb. Chleb pszenny i wytrawny. Niby łagodny, ale wzbogacony o trochę przypraw.

Po chwili z pszennego chleba wychylił się pikantnawy kminek. Do chleba dołączył drożdżowo-zakalcowy motyw oraz masło. Należało do maślano-drożdżowego chlebko-placka (np. indyjskiego naan lub czegoś podobnego), a także... słodkawej tarty na maślano-kruchym spodzie? Tarty dyniowej? Przyprawy przez chwilę zawahały się, czy nie przytoczyć trochę korzenności, ale jednak nie. Kminek w drożdżowym otoczeniu w zasadzie obronił swoją rolę... choć nie był jakoś nad wyraz jednoznaczny i intensywny. Dopuścił do siebie odrobinkę pieprzu. Razem wręcz wgryzły się w ogrom wypieków, głównie chleba pszennego i bardziej bułko-plackowatych chlebków z przyprawami oraz masłem. Masłem ciepłym, topiącym się... może dokładniej masłem palonym? Z czasem przypomniała o sobie jesienna nuta, ale już nie jako liście i ziemia, a skórzana odzież. Zupełnie jakby tak iść w skórzanym płaszczu i skórzanych butach... koło piekarni, a jakże.

Suchy wosk pachniał intensywnie, w kominku średnio-intensywnie. Tak, że myślałam, że będzie intensywniejszy, ale akurat przy tym - bardzo jedzeniowym - zapachu, taka średnia intensywność lepiej wyszła. Rozchodził się w tempie średnim, a jak się już rozszedł, był dobrze wyczuwalny nie tylko w pokoju z kominkiem. Po zgaszeniu podgrzewacza utrzymywał się jeszcze jakiś czas, ale bez wgryzania w pomieszczenie.

Kompozycja za nic mnie nie chwyciła. Nie cierpię zapachów piekarni, jedzeniowych, a także pieczywa pszennego. Chlebki naan i kminek lubię, więc tych się uczepiłam. Niestety, nie były dominujące, a tylko wzbogacające ciepły chleb, piekarnię oraz tartę na maślanym spodzie. Maślaność i wypieki na szczęście wzbogacił jesienny, liściasto-skórzany motyw. Trzeba więc przyznać, że kompozycja przedstawiła się jako złożona i w sumie ciekawa, ale nie moja i tak. Myślę jednak, że jak ktoś lubi zapach piekarni i jesienne klimaty, będzie zachwycony. Tylko że... zapach pieczywa ni jak mi nie pasuje do tej etykietki ze szkieletorami. Co ma piernik chleb do wiatraka kości? Pojęcia nie mam.
Wyjątkowo więc -jak w przypadku Jesiennego Zefirka - wystawiam dwie oceny, nie chcąc wosku skrzywdzić, ale też robić czegoś wbrew sobie. Pierwszą bardzo subiektywną, drugą patrząc obiektywnie.*

6-9/10*