sobota, 12 lipca 2025

wosk Bomb Cosmetics Mini Melts Shiny Happy Purple

Pachnący fiolet

Po tym, jak zachwycił mnie wosk.... postanowiłam zaopatrzyć się w kolejny tej marki. Nie chciałam jednak nic owocowego, a jakoś wiele kompozycji obracała się wokół owoców. Myślałam o czymś... Bardzo autorskim, że tak powiem. O czymś, co pokazałoby mi jakiś konkretny pomysł Bomb Cosmetics. I padło na fiolet, mój ulubiony kolor zaraz po czarnym. Fakt, raczej w tonacji ponurej, niż radosnej, ale nuty brzmiały obiecująco. A pomysł na skomponowanie zapachu kolorowi wydał mi się bardzo ciekawy. Wrzuciłam go do kominka, gdy lato trochę odpuściło i cały tydzień było szaro i pochmurno (jak lubię, ale kolor tylko w kominku dopuszczałam). 

Bomb Cosmetics Mini Melts Shiny Happy Purple to zapach lawendy i zielonych liści; u mnie jako wosk (35 g; wrzucałam po ok 11-12g).

Opis producenta (chyba; ze strony sklepu)
Delikatne nuty lawendy i zielonych liści.


Recenzja

Suchy wosk zapachniał męskim żelem pod prysznic w wariancie lawendowym. Dosłownie poczułam się, jakbym weszła do wilgotnej łazienki, w której tylko co brano prysznic/kąpiel, używano naturalnego mydła i kosmetyków, w efekcie czego cała pachnie słodkawo-goryczkowatą lawendą. Lawenda mieszała się z goryczką większego bukietu ziół, a także świeższym, ciepło-wilgotnym motywem lasu, przemierzanego ciepłą wiosną.

Z kominka bardzo szybko rozeszły się masywne, ciemnozielone liście, przeplecione goryczkowatą lawendą. Liście wiązały się z lekko chłodzącym motywem, kojarzącym się z aloesem. Lawenda nasilała się, pokazując swój ciężki charakter. Pomyślałam o ryzykownie mocnym naparze z lawendy. Zielone, świeżo-rześkie rośliny tak jednak nad nim pracowały, tak go urabiały, że po pewnym czasie poczułam się, jakbym przeniosła się na pole kwitnącej lawendy, nieopodal lasu. Obok ziołowo goryczkowatej lawendy zaznaczył się bowiem niemal leśna, trochę poważniejsza nuta drewna... Drzew w zasadzie, bo na pewno żywych.

Intensywna, ciężka lawenda trochę oddaliła się od zielonych roślin, zostawiając je w tyle. Weszła w sojusz z drewnem. Podkręcały się nawzajem, jawiąc się jako poważniejsze i dostojne. Za nimi zaś rześkość zaczęła robić drobne aluzje do wilgotnej łazienki, w której brano ziołową kąpiel. Łazienki kogoś, kto używa ziołowych specyfików... I... apteki? Łazienka zmieniła się w naturalną, pełną ziół aptekę. Wszystko to pod pieczą lawendy.

Po zgaszeniu świeczki kompozycja zaraz wyciszyła się, jednak... nuty łazienkowo-kosmetyczne, około lawendowe, ale bardziej mydlane ostały się do kolejnego dnia. I to (ta kosmetyczność) jedyna wada wosku.

Suchy wosk pachniał intensywnie, a w kominku choć chwilowo na początku zapowiadał się raczej łagodnie, też uderzył z pełną mocą. Rozszedł się po pokoju z kominkiem i nie tylko może nie błyskawicznie, ale dość prędko i z łatwością. Był wyczuwalny bardzo wyraźnie, ale nie szczególnie długo. Chociaż... to akurat kwestia złożona, bo pojedyncze nuty zostawały do dnia drugiego.

Lawenda cały czas dominowała, a jedynie jakby... trochę zmieniała towarzystwo? Najpierw prezentowała się w towarzystwie zielonych roślin i aloesu, potem drewna. Przewinęła się jeszcze ziołowa łazienka, która na szczęście końcowo zmieniła się w ziołową aptekę. Bardzo, bardzo mi się to podobało. Nie jestem pewna, czy zapach dobrze oddaje nazwę wosku, ale jest piękny.

9/10